Restauracji, kawiarni, piwiarni, gastropubów, barów jest w Dublinie mnóstwo. Każdy znajdzie coś dla siebie, bo oferują jedzenie zarówno rdzennie irlandzkie (oparte na rybach, baraninie i ziemniakach), jak i egzotyczne z różnych stron świata.
Jeśli chodzi o rdzennie irlandzką kuchnię trzeba koniecznie odwiedzić „Leo Burdock” , maleńki lokalik vis-a -vis Chrystusowego Kościoła Katedralnego. Jest to najstarszy tego typu lokal w Dublinie, założony w 1913 roku. Oferują tam kultowe „Fish &chips” w wersji „na wynos” zawinięte w rożek z szarego papieru. Amatorzy ryby z frytkami przysiadają na ławeczkach przy katedrze i z apetytem zajadają przysmak. Przy drzwiach wisi lista prominentnych klientów, którzy odwiedzili „Leo Burdocks’a”. Miło wiedzieć, że Edith Piaf, Sandra Bullock, Enya i Serena Williams też odpuściły sobie dietę…
Miłośnikom japońskiej kuchni mogę z czystym sumieniem polecić ” Yamamori”. Coś dla siebie znajdą tam nie tylko amatorzy norimaków. Ja wybrałam rybę w tempurze, zdecydowanie najlepszą jaką jadłam. Podawana jest w towarzystwie czarnego ryżu i wspaniale al dente ugotowanych zielonych warzyw. Dodatkową atrakcją posiłku była wyświetlana na ekranie „Casablanka” w japońskiej wersji językowej.
Lokale Yamamori cieszą się dużym powodzeniem. Zarówno ten po południowej jak i po północnej stronie miasta, zawsze są pełne amatorów pysznego jedzenia. Dodatkowym atutem restauracji są długie stoły, które pozwalają na większe spotkania towarzyskie.
Smakowite i egzotyczne dania serwują również w restauracji koreańskiej. Wystrój lokalu, prosty i funkcjonalny, korzystnie wypada na tle wschodnich restauracji upstrzonych lampionami, wachlarzami, ceramiką i posążkami. Karta dań jest długa, a niezdecydowanym pomagają w wyborze atrapy wszystkich serwowanych potraw, wystawione w oknie lokalu. Ja zdecydowałam się na coś pośredniego między omletem a naleśnikiem z warzywami. Pychotka.
Miłym miejscem na lunch jest też meksykański lokalik oferujący burito. Urządzony z prostotą, nastawiony na funkcjonalność, specjalizuje się w środkowoamerykańskim przysmaku. Wybór mięs, dodatków i sosów duży, kolejka też spora… Pracownicy pobliskiego City i turyści lubią wpadać tu na ( wcale nie małe) „małe co nieco”.
Na „większy głód” radzę „Bull & Castle”, pub i restaurację usytuowaną w centrum, na Edward Street. Wnętrze nieco mroczne ale stylowe i klimatyczne.
Mają tam rozmaite mięsne pyszności ze stekami na czele. Ja wybrałam „Polędwicę Wellingtona” (jakby nie było, związanego z Irlandią) – wyśmienita.
Jeśli chodzi o kawę i słodkości to nie do pobicia jest Butler’s, uważam, że kawa w nim jest lepsza niż w Sturbaks’ie . Dodawane do niej czekoladowe pralinki każdorazowo wprowadzają mnie w głęboką rozterkę, którą tym razem wziąć ?
Ciasta polecam w Queens of Tarts, tam zawsze mają jakieś sezonowe nowości. Dobrą „kawę po irlandzku”, która dla mnie jest raczej deserem niż kawą, warto wypić w którejś z uroczych kawiarenek w Temple Bar. Wraz z córką wybrałyśmy do jednej z nich. Urzekły mnie w niej kolorowe, ręcznie malowane stoliki i kolekcja radioodbiorników. A kawa i brownie pyszne.
Na koniec jeszcze ciekawostka. Na północnym brzegu Lieffey, nieopodal centrum handlowego Jervis, znajduję się pub i restauracja urządzone w starym budynku kościoła.
Ale się obiadasz. Ale wygladasz superaśnie…
PolubieniePolubienie
Lubię jeść dobre rzeczy 🙂 A skoro,jak twierdzisz wyglądam „superaśnie: to znaczy, że i one mnie lubią 😛
PolubieniePolubione przez 1 osoba
He he no tak cos w tym jest
PolubieniePolubienie
Nie ma to jak dorobić sobie właściwą teorię 😉
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Pewnie ze tak
PolubieniePolubienie