Tego dnia nie miałyśmy w planach zwiedzania Karczewa. Ale kiedy na drodze „wyrosła” nam monumentalna bryła pałacu, nie znalazłyśmy dość samozaparcia, aby ją zignorować i ominąć. Skoro sam los postanowił nam zafundować niespodziankę w postaci karczewskiego pałacu to oznacza, że musimy go zwiedzić. Zwłaszcza, że budynku nie zabezpiecza żaden mur, zamknięta brama ani tabliczka „własność prywatna”… Czytaj dalej
Miesiąc: Grudzień 2016
Makowiec
Siała baba mak, nie wiedziała jak… A druga baba postanowiła (chyba w imię solidarności z tą co siała) upiec makowiec. I też nie wiedziała jak…
Podobno dziad wiedział, ale nie powiedział. Nie bardzo chce mi się w to wierzyć, bo dziad nigdy nie przepuszcza okazji do pochwalenia się wiedzą.
Z zasady nie piekę makowców ( jak już to raczej tort makowy, bądz taki na krucho – drożdżowym cieście) ale w tym roku coś mnie naszło i uznałam, że rok będzie niepełny jeśli nie upiekę klasycznego, zawijanego w drożdżowe ciasto, makowca. Czytaj dalej
Święta…
Już święta, znów święta, jak ten czas leci…
Przez dwa lata „pod rząd” spędzałam Gwiazdkę poza domem, omijała mnie więc przedświąteczna krzątanina. Nie ukrywam, że miało to swój urok…
W tym roku stanęłam przed dylematem w jakim kolorze ubrać choinkę. Zakup bladoniebieskiego lnianego obrusu pomógł mi podjąć decyzję. Chłodne błękity z „kropelką” bieli będą kolorem przewodnim. Mgliście przypominam sobie, że trzy lata temu chyba miałam złoto- błękitną… A może biało-różową?
Niezależnie jednak od tego, jaka barwa wiodąca obowiązuje w danym roku, pewne bombki i ozdoby zawsze muszą zawisnąć na choince. To te, które otrzymałam od bliskich mi osób. W ten symboliczny sposób czuję ich obecność podczas Świąt, choć „fizycznie” rozsiani są po kraju i świecie. Ale dzięki parze pyzatych aniołków, złocistych ptaszków, białego dzwoneczka, stylowego anioła, szklanej stajenki, srebrnej gwiazdy ( hej ofiarodawcy rozpoznajecie swoje prezenty?) przyjaciele są teraz ze mną…
Oprócz oficjalnej choinki w przedpokoju stawiam stroik z różnych gatunków iglaków. W tym roku z różowymi bombkami. Dzięki niemu, już przy wejściu, czuję świąteczną atmosferę.
Do świątecznych dekoracji obowiązkowo dołączają pierniczki. Oczywiście w tym roku białe i bladoniebieskie z delikatnym dodatkiem srebra i złota. I one również przypominają mi o bliskich osobach, gdyż część z foremek otrzymałam w prezencie od córki, zięcia i przyjaciół. W tym roku, do już posiadanych, dołączyły bałwanek i ciastek. Część z pierniczków przeznaczam na słodkie upominki, resztę na dekorację (do czasu ich schrupania) stołu. Wśród nich musi się znaleźć siedem reniferów z zaprzęgu świętego Mikołaja… Bo święta powinny być lśniące, kolorowe, słodkie i pachnące jedliną, cynamonem, kardamonem, miodem,mandarynkami…
Takich też Świąt życzę wszystkim odwiedzających mój blog. Jak również tego, aby niekoniecznie poddawali się tak zwanej ” świątecznej magii” a po prostu spędzili je tak, jak lubią…
Przedświąteczne spotkanie
Tradycyjnie przed świętami spotykam się z przyjaciółmi. I choć to „gorący” okres przygotowań, co roku staramy się znaleźć czas aby przełamać się opłatkiem, podzielić radościami i smutkami, skosztować świątecznych potraw.
