Miałam okazję zwiedzić prywatny pałac w Kurozwękach. Jest to obiekt nietuzinkowy, bo obecni jego mieszkańcy są potomkami przedwojennych właścicieli i prowadzą w nim działalność hotelarsko – usługową.
Pierwsze wzmianki o nim pojawiają się już w XIII wieku, a w XIV Dobiesław z Kurozwęk wybudował drewniano – murowany zamek, jeden z pierwszych murowanych zamków rycerskich na ziemiach polskich.
Miasto i zamek początkowo własność Kurozwęckich, przechodziły kolejno w ręce rodów Lanckrońskich, Sołtyków i Popielów. Przez jakiś czas, na przełomie XVII i XVIII wieku były ośrodkiem kalwinizmu.
W XVII wieku wcześniejszy zamek rycerski został przebudowany na pałac, rozbudowany jeszcze w XVIII wieku, kiedy to dodano pawilony wschodni i zachodni oraz założono park krajobrazowy.
W latach 90 XX wieku posiadłość wróciła do potomków prawowitych właścicieli – rodu Popielów, herbu Sulima.
Godło Popielów to dzielona poziomo tarcza. W górnej jej części na złotym polu umieszczona jest połowa czarnego orła, w dolnym pasie trzy złote kamienie. Nad hełmem w koronie powtórzone pół orła.
W rękach Popielów Kurozwęki są od 1840 roku, kiedy ożenionemu z dziedziczką rezydencji, Pawłowi spłonął małopolski majątek Ruszcza. Wtedy to Emilia z Sołtyków i Paweł Popiel przenieśli się do Kurozwęk. W 1873 roku Paweł przekazał majątki synom, a sam osiadł w Krakowie. Kurozwęki objął najstarszy z dziewięciorga dzieci Marcin, który w majątku rozwinął hodowlę koni.
Po nim włości przeszły na syna Pawła (1870- 1936). W roku 1897 Paweł ożenił się z Marią Mańkowską, córką Antoniny z Chłapowskich. Wspominam o tym dlatego, że ich ślub odbył się w kościele w Brodnicy, o którym pisałam w jednym z postów. Temu małżeństwu pałac zawdzięcza odrestaurowanie i unowocześnienie ( oświetlenie elektryczne, centralne ogrzewanie, sieć wodno-kanalizacyjną).
Ich syn Marcin (1904-1991) gospodarował majątkiem od 1929 do1937, kiedy to powziął decyzję o wstąpieniu do Seminarium Duchownego. Studia teologiczne przerwała wojna. Marcin za pozwoleniem biskupa opuścił seminarium by zająć się rodziną i majątkiem. W czasie wojny współpracował z RGO i był we władzach miejscowego Polskiego Komitetu Opiekuńczego. W 1944 nowa władza usunęła kleryka Marcina i jego rodzinę z Kurozwęk. Marcin przyjął święcenia kapłańskie w1945 roku i przez długie lata pełnił funkcję proboszcza w Szewnej pod Ostrowcem.
Ostatnim przedwojennym właścicielem Kurozwęk był, młodszy brat Marcina, Stanisław ( 1910-1981). Wykształcony w szwajcarskim St. Gallen pracował w ministerstwie handlu i przemysłu w Warszawie. Ożeniony z Ireną Wańkowicz ( córką Witolda, brata ciotecznego Melchiora) osiadł w 1938 Kurozwękach. Jako oficer rezerwy brał udział w kampanii wrześniowej podczas której dostał się do niewoli. Lata wojny spędził w oflagu Murnau. Po wyzwoleniu pozostał najpierw w Belgii do której ściągnął rodzinę, a potem przeniósł się do Konga ( potem Zairu). Syn Stanisława – Jan Marcin odkupił od Skarbu Państwa rodzinne włości i prowadzi tam działalność turystyczno -hotelarsko- gospodarczą.
Kupujemy bilety ( na zwiedzanie lochów i pałacu) i dołączając do grupy ( zwiedzanie tylko z przewodnikiem) ruszamy na teren rezydencji.
Z zewnątrz zespół pałacowy sprawia imponujące wrażenie i nie zdradza pierwotnej, obronnej proweniencji. Dopiero zwiedzane podziemia dają pojęcie, jak potężnie był podpiwniczony. Z podziemnej trasy pałacowych lochów przewodnik prowadzi na krużgankowy dziedziniec, którego wyższa kondygnacja została w XIX wieku przeszklona i zamieniona w korytarze.
Stamtąd udajemy się do mieszczącej się na pierwszym piętrze sali balowej. Niestety, większość jej wyposażenia ostała „rozproszona”po świecie. Zdobiącą ją niegdyś kolekcję portretów, dziś można podziwiać w muzeum w Kielcach.
Następnie przemierzamy kolejne pomieszczenia podziwiając zgromadzone eksponaty takie jak porcelana, srebra, zegary, obrazy ( pamiątki rodzinne) i zaskakująco dobrą kolekcję dzieł Józefa Czapskiego. Licząca 23 obrazy galeria obejmuje dzieła malarza powstałe w latach 1954 -1977 we Francji i pochodzi z francuskich zbiorów Michała Popiela de Boisgelin.
Na chwilę przysiadam na korytarzowej ławeczce by uporządkować wrażenia i już przewodniczka przegania całą grupę na taras, z którego rozciąga się widok na aleję główną, park i pawilony. I na tym kończy się program zwiedzania zamku. Wprawdzie istnieje jeszcze opcja przejechania się po terenie hodowli bizonów amerykańskich i obserwacji stada, a także odwiedzenia mini ZOO, ale nie jesteśmy tym zainteresowani. Choć może należałoby, bo po ostatniej decyzji Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska, która podjęła decyzję o likwidacji stada, może to być ostatnia okazja. RDOŚ jako koronny argument swej decyzji,przytacza hipotetyczny problem możliwości ucieczki bizona z hodowli i samowolnego skrzyżowania się z bieszczadzką żubrzycą. W obronie stada stają właściciele, pracownicy, okoliczni mieszkańcy i turyści, którzy nie za bardzo wierzą w możliwość swobodnego przemieszczania się bizona – uciekiniera na odległość 200 kilometrów.