Niedawno blogując pozwoliłam sobie na kpinki z Ciechocinka…
Oj gdybym przewidziała, że los okaże się przewrotnie złośliwy i postanowi mnie ukarać, ugryzłabym się w klawiaturę.
Niewinnie wyglądająca, wyciągnięta ze skrzynki koperta, zawierała skierowanie do sanatorium „Perełka” właśnie w tym kurorcie. Wrodzony optymizm pozwolił mi krzepić się myślą „nie będzie tak źle”, więc wyjeżdżałam w miarę pozytywnie nastawiona, ale zastana rzeczywistość mnie przerosła. Przekraczając drzwi owego sanatorium znalazłam się nagle w połowie lat 60 ubiegłego wieku.
Już wystrój recepcyjnego hallu sprawia na mnie wstrząsające wrażenie. Boazerie,tapiserie, plusze, gablotki z durnostojkami w postaci włocławskiego fajansu, sztuczne kwiatki, mogą przyprawić jednostkę mniej odporną o atak klaustrofobii. Ale to dopiero preludium, czekają kolejne wstrząsy. Archaiczna winda ( chyba moja rówieśnica )ze skrzypieniem i pojękiwaniem wiezie mnie na piętro do „mego” pokoju, utrzymanego w tej samej stylistyce, co pomieszczenia „reprezentacyjne”. Pokój nie powala ani wielkością, ani dizajnem, ani funkcjonalnością. Na osłodę posiada balkon z widokiem na „zieleń” i łazienkę,wprawdzie wielkości chustki do nosa, ale zawsze.
Zostawiam bagaż i idę dopełnić formalności oraz opłacić swój pobyt. Kolejny szok! Wynalazek terminalu kart płatniczych tutaj jeszcze nie dotarł! Biegnę więc na poszukiwanie najbliższego bankomatu.
Następne wstrząsy przeżywam przy kolacji. Stolik sześcioosobowy, porcje jedzenia starannie wydzielone, kubeczki z wrzuconą doń „papierkową” herbatką i dzbanki z ( chyba, bo nie wiem od kiedy stoją) gorącą wodą do jej zaparzenia. O automatach czy choćby termosach tu nie słyszano. Zalewam „ekspresówkę” i dyskretnie rozglądam się na co by ją wyłożyć. Niestety żadnego spodeczka, talerzyka zdatnego do tego celu. Z największym zdziwieniem stwierdzam, że tylko mi przeszkadza ten pływający w kubku papier, pozostałe pięć osób ze stoickim spokojem dorzuca doń cukier, miesza, pije… Oj, łatwo nie będzie.
Aby odreagować, po kolacji idę na długi samotny spacer. Zewsząd dobiega muzyka bliska discopolowej, przy deptaku jakieś mocno przechodzone lolitki wdzięcznie podrygują w rytm „Ona tańczy dla mnie”. Zaszywam się w głębi lokaliku, w którym na szczęście niczego nie grają, więc stoi pusty. Muszę opracować sobie strategię przetrwania, przede mną 21 dni kuracji…
Wirze że się rozkręcisz i wrócisz uśmiechnięta.
PolubieniePolubienie
Będę informować na bieżąco 🙂 A uśmiechnięta jestem zawsze
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Super !
PolubieniePolubienie