Bardzo cenię to, że przyjaciele znajdują czas na te odwiedziny. Lubię ich wizyty i zawsze staram się przygotować jakieś potrawy, które kojarzą się ze świętami. W tym roku zdecydowałam się, że będzie to śledzik „pod pierzynką”, zupa grzybowa, piecuchy z sosem z gorgonzoli, a na deser tarta z konfiturą pomarańczową. No i oczywiście świąteczny grzaniec.
Matiasy (uprzednio odmoczone, doprawione solą, pieprzem i skropione sokiem z cytryny) ułożyłam warstwami, opatulając pierzynką kwaśnej śmietany wymieszanej z drobno posiekaną cebulką i jabłkiem. Przygotowałam je wcześniej, aby się „przegryzły”.
Zupę ugotowałam tradycyjnie. Do wywaru warzywnego dodałam wywar grzybowy, a ugotowane grzybki pokroiłam w plasterki i wraz z cebulką poddusiłam na maśle. Całość przyprawiłam solą, pieprzem oraz kroplą śmietany.
Piecuchy upiekłam przy okazji lepienia pierogów, a sos do nich zrobiłam miksując łagodną gorgonzolę z jogurtem greckim i odrobiną majonezu.
Deser zaczęłam od smażenia konfitury. Trzy pomarańcze i drobno pokrojoną (obraną z białej części) skórkę z jednej z nich najpierw zagotowałam z sokiem z cytryny, a następnie smażyłam na najmniejszym ogniu. Cukru dodałam pół szklanki, chciałam aby konfitura miała w sobie i kwaskowość i lekką goryczkę. Smażyłam aż pomarańczowa masa nie zgęstniała. Na koniec upiekłam spód do tarty. Aby nadać mu gwiazdkowy charakter do kruchego ciasta dodałam kakao i przyprawy do piernika. Na podpieczony, gorący spód nałożyłam (również gorącą) konfiturę . A na nią nałożyłam gwiazdki z ciasta i jeszcze raz podpiekłam całość w piekarniku. Kiedy wypiekł wystygł, gwiazdki lekko polukrowałam i ozdobiłam złotymi perełkami dr Oetkera.
Dla moich gości przygotowałam drobne upominki w postaci pierników i pierniczków. Do każdego zestawu dodałam paczkę chusteczek z życzeniami, aby służyły wyłącznie do ocierania łez szczęścia ( no ewentualnie wzruszenia)…
A ponieważ nie byłam pewna czy tarta będzie smakować upiekłam jeszcze ciasteczka…
I choć w tym roku nie wszystko przebiegło jak zazwyczaj i spotkaliśmy się w nieco odmiennym składzie, nie zabrakło przyjacielskich żartów, rozmów. No i oczywiście nie zabrakło wina… Zaczęliśmy od grzańca, który został sporządzony na bazie czerwonego wytrawnego wina, do którego dodałam cynamon, gozdziki, miód i cytrusy. Po zagrzaniu dodałam słuszną ilość nalewki malinowej na spirytusie, aby uzupełnić „procenty”. Zdecydowanie rozgrzał atmosferę. Potem przerzuciliśmy na trunki o umiarkowanej temperaturze…
Świąteczne pierogi
Przygotowania świąteczne czas zacząć… Ja zaczynam je od pierogów. Bo są najbardziej czasochłonne i na dodatek sporo po nich sprzątania. Jako że w tym roku spędzam wigilię w większym niż zazwyczaj gronie, musiałam ulepić ich więcej.
Przeznaczyłam na to cały weekend, bo jak wszyscy wiedzą pierogi z kapustą i grzybami wymagają czasu. Nie przepadam za robieniem tego farszu, bo nie da się ładnie ulepić go w kulkę jak np. mięsny czy serowy. No ale wiadomo, tradycja wymaga pierogów grzybowo- kapuścianych.
