Pierwotny plan zakładał wyjazd do Greystones i przejście klifem do Bray. Ale po całonocnym deszczu trzeba go było zmodyfikować, odwracając kolejność. Jedziemy dartem do Bray i zrobimy spacer w kierunku Greystones.
Przygotowałam się do typowego letniego dnia nad morzem, czyli założyłam sweterek, skórzaną spódniczkę, takąż kurtkę, pełne buty. Z akcesoriów wzięłam do torebki czapkę, i nieco na wyrost, okulary przeciwsłoneczne. Jak się okazało idealny strój na nadmorski spacer.
Jadąc dartem podziwiam widoki. Najbardziej podobają mi się niewielkie mariny z zacumowanymi łodziami.
Bez większych niespodzianek dotarłyśmy do miasteczka. Tutejsza stacja darta powstała w 1854 roku . Mozaiki na ścianach Bray Daly (stacja nosi nazwisko irlandzkiego rewolucjonisty Edwarda Daly’ego) przedstawiają podróżujących do modnego nadmorskiego kurortu, jakim jeszcze w latach 50 XX wieku było Bray. Po zrobieniu zdjęć zeszłyśmy stromą uliczką ku morzu.
Przekroczyłyśmy nadmorską promenadę, po czym pokonałyśmy potężny wał kamieni dzielący nas od brzegu morza i ruszyłyśmy plażą w kierunku klifu.Plaża w sierpniu nie różni się od tej, którą widziałam w styczniu. Jest tak samo bezludna…
Nie trzeba omijać rozłożonych kocyków i ręczników, więc maszerujemy szybkim tempem.
Na wysokości punktu widokowego zaświeciło słońce. To dodało nam skrzydeł i raźno poszyłyśmy przed siebie. Wyboru wielkiego nie było – po lewej rozciąga się zatoka, po prawej skały masywu Bray Head – więc dostępne kierunki to tylko w przód i w tył. Droga malowniczo pnie się ku górze, więc z coraz to większej wysokości można podziwiać panoramę zatoki. To być może w niej zatrzymały się okręty Cromwella podczas jego irlandzkiej kampanii w sierpniu 1649 roku.
Mimo, że przyszło nam omijać co większe kałuże spacer okazał się przyjemny. Na trasie mijają nas inni spacerowicze. Wszyscy uprzejmie się pozdrawiają, podobnie jak u nas na górskich szlakach.
Dotarłyśmy do malowniczej ruinki. Umieszczona przy niej tablica głosi iż, w czasach gdy ruiną nie była, pełniła rolę meliny przemytników. Nietrudno sobie wyobrazić jak w tym odludnym miejscu dokonywano wymiany beczek whisky na szmuglowane towary. Sprawdziłyśmy dokładnie w nadziei, iż załapiemy się na kilkusetletni trunek, ale niestety żadna z beczek nie została zapomniana. Nie trafiłyśmy też na skarby Lepikorna, choć moim zdaniem to idealne miejsce na ich ukrycie. Ale widocznie irlandzki skrzat miał zdanie odmienne.
Maszerowałyśmy dzielnie, w oddali było już widać zabudowania Greystones, kiedy to rzut oka w niebo za nami, nakazał nam samorzutnie zrobić „w tył zwrot”. Potężne pasmo ciężkich, ciemnych chmur wróżyło niezłą ulewę. Zawracałyśmy lekkim truchtem ( co nie było trudne, bo „z górki”) chcąc uniknąć zmoknięcia na otwartym terenie. Kiedy znalazłyśmy się z powrotem na promenadzie, nieoczekiwanie chmury przeniosły się nad wodę.
Mogłyśmy więc kontynuować spacer urokliwymi uliczkami kurortu.
Z przyjemnością patrzyłam na zadbane ogrody, w których mój największy zachwyt wzbudziły kwiaty błękitnych agapantów. Miła jest świadomość, że tymi samymi uliczkami spacerował kiedyś James Joyce, a w latach osiemdziesiątych XX wieku właścicielem tutejszego Martello Tower był Bono.
Pora wracać do Dublina, spacer zaostrzył nam apetyt. Decydujemy się na obiad w małym bistro gdzie zamawiamy duże porcje cienkich frytek (rzadkość w Irlandii) z kurczakiem i colę. Nie mamy wyrzutów sumienia z powodu nadmiernych kalorii bo na na przeszło dziesięciokilometrowej trasie trochę ich spaliłyśmy.
Przepiękne ale pogoda ponura. Wiem taki klimat.
PolubieniePolubienie
Podobno można przywyknąć 😉 Chociaż dla mnie to nie ma większej różnicy między tamtejszym latem a zimą. Jak teraz byłam w styczniu, wszędzie już kwitły kwiaty i było całkiem słonecznie 😉
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Super
PolubieniePolubienie