Kiedy u większości przedświąteczna bieganina osiągała apogeum, ja pakowałam walizkę i leciałam do Dublina aby gwiazdkowy czas spędzić z córką. To była w tym roku moja trzecia wizyta w stolicy Irlandii.
Tym razem miałam „atrakcje”przy odprawie. Mimo, że pozbyłam się butów, paska i innych akcesoriów z metalowymi elementami, bramka piszczy. Ku uciesze (zawsze to jakieś urozmaicenie) czekających za mną w kolejce, poddaję gruntownym oględzinom. Wywracam kieszenie, pokazuję stopy „od spodu”. Omalże nie parskam śmiechem, kiedy „bezpieczniczka” odgarnia mi włosy. Cóż pod nimi mogłam ukryć? Kałacha?
W końcu zostaję przepuszczona i już bezstresowo buszuję w lotniskowych sklepikach. Syropu z dzikiej róży nadal nie ma w ofercie więc „na pociechę” nabywam pigwową”Soplicę”.
Lot przebiega spokojnie, przy pięknej słonecznej pogodzie. Mogę podziwiać widoki. Uśmiecham się gdy na horyzoncie widzę Dublin Bay, moja podróż ma się ku końcowi.Także Dublin wita mnie słońcem, co tutaj w grudniu należy do rzadkości.
Po powitaniu planujemy z córką najbliższe dni. Ponieważ to najprawdopodobniej moja ostatnia wizyta w Irlandii, chciałabym ją wykorzystać jak najefektywniej. Ale muszę się liczyć z tym, że to zima, dni krótkie, pogoda niepewna, więc na dalsze wycieczki szans nie ma. No ale i w samym Dublinie mam jeszcze sporo do zobaczenia… Chciałabym zwiedzić muzea, zobaczyć wnętrza ratusza i Custom House i Bank of Irleand, odwiedzić Phoenix Park i Trinity College. Zobaczymy ile z tych planów uda mi się zrealizować…