W piątkowy wieczór namoczyłam suszone grzyby i nastawiłam kapustę aby się gotowała. W sobotę ugotowałam grzyby z resztą kapusty, odcisnęłam dobrze wszystko i drobniutko poszatkowałam. Nie uznaję zmielonego farszu, moim zdaniem wychodzi jakiś „gluciasty”. Na koniec pokroiłam w drobną krateczkę dużą ilość cebulki i zeszkliłam ją na oliwie z dodatkiem masła. Połączyłam wszystkie składniki, posoliłam i popieprzyłam po czym gotowy farsz odłożyłam aby się „przegryzł”.
W niedzielę od rana zabrałam się za ciasto pierogowe. Od lat je robię według przepisu pani Ani, która jako zawodowa kucharka, zdradziła mi sekret ciasta idealnego. Wiadomo, że za takowe uchodzi to, które jest sprężyste, nie przywiera ani do wałka ani do stolnicy, dobrze się lepi i cieniutko rozwałkowuje.
Tajemnica polega na nie dodawaniu jajek. Ciasto składa się z mąki dobrej jakości ( preferuję tortową) soli, dużej ilości wrzątku i odrobiny oliwy. Zaparzyłam mąkę i kiedy już wystygła na tyle, że mogłam doń włożyć dłonie wyrabiałam ciasto. Kiedy miało odpowiednią konsystencję oderwałam kawałek ( tak 1/3) a resztę nakryłam ściereczką.
Rozwałkowałam dość cienko i na wycięte szklanką kółka nakładałam farsz. Pracę umilało mi moje ulubione radio RMF Clasic i popijana kawa. Sprawnie składałam na pół i zalepiałam pierogowe półksiężyce. Miejsce zlepienia dodatkowo potraktowałam widelcem, tworząc ozdobne ząbki.
Kiedy już wszystkie były gotowe, wrzucałam je partiami na osolony wrzątek, aby zblanszować. Dobrze odsączone studziłam pojedynczo, aby na koniec ( również partiami na płasko) wkładać je do zamrażarki. Kiedy dobrze się zamrożą i nie będzie groziło im sklejenie, powkładam do woreczków po 20 sztuk do jednego. Tak doczekają wigilii…
Jak już byłam w temacie „pierogi” postanowiłam od razu zrobić „piecuchy” na przedświąteczne spotkanie z przyjaciółkami. Farsz ten sam, ale ciasto do nich robię krucho- drożdżowe. Zagniatam 1/4 kilograma mąki z połową szklanki kwaśnej śmietany, 100 gramami masła i 10 gramami drożdży. Dodaję łyżeczkę cukru i szczyptę soli. Gotowe ciasto rozwałkowuję i wycinam szklanką kółka. Smaruję rozbełtanym jajkiem i piekę 15 minut w temperaturze 190 stopni. Preferuję je, bo kiedy mam gości wygodniej mi odgrzewać je w piekarniku, niż stać przy garnku i odławiać cedzakiem poszczególne sztuki. Podam do nich zimny sos na bazie jogurtu i gorgonzoli.
Uf… skończone. Teraz jeszcze zostaje mi najpaskudniejsza część pracy, czyli sprzątanie kuchni i zmywanie garów.
Ostroróg cd.
Moja Szefowa to kobieta z charakterem. Nie mogąc pogodzić się z tym, że wnętrze ostrorogskiego kościoła zobaczymy (w najlepszym razie) tylko przez kratę, zawczasu uruchomiła swoje kontakty. Wskutek jej interwencji specjalnie dla nas kościół otworzono.
Widziałam wiele pięknych sakralnych wnętrz, ale mimo to, widok ostrorogskiego zrobił na mnie kolosalne wrażenie. Piękne, jednolite stylowo, bogate, ale nie przeładowane. Czytaj dalej
Ostroróg
Na zwiedzenie Ostrorogu miałam ochotę od czasu, kiedy przejazdem zobaczyłam to miasteczko. Niespodziewanie trafiła się okazja do poznania go lepiej…
Mieścina jest niewielka, jej powierzchnia to zaledwie 1,25 kilometra kwadratowego. Udokumentowana historia miejscowości sięga końca XIV wieku, a prawa miejskie zostały jej nadane w początkach XV wieku. Wzmianki o właścicielach, rodzinie Ostrorogów, pojawiają się już w XIII wieku. W XVI i XVII wieku Ostroróg był ośrodkiem reformacji i siedzibą braci czeskich. Po wymarciu rodu Ostrorogów miasto przeszło na własność Potockich, którzy przywrócili katolicyzm i zmienili dawny zbór na kościół. W kolejnych wiekach miasto należało kolejno do Andrzeja Reya (wnuka pisarza Mikołaja), Radziwiłłów, Sapiehów. W 1737 roku Ostroróg został sprzedany Łukaszowi Kwileckiemu i w rękach Kwileckich pozostał do 1939 roku.
Schludnymi uliczkami kieruję się ku kościołowi. Mijający mnie przechodnie uśmiechają się i bez wyjątku pozdrawiają serdecznym „dzień dobry”. Miły obyczaj, który często obserwuję w niewielkich miejscowościach.
Świątynia powstała najprawdopodobniej w połowie XV wieku. Udokumentowany jest fakt oddania kościoła przez Jakuba Ostroroga braciom czeskim w 1555 roku. Nadanie to potwierdził w 1559 roku, syn Ostroroga, Jan. W następnych latach świątynia dwukrotnie uległa spaleniu, ale dzięki szczodrobliwości Ostrorogów oraz możnych rodów szkockich zamieszkujących okolicę, zostawała odbudowywana w jeszcze wspanialszej formie. W Ostrorogu mieściło się seminarium braci czeskich, archiwum i biblioteka. Sytuacja zmieniła się po wymarciu wpływowych protektorów Ostrorogów ( 1632). W 1636 roku to katolicy siłą odebrali kościół i uczynili z niego swoją świątynię.
Kolejną transformację przeszedł kościół w1776 roku, kiedy to kasztelan przemęcki Adam Kwilecki zlecił jego przebudowę. Nie obyło się przy tym bez skandalu, który wywołał Józef Łukaszewicz (historyk, publicysta i wydawca) który publicznie zarzucił Kwileckiemu, iż kazał w większości rozebrać piękną gotycką świątynię a na jej miejscu wzniósł bezkształtny i niepozorny gmach.
Ulicą nomen- omen „Kapłańską” dochodzę do kościoła. Na jej rogu zatrzymuje mnie piękny stary budynek (najstarszy w mieście, pochodzi z przełomu XVIII i XIX wieku). Jest to przykład parterowego domu mieszczańskiego. Murowany i otynkowany z mansardową wstawką i podcieniowym wejściem mógłby stanowić prawdziwą ozdobę miasta i pełnić funkcję biblioteki czy ośrodka kultury. Niestety, mimo wpisania go w 1997 roku na listę Narodowego Instytutu Dziedzictwa, jego stan jest opłakany. Ale już za chwilę staję przed bardzo zadbanym ogrodzeniem i bramą prowadzącą na kościelny dziedziniec. Przy okazji dowiaduję się, że również ta świątynia należy do szlaku św. Jakuba.
Nie mogę się zgodzić z opinią, zacnego skądinąd, Łukaszewicza. Moim zdaniem świątynia ma szlachetną, prostą bryłę, której gotyckie oszkarpowanie i ceglane, nieotynkowane przyziemie dodają szlachetności.
Jest to budowla halowa, trzynawowa, pięcioprzęsłowa, o niewydzielonym prezbiterium. Kościół jest orientowany. Od zachodu bryłę zamyka wieża wzniesiona na planie kwadratu, częściowo wtopiona w korpus. W niej mieści się wejście główne. Cebulasty hełm wieży, zwieńczony ostrosłupem z krzyżem widoczny jest z daleka.
Od wschodu kościół zamknięty jest prostokątną zakrystią. W ścianie południowej wyróżnia się kruchta wybudowana w 1776 roku, na której umieszczono zegar słoneczny, inicjały fundatora „AK” oraz jego herb Szreniawę. Całość zwieńczona jest półkolistym frontonem.
Przykościelny teren jest bardzo zadbany, pod murami bujnie rosną krzewy hortensji i różaneczników. Za murem widać (także zadbany) budynek plebanii.
Obawiałam się, że na tym będę musiała zakończyć zwiedzanie, ale nie doceniłam możliwości Szefci…
Pałac w Posadowie – Wielkopolskie rezydencje
Ponownie odwiedziłam Posadowo. O poprzedniej wizycie w pałacu Łąckich wspominałam już w poście o Łagowie Lubuskim. Ciekawa byłam, czy w związku z nowymi (a właściwie potomkami starych) właścicielami majątku, coś uległo zmianie. Z daleka bryła pałacu, wzniesionego w latach 1869-1870 dla hrabiego Władysława Łąckiego, nadal wygląda imponująco. Wyniosłe wieże o zróżnicowanych kształtach i odmiennych dachach górują nad drzewostanem parku, a dekorowane ryzality fasad urzekają urodą. Nad wejściem w elewacji frontowej widnieją herby: Łąckich – Korzbok ( trzy karpie) i Drogosław (strzała) Skórzewskich, bo z tej właśnie familii pochodziła żona Władysława, Antonina.
Zamek został zaprojektowany na planie prostokąta, na osi wzdłużnej umieszczone są dwa ryzality zwieńczone bogato zdobionymi szczytami i poprzedzone balkonowymi portykami. Po bokach stoją cztery wieże, każda z nich jest inna i w różny sposób połączona z korpusem głównym. Całość przekryta jest mansardowym dachem, kryjącym użytkowe poddasze.
Niestety, z bliska widać, że wspaniała rezydencja rodziny Łąckich niszczeje. Najoryginalniejszy projekt Stanisława Hebanowskiego chyli się ku ruinie. Odpadają tynki i sztukaterie, murszeją mury.
Obiekt jest obecnie własnością prywatną państwa Hanny i Adama Tyszkiewiczów, spokrewnionych z ostatnim właścicielem Feliksem Tyszkiewiczem – Łąckim.
Nie ma możliwości pospacerowania po parku zaprojektowanym, tak jak i pałac, w stylu francuskim. Jego niewątpliwą ozdobą są cztery tarasy opadające ku północy, ozdobione kamiennymi ławkami, wazonami i figurami sfinksów. Ostatni taras zalewają wody sadzawki przez którą przepływa kanał, którego brzegi łączą kamienne mostki. Inspiracją do projektu posadowskiego parku były ogrody wersalskie.
Ironią losu jest fakt, iż pałac w dobrej kondycji przeżył czas II wojny światowej (był pod nadzorem niemieckim) wyzwolenie (podczas którego najbardziej ucierpiały polskie ziemiańskie rezydencje. Z wiadomych względów były „solą w oku” wybawicieli) i okres PRLu (był siedzibą Państwowej Stadniny Koni – jednej z wiodących w Polsce, o specjalizacji hodowli koni rasy wielkopolskiej), a wróciwszy do właścicieli ulega destrukcji.
Gniezno
Nie zliczę ile razy przejeżdżałam przez Gniezno. No właśnie przejeżdżałam…
Nadszedł czas, żeby choć na krótko zatrzymać się na gnieźnieńskiej starówce. Muszę przyznać, że zaskoczyła mnie. Od mojej ostatniej na niej wizyty bardzo się zmieniła. Wypiękniała, wyszlachetniała… Przypuszczam, że pozytywne zmiany mają związek z obchodzoną w tym roku 1050 rocznicą chrztu Polski. Czytaj dalej