Na zaproszenie córki lecę do Irlandii.
Oczywiste, że samolot jest najszybszym i najwygodniejszym środkiem komunikacji z wyspiarskim państwem. Ma tylko jedną wadę, tę że trzeba zdążyć na konkretny.
Na wskutek niej, uwzględniając wszystkie hipotetyczne zagrożenia opóźnienia w dotarciu (rozkopany Poznań) znalazłam się na lotnisku dobre trzy godziny przed planowanym odlotem. Ławica, to nie La Guardia, więc po obejściu wszystkich czterech stoisk (na których oferują tę samą kawę, muffiny i kanapki), zaopatrzeniu się w prasę ( teoretycznie przeznaczoną na czas lotu) zaszyłam się na jednym z siedzisk i pogrążyłam się w lekturze, czujnie sprawdzając, czy nie wyświetla się „Dublin. Odprawa otwarta”. Do czasu kiedy to nastąpiło, zdążyłam większość gazet przeczytać.
Odprawa poszła mi sprawnie gdyż poinstruowana przez „oblatane” dziecko przygotowałam się do niej wcześniej, grupując przedmioty do wyłożenia na tacę w jedno miejsce i zakładając buty na płaskiej podeszwie. Po czym nastąpił kolejny okres czekania urozmaicony zwiedzaniem sklepiku kosmetyczno- spożywczo-alkoholowego. Poszukiwanego syropu z dzikiej róży nie mieli akurat na składzie, więc bez większej nadziei zajrzałam jeszcze do wielobranżowego kiosku (również bez sukcesu w temacie syropu). Posnułam się po sklepie z akcesoriami, w barku zakupiłam wodę na podróż i znowu czekałam. Czas uprzyjemniały komunikaty typu „pasażer, który zostawił na odprawie zegarek i paszport proszony jest o odbiór…” i obserwacja lądujących samolotów.
Ryanair zgrabnie wylądował, wypluł pasażerów, ich bagaże i był gotowy na przyjęcie nas na pokład. Po odprawie paszportowej i przejściu do samolotu bez trudu odnalazłam swoje miejsce (jak zwykle przy oknie na skrzydle). Wysłuchałam, znanych komunikatów o pasach, telefonach, kamizelkach i nawet nie zauważyłam kiedy znaleźliśmy się w powietrzu. Ponieważ pogoda była prześliczna przez większość lotu podziwiałam widoki. Ostatnio leciałam tędy zimą, więc tylko oglądałam chmury od „drugiej strony”. Teraz mogłam śledzić trasę bez przeszkód.
Kiedy samolot zaczyna obniżać pułap, moje uszy odczuwają to, za każdym razem niestety boleśnie, na długo przed oficjalnym komunikatem o podchodzeniu do lądowania. Tym razem wygląd przybliżającej się w szybkim tempie „zielonej wyspy” trochę złagodził nieprzyjemne wrażenie trzaskania bębenków. Już rozpoznaję wybrzeże, ujście rzeki, po chwili widać dachy budynków, lotnisko i już lądujemy…
Nieco (delikatnie określając) ogłuszona wysiadam i targając torbę, torebkę, kurtkę przesuwam się lotniskowymi korytarzami. Podaję urzędnikowi paszport i odprawiona machnięciem ręki wychodzę na halę.
Ruszam w kierunku wyjścia gdy nagle zza taśmy słyszę głos córki :” Mamuuut!” I zaraz następuje potok wymówek „Dlaczego nie idziesz w lewo tylko w prawo? Dlaczego nie odbierasz telefonu? Dlaczego nie czytasz smsa?”
Chcę wytłumaczyć, że telefon jest wyłączony, że rączki miałam zajęte, że w uszach mi szumi, ale wiem, że ten okrzyk, to wyraz jej troski i zdenerwowania, czy nie zgubiłam się gdzieś”po drodze”, więc tylko obejmuję córcię, uśmiecham się szeroko i mówię: „Ja też się cieszę, że Cię widzę”… I zaraz zaczynamy mówić obie na raz, a potem ruszamy w Dublin…W „Queen of Tarts” przy wspaniałej „Pavlowej” ustalamy plany na najbliższe dni.
Jejku jak ty to fajnie opisałaś, czytając zagłębiłem sie tak że czułem że lecę razem z Tobą. Pozdrowienia dla Ciebie
PolubieniePolubienie
Bardzo się cieszę, że Ci spodobała się moja relacja z podróży. Mam nadzieję,że kolejne „odcinki” irlandzkich wspomnień też przypadną Ci do gustu 😉
,Cieplutko (bo temperatura spada, trzeba wyrównać ;-)) Cię pozdrawiam
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Też mam taką nadzieje że przypadną mi do gustu 😀 Również cieplutko cię pozdrawiam. wspólna kawa chyba jeszcze aktualna?
PolubieniePolubienie
Jak najbardziej aktualna 🙂
PolubieniePolubienie