Sarnowa.

Sarnowa, dawniej odrębne miasteczko, dziś część Rawicza, ale co dość znamienne, część położona na uboczu… Może z powodu tego „ubocza”, nigdy dotąd jej nie odwiedziłyśmy, choć przejeżdżałyśmy obok nieskończoną ilość razy. Nasz dotychczasowy brak zainteresowania, należy tłumaczyć tym, że Sarnowa, jak XIX wieczna panienka, trzyma się zasady „siedź w kącie cicho, znajdą cię” i unika reklamy i rozgłosu. Gdybyśmy wcześniej wiedziały, że to prawdziwa urbanistyczna perełka, przyjechałybyśmy do niej już dawno. Teraz, po wizycie, możemy zaświadczyć, że Sarnowa jest unikatowa, klimatyczna, niepowtarzalna, jedyna w swoim rodzaju…

Sarnowa należy do najstarszych miejscowości na ziemi rawickiej, już w drugiej połowie XI wieku, miał tu istnieć gród piastowski broniący wielkopolsko-śląskiego pogranicza i szlaków handlowych wiodących z południa na północ i zachód. Lokacja miasta na prawie polskim nastąpiła gdzieś w połowie XIII stulecia, bo wystawiony przez wielkopolskiego księcia, Bolesława Pobożnego dokument z 1262 roku, wymienia ją jako miasto „Sarnov”.

W końcówce lat osiemdziesiątych XIV wieku, Sarnowa należała do Małgorzaty i Jana Doninów, którzy bardzo zadbali o rozwój miejscowości. Za ich czasów Sarnową otoczyły mury miejskie, istniał tam zamek warowny a na folwarku pracowały młyny. Nic więc dziwnego, że właściciel (wywodzący się z dumnego, śląskiego rodu zu Dohna) zapragnął aby nadać miejscowości statut miasta. Nie doczekał realizacji swego marzenia, zmarł w 1398 roku. Druga lokacja Sarnowej nastąpiła dopiero w 1407 roku. Za zgodą króla Władysława Jagiełły, dokonali jej wdowa po Janie, Małgorzata i syn, Jerzy Donin. Matka i syn ufundowali też w Sarnowej pierwszy, jeszcze drewniany kościół, przy którym erygowano parafię.

Małgorzata i Jan Doninowie mieli także drugiego syna Ottona, który znany jest nam dzisiaj głównie z akt procesowych oraz z tego, że był zaręczony ze swą przyszłą bratową, Małgorzaty Gryżyńskiej z Osiecznej. Do ślubu nie doszło, a Małgorzata, przez stolicę apostolską zwolniona z narzeczeńskiego przyrzeczenia, wyszła za mąż za drugiego z braci, Jerzego. Okazało się, że i Jerzego charakteryzował pieniacki temperament, nader często procesował się z matką i siostrami: Elżbietą i Anną żoną Niemierzy z Lubosza.

Jerzy Donin z Małgorzatą Gryżyńską doczekał się jedynie córek, które jeszcze w pierwszej połowie XV wieku powychodziły za mąż i przeniosły się do mężowskich majątków. Zapewne, już na posagi panien Doninówien sprzedano, wyderkowano lub zastawiono znaczne części majątku, bo w drugiej połowie stulecia włości były mocno rozdrobnione.

W drugiej połowie XV stulecia, część Sarnowej kupił chorąży poznański, Piotr Iłowiecki herbu Ostoja, który następnie odsprzedał ten majątek swemu zięciowi, Janowi Góreckiemu. Zdaje się, że i inne części Sarnowej znajdowały się wówczas w rękach Iłowieckich, gdyż istnieje zapis, że na rzecz szwagra Jana Goreckiego, swych udziałów w Sarnowej, zrzekają się bracia Małgorzaty, Jan i Andrzej Iłowieccy.

Nowy dziedzic i jego małżonka Małgorzata z Iłowieckich odtąd zaczęli posługiwać się nazwiskiem „Sarnowskich”. W 1498 roku, Jan Gorecki vel Sarnowski uczestniczył (w ramach pospolitego ruszenia) w nieszczęsnej wyprawie Jana Olbrachta na Mołdawię, brał udział w oblężeniu Suczawy i szczęśliwie nie dał się ubić w bitwie pod Koźminem (tym na Ukrainie) gdzie „za Olbrachta wyginęła szlachta”…

Małgorzata urodziła Janowi dwie córki, z których, Dorota pozostała w stanie panieńskim, a Agnieszka poślubiła Mikołaja Mieszkowskiego herbu Odrowąż, któremu wyderkowała prawa do swej ojcowizny. Po śmierci pierwszej małżonki, Mikołaj (już jako pełnoprawny dziedzic Sarnowej) ożenił się powtórnie, poślubiając Ewą Sepińską. Z dwóch małżeństw Mikołaja pochodziła dwójka jego potomstwa. Agnieszka urodziła mu córkę Dorotę, z Ewą spłodził syna Mikołaja. Miasto (i przyległe majątki) zostały rozdzielone na przyrodnie rodzeństwo.

Dorota z Mieszkowskich poślubiła Wojciecha Zakrzewskiego herbu Wyskota, a w małżeństwie urodziły się dzieci: Agnieszka i Jakub.

XVI wieku należała do Grzegorza Obornickiego Skóry piszącego się „z Gaju”. Dziedzic ów, dla swego miasta, wystarał się u Zygmunta Starego o królewski przywilej organizacji dwóch jarmarków rocznie. Jego następca, Odrowąż Mieszkowski, „załatwił” zgodę na organizację jeszcze trzeciego rocznego targu. Sarnowa mogła więc bogacić się na handlu i to tak skutecznie, że w pierwszej połowie XVII wieku, powołano w niej Bractwo Kurkowe, organizację mieszczan miast dużych i bogatych. W owym czasie „udziałowcem większościowym” w Sarnowej był syn Doroty i Jakuba, Mikołaj Zakrzewski herbu Wyskota.

W połowie XVII wieku, w miasteczku schroniła się spora grupa niemieckich protestantów głównie uciekinierów przed skutkami wojny trzydziestoletniej z terenów ze Śląska, Palatynatu Brandenburgii. Właściciele Sarnowej, Andrzej i Barbara Zakrzewscy chętnie przyjęli ich do swego miasta, gdyż wśród uchodźców znajdowało się wielu doskonałych rzemieślników.

Rozwój miasta mocno zahamował po 1638 roku, kiedy to Adam z Przyjmy Przyjemski herbu Rawicz, lokował obok nowe miasto, które nazwał „Rawiczem”. Szybko stało się ono dla Sarnowej poważnym konkurentem, sukcesywnie odbierając jej kolejne szanse. Jednak prawdziwy regres przyniosły miastu szwedzki potop oraz następujące po nim klęski: pożar w 1684 roku, wojna północna, przywleczone przez wojska epidemie, kolejne pożary. W końcówce XVII wieku, kiedy miasto należało do Joanny z Szołdrskich i Stanisława (wnuka Mikołaja) Zakrzewskich herbu Wyskota, podjęto trud wydźwignięcia się z zapaści.

Na początku XVIII wieku, w Sarnowej, z inicjatywy owdowiałej już Joanny Zakrzewskiej, zaczęto budować nowy, tym razem murowany, kościół. Dzieło wznoszenia kościoła kontynuował jej syn, Telesfor Wyssogota Zakrzewski żonaty z Teresą z Jastrzębców Święcickich, wdową po Bartłomieju Twardowskim. Telesfor ziemski padół opuścił przedwcześnie, w wieku 36 lat. Budowy kościoła dokończyła jego siostra, Marianna z Zakrzewskich, primo voto Kierska, secundo voto Zakrzewska, wraz z drugim mężem, Andrzejem Zakrzewskim. Kościół konsekrowano w 1745 roku, kiedy to sufragan poznański, Józef Kierski nadał mu wezwanie św. Andrzeja Apostoła. Jednak prace przy świątyni trwały nadal, w dwadzieścia lat po konsekracji, z inicjatywy Marianny Zakrzewskiej dobudowano doń wieżę.

W drugiej połowie XVIII wieku, Marianna Zakrzewska, wydzierżawiła miasto Józefowi Wojciechowi Sczanieckiemu herbu Ossoria (1710-1787), który po jej śmierci, Sarnową odziedziczył. W 1779 roku, w sarnowskim kościele, jego córka z pierwszego małżeństwa (z Konstancją Gniazdowską) Józefa Sczaniecka poślubiła Mikołaja Skoraszewskiego Herbu Abdank. Józef Sczaniecki nie nacieszył się spadkiem długo, zmarł w Sarnowej w 1787 roku a schedę po nim objęła córka Józefa, która zdążyła już się rozwieść z Mikołajem Skoraszewskim.

W rok po śmierci ojca, Józefa powtórnie w roli oblubienicy stanęła przed kościelnym ołtarzem, ponownie ślubując, „iż nie opuszczę cię aż do śmierci” tyle, że tym razem Zefirynowi Rogalińskiemu ze Dzwonowa herbu Łodzia. Prawdopodobnie, to Józefa i Zefiryn Rogalińscy byli inwestorami dworu w Sarnowej.

Za czasów Sczanieckich, miejscowi ewangelicy stworzyli gminę i pobudowali własną świątynię. W 1795 roku Sarnowa utraciła prawa miejskie, w osiem lat później zmarł Zefiryn Rogaliński, a w trzy lata po nim, w zaświaty odeszła też Józefa. Nie pozostawili po sobie bezpośrednich dziedziców, po ich śmierci majątkiem zarządzał administrator, Andrzej Bojanowski.

W 1809 roku, w mieście rozszalał się pożar, który strawił niemalże połowę miejskiej zabudowy włącznie z ratuszem. Może to poniesione wówczas przez Sarnową straty spowodowały, że miejscowość przeszła w niemieckie ręce. Pod niemieckim zarządem, w latach trzydziestych XIX wieku, ponownie uzyskała prawa miejskie, a świeżo odzyskany status podkreślił nowy ratusz wzniesiony w 1837 roku.

Odbudowywano również spalone w pożarze domostwa oraz stawiano nowe, coraz bardziej okazałe kamieniczki. Mieszana, polsko-niemiecko- żydowska ludność zajmowała się rzemiosłem (głównie tkactwem), handlem ale i rolnictwem. Powstały szkoły: katolicka i ewangelicka, wybudowano synagogę. W końcu XIX wieku miasteczko uzyskało połączenie kolejowe z Rawiczem i Kobylinem.

W 1919 roku Powstańcy Wielkopolscy, mimo ciężkich, toczonych w lutym bojów, nie zdołali opanować miasta, które w granice odrodzonej Polski powróciło ono na mocy traktatu wersalskiego. Dwadzieścia lat okresu międzywojennego nie poczyniło w Sarnowej większych zmian, a o dziwo, większych szkód w miejskiej substancji nie poczyniła też II wojna i niemiecka okupacja. Dzięki temu Sarnowa zachowała swój urok z przełomów poprzednich wieków.

Już wjeżdżając do miasta zauważamy jego nietypowość. Jest senne, wyludnione, brakuje w nim gwaru i pośpiechu, ale przy tym bardzo czyste i zadbane. Piękne domki i kamieniczki w oprawie starannie przyciętych drzew, bardziej sprawiają wrażenie opustoszałego planu filmowego, niż rzeczywistego miasta.

Samo to, że na rynku, możemy sobie wybrać (a nie na nie polować, kilkukrotnie objeżdżając płytę) miejsce do zaparkowania, jest dla nas ogromnym zaskoczeniem, które w miarę rozglądania się dookoła, jeszcze rośnie.

Autentyczny, XIX wieczny bruk pokrywa większość uliczek. Nie widać żadnych agresywnych reklam, banerów, ogłoszeń o wyjątkowych promocjach. Ba, nawet wystaw sklepowych nie ma za wiele. Za to jest starannie utrzymana zieleń.

Środek rynku zajmuje ratusz. On też jest niezwykły poprzez swoją (dobudowaną w 1870 roku) neogotycką, ceglaną wieżę.

Przypory, wimpergi, arkady, biforia, posążki, zegary, gzymsy, wieniec sterczyn wokół wysokiego hełmu sprawiają, iż wieża wygląda jak gigantyczny tort, startujący w konkursie na jak największą ilość ozdób… Niestety, reszta budynku jest w trakcie remontu i rusztowania oraz spowijająca ściany folia sprawiają, że nie mogę ocenić całości.

Napatrzywszy się na ratusz, udajemy się do kościoła. Jego historię przytoczyłam równolegle z dziejami miasta.

Założenie kościelne, otoczone jest murem, w którym osadzono kilka bram.

Fasada barokowej świątyni charakteryzuje się, częściowo weń wmurowaną, wydatną wieżą o opilastrowanych narożach. Tuż, pod wieńczącym ją hełmem z latarnią, umieszczono unikatowy, okrągły zegar słoneczny.

Po obu stronach, do jednonawowego korpusu, przylegają dwie kaplice. Od strony północnej znajduje się kaplica Matki Boskiej Szkaplerznej, od południowej, ośmioboczna poświęcona jest Matce Boskiej Różańcowej.

Za kaplicą, bliżej prezbiterium, odnajdujemy „luzem leżący” i obficie posypany tynkiem, nagrobek. To płyta upamiętniająca ex jezuitę, zmarłego w 1789 roku, księdza Pawła Kollacza.

Próbujemy wejść do kościoła. Drzwi w do kruchty stoją otworem, jednak te wewnętrzne, do nawy, zamknięte… Niby przeszklone, jednak wysoko (jak dla mnie za wysoko) umieszczone szybki nie pozwalają na ogarnięcie wzrokiem „wszystkiego”. Szkoda, podobno na ścianach znajdują się portrety trumienne Zakrzewskich, płyty nagrobne Telesfora Zakrzewskiego i Józefa Sczanieckiego, a w kaplicach obrazy i rzeźby maryjne.

Wspinając się na palce, mogę jedynie zobaczyć fragment nawy z ołtarzem głównym, w którego polu centralnym umieszczono Krucyfiks, polichromie na sklepieniu i fragment ołtarza bocznego. Mało…

W najbliższym otoczeniu kościoła znajduje się okazała, „dworkowa” plebania.

Budynek szkoły katolickiej z końca XIX wieku.

I czerwonoceglane, pruskie zabudowania, być może po dawnej szkole ewangelickiej.

Jako ciekawostkę mogę podać, że w sarnowskiej świątyni, jako organista, zaczynał swą muzyczną karierę, dwunastoletni wówczas Karol Kurpiński (1785-1857). Pracę w Sarnowej otrzymał dzięki protekcji wuja (ks. Karola Wańskiego), który był proboszczem tutejszej parafii. Prawdopodobnie, młody Karol przebywał w miasteczku niecałe trzy lata, później (dzięki pomocy drugiego brata matki, Rocha Wańskiego) otrzymał stanowisko skrzypka w nadwornej orkiestrze Feliksa Polanowskiego herbu Pobóg, dziedzica rozległych dóbr na kresach wschodnich.

Spacer po urokliwych uliczkach miasta dostarcza różnorakich wrażeń estetycznych. Od zadziwienia różnorodnością kształtów i zdobień kamieniczek…

Po zdumienie, że tuż obok, niemalże w centrum miasta, znajduje się ulica zabudowana szeregiem solidnych stodół. Pozostałością po rolniczej przeszłości Sarnowej jest też dobrze zachowany, XIX wieczny, wiatrak koźlak.

Niestety, nie udaje mi się zobaczyć budynku dawnego dworu (choć ze względu na jego architekturę można byłoby śmiało nazwać go „pałacem”). Obiekt niedawno trafił w ręce prywatne, które przede wszystkim otoczyły go solidnym płotem, zdaje się, że nie podejmując innych prac konserwatorskich. Gęste o tej porze roku korony parkowych drzew, skutecznie przesłaniają widok…

Aby nieco powetować sobie tę porażkę, urokliwymi uliczkami (wszystkie piękne) ruszamy na drugi koniec miasteczka.

Tam, już za przejazdem kolejowym, na terenie dawnej ewangelickiej nekropolii, znajduje się lapidarium, w którym znalazły się ocalone z rawickiego cmentarza, pięknie rzeźbione ewangelickie płyty nagrobne.

Jeszcze po II wojnie w Sarnowej znajdował się stary zbór ewangelicki, na którego wybudowanie zgodził się Józef Sczaniecki. Niestety, budynek został rozebrany w latach 50tych XX wieku. Lapidarium to jeden z niewielu śladów po licznej społeczności ewangelickiej miasta. Szczególnie przejmujący jest, wmurowany tuż przy furtce, nagrobek dziecka.

Jeśli chodzi o różnowierców, co najmniej od połowy XVIII wieku, w Sarnowej mieszkali także Żydzi. Ich społeczność w miasteczku nie zyskała nigdy roli dominującej, nie pozostawiła też po sobie okazałych zabytków. Podobno, jeden z obecnie mieszkalnych domków przy ulicy Kolejowej, niegdyś pełnił funkcję synagogi.

Opuszczamy Sarnową, ale nadal pozostajemy pod urokiem tego niezwykłego miasteczka…

Zielone Ogródki im. Zbigniewa Zakrzewskiego i dawne Gimnazjum Bergera

W Poznaniu nie brakuje terenów zielonych. Posiadamy kompleksy leśne (m.in Morasko, Żurawiniec, Laski Golęciński, Marceliński i Strzeszyński) tereny nad Maltą, Dębinę, łęgi nawarciańskie, parki. i skwery Jednak większość z nich położona jest w dzielnicach odległych od centrum. Śródmieście, a raczej jego ścisłe centrum czyli okolice Starego Rynku w zieleń nie obfitują. Wyjątek stanowi park F. Chopina, usytuowany na tyłach dawnego kolegium jezuickiego.  No taka specyfika miast o średniowiecznym rodowodzie, grunty w  dawnym obszarze murów miejskich były zbyt cenne aby przeznaczać je na ogrody. Czytaj dalej

Turek. Historia, kościół Najświętszego Serca Pana Jezusa i inne atrakcje turystyczne.

Od chwili, kiedy obejrzałyśmy zdjęcia zjawiskowych wnętrz kościoła w Turku, zaczęłyśmy intensywnie myśleć, o możliwości jego odwiedzenia. A jeśli już zaczynamy, na myśleniu nigdy się nie kończy… Dokładamy wszelkich starań, aby zrealizować upragniony cel. tak było i tym razem, gdy tylko nieco poprawiła się kapryśna pogoda, ruszyłyśmy w drogę…

Podobno, osadnictwo na terenie dzisiejszego Turka, miało już miejsce w VI wieku p.n.e. Jednak pierwsza, pisemna, wzmianka o miejscowości pojawia się w połowie XII stulecia i odnosi się do miasta (?) leżącego w kasztelanii spycimierskiej i będącej własnością biskupów gnieźnieńskich. Owa miejscowość została częściowo spalona podczas najazdu krzyżackiego w 1331 roku.

W dziesięć lat później, jeszcze z inicjatywy gnieźnieńskiego arcybiskupa Janisława herbu Korab (?-1341), reaktywowano prawa miejskie Turka. Prawdopodobnie, już za jego następcy na arcybiskupim tronie, Jarosława Bogorii ze Skotnik, na zasadźcę lokowanego na prawie średzkim miasta wybrano Jana Pruteno z Uniejowa. W połowie XIV wieku, król Kazimierz Wielki, potwierdził zwierzchność archidiecezji nad miastem, które w posiadaniu arcybiskupów gnieźnieńskich pozostawało do końca XVIII stulecia.

W końcu tego stulecia na Turek najechał starosta kolski, Krystyn z Kozichgłów, który zasilany przez rycerzy węgierskiego magnata Ścibora ze Ściborzyc, pragnął wymusić na arcybiskupie Bodzęcie herbu Szeliga zmianę stanowiska w sprawie obsadzenia wakującego tronu polskiego. Najazd (połączony z grabieżą) okazał się skutecznym argumentem, gnieźnieński arcybiskup przestał popierać Siemowita IV i stał się gorącym orędownikiem kandydatury Jadwigi Andegaweńskiej.

W drugiej dekadzie XV stulecia, od króla Zygmunta Starego, Turek otrzymał przywilej urządzania corocznego jarmarku, który przyczyniał się do zasilania kasy arcybiskupstwa.

Jak wiele innych miast biskupich, w ciągu następnych wieków, Turek nie miał wielkich szans na rozwój. Katoliccy właściciele nie dopuszczali do osiedlania się w nim „obcych elementów” czyli wszelakiej maści innowierców, cudzoziemskich kupców, uczonych, medyków. Fanatycznie tropili wszystkie odstępstwa od dogmatów wiary, czego dowodem są pisemne przekazy, prowadzonych przez sąd kościelny procesów o czary, z których zdaje się, ostatni miał miejsce w 1644 roku. Na mocy wyroku, który wówczas zapadł, spalono na stosie oskarżoną o kontakty z diabłem, Agnieszkę Bogdankę…

W 1793 roku Turek znalazł się w granicach Królestwa Prus. Prusacy swe panowanie w mieście rozpoczęli od kasaty własności kościelnej, przejmując biskupie dobra. Paradoksalnie, rządy zaborcy korzystnie wpłynęły na rozwój miasta. Dzięki otwarciu Turka dla obcych przybyszów, rozwinęły się w nim handel i rzemiosło.

Po 1815 roku, Turek został włączony do Królestwa Polskiego, którego władze zdecydowały o jego uprzemysłowieniu. Zbudowano gorzelnię, browar, cegielnię, a masowo sprowadzani (od lat dwudziestych XIX wieku) Czesi i Saksończycy szybko zawiązali cech tkaczy i w latach następnych nadali miastu wyraźnie tkacki charakter. Powstały specjalistyczne zakłady włókiennicze, których wyroby znajdowały zbyt na terenie Imperium Rosyjskiego. Drewnianą, krytą strzechami zabudowę, zaczęły zastępować budynki murowane. Charakterystyczną pamiątką po tych rzemieślnikach są „domki tkackie”, parterowe, ustawione kalenicowo budynki.

W owym czasie powstała też pierwsza w mieście szkoła elementarna, w zaborze pruskim istniał obowiązek szkolny, któremu podlegały wszystkie dzieci.

Na wieść o wybuchu Powstania Listopadowego, ochotnicy z Turka zasilili, formowany przez kpt. Rocha Kożuchowskiego, 11 Batalion Strzelców Celnych a także inne, powstające w okolicy, jednostki. Ci z mieszkańców, którzy nie mogli bezpośrednio brać udziału w walce, wspomagali Powstanie dotacjami na zakup broni. Na ten cel poświęcono też dzwon kościelny, który po przetopieniu miał się stać surowcem na powstańcze armaty.

Z Turka pochodził Powstaniec Listopadowy, Roch Rupniewski (1802?-1876) bezpośredni uczestnik szturmu na Belweder, później adiutant generała Ludwika Kickiego, uczestnik bitw pod Grochowem, Kałuszynem i Ostrołęką, kawaler Złotego Krzyża Virtuti Militari. Po upadku Powstania, zagrożony wydanym na niego przez Rosjan wyrokiem śmierci, przedarł się do Francji.

Miasta nie omijały kataklizmy, pożary i epidemie. Najtragiczniejszą w skutkach była ta, która wybuchła w 1852 roku. W wyniku choroby zmarło wówczas ponad pięć tysięcy mieszkańców Turka i najbliższych okolic. Wszystkich ich chowano na założonym z dala od miasta, cmentarzu cholerycznym. Teren cmentarzyska, przez lata zaniedbywany, dziś został uporządkowany i oznaczony pamiątkowym głazem.

Czwartego lipca 1863 roku, w Turku zawitał, entuzjastycznie przez miejscową ludność witany, oddział płk. Edmunda Taczanowskiego herbu Jastrzębiec, który ze zmiennym szczęściem walczył w Powstaniu Styczniowym. Mianowany naczelnym dowódcą wojsk z kaliskiego i mazowieckiego i awansowany na generała Taczanowski, stoczył jeszcze kilka potyczek i bitew, z których ostatnią zwycięską była ta, która w sierpniu1863 roku rozegrała się pod Sędziejowicami, aby w dwa dni później ulec rozbiciu pod Kruszyną.

W bezpośredniej okolicy Turku również doszło do kilku potyczek oddziałów powstańczych z regularną armią rosyjską.

W dwa lata po klęsce Powstania, Turek ponownie nawiedziła epidemia cholery, podczas której zmarło ponad sto pięćdziesiąt mieszkańców miasta.

W drugiej połowie XIX wieku utworzono powiat turecki, a samo miasto awansowało do jego stolicy, co przyspieszyło jego rozwój. Do miasta przybyła ludność innych wyznań, prawosławna, ewangelicka i żydowska, wzrosło budownictwo mieszkaniowe i powstały gmachy użyteczności publicznej. Założono szkołę elementarną dla dziewcząt, szpital miejski, ochotniczą straż ogniową.

W latach 1867-1976, na tureckim rynku wzniesiono ratusz miejski. Otrzymał on formę klasycystyczną nad która góruje kwadratowa wieża zegarowa o ściętych narożach.

Mechanizm umieszczonego w jej najwyższej kondygnacji zegara pochodzi z renomowanej, głogowskiej firmy Carla Weissa.

Pierzeje rynku otoczone są na ogół dwu lub trzykondygnacyjnymi kamieniczkami pochodzącymi głównie z ostatniej ćwierci XIX stulecia.

W 1908 roku, kontynuujący tkackie tradycje miasta August Miller, przystąpił do uruchomienia swej fabryki włókienniczej i zakładu produkującego muśliny. Na dwa lata przed wybuchem I wojny, w Turku powstało Progimnazjum Męskie, pierwsza w mieście szkoła średnia. Po sierpniu 1914 roku, opuszczony przez Rosjan Turek, opanowali Niemcy którzy ustanowili nad nim władzę swego generała-gubernatora. Mieszkańcy miasta zobowiązani zostali do utrzymywania kwaterujących w mieście oddziałów niemieckich. W 1918 roku, wycofujących się Niemców rozbrajali uczniowie miejscowego gimnazjum dowodzeni przez nauczyciela fizyki, Stanisława Kączkowskiego, który zginął podczas jednej z takich akcji. Miasto przejęli Polacy i Turek został włączony do województwa poznańskiego. Przez następne dwadzieścia lat powstawały nowe polskie instytucje, zaczęła ukazywać się lokalna gazeta, powstało gimnazjum państwowe. We wrześniu 1939 roku, opuszczone przez polskie oddziały wojskowe miasto, zajęli Niemcy. Wówczas, dla mieszkańców miasta rozpoczęło się pięć lat horroru niemieckiej okupacji, które zakończyły się 21 stycznia 1945 roku.

Najwspanialszym zabytkiem miasta pozostaje neogotycki kościół pod wezwaniem Najświętszego Serca pana Jezusa.

Został wzniesiony w latach 1904-1913 według planów warszawskich architektów, ojca i syna, panów Konstantego i Jarosława Wojciechowskich. Otrzymał plan krzyża łacińskiego i jest świątynią trzynawową z transeptem. Okazała fasada zwieńczona jest schodkowymi szczytami i wieżą o wysokim ostrosłupowym hełmie.

Jednak o randze zabytku decyduje przede wszystkim wystrój jego wnętrza, pokrytego polichromiami doskonałego krakowskiego artysty, Józefa Mehoffera. Powstały w latach 1932-1936. Wybitny malarz, grafik, witrażysta z Galicji do Turka trafił przypadkiem. Ówczesny proboszcz parafii, ksiądz Józef Florczak (1887-1943), zamówił sobie u niego swój portret i w trakcie prac nad nim obaj panowie zaprzyjaźnili się tak bardzo, że artysta zobowiązał się do dekoracji ścian parafialnej świątyni.

Obietnicy dotrzymał, a nawet poszedł o krok dalej i zaprojektował także kościelne witraże. Przygotował także projekty stacji Drogi Krzyżowej oraz stalle.

Bogactwo zdobień przyprawia o zawrót głowy. Młodopolskie motywy roślinne i zoomorficzne mieszają się z barwnymi bordiurami i scenami figuralnymi.

Wszystkie polichromie łączą się w integralna całość z architekturą, podkreślając jej strukturę.

Wszystkie trzy nawy, ramiona transeptu oraz sklepienia pokrywają barwne malowidła. Ich bogactwo przypomina mi zdobienie praskiego kościoła na Wyszehradzie.

Mehoffer zaprojektował także witraże do kościoła, część z nich zdążono zrealizować w krakowskim zakładzie W. Żeleńskiego jeszcze przed wybuchem II wojny.

Turek pamięta o krakowskim artyście. Nieopodal wejścia głównego do kościoła, w 2006 roku stanęła ławeczka z figurą Józefa Mehoffera.

W mieście warto jeszcze zobaczyć cmentarze wyznaniowe oraz kościół ewangelicki wzniesiony w 1841 roku według projektu Henryka Marconiego. Nas jednak, jak zwykle, „czas goni” wstępujemy jedynie na kawę i drugie śniadanie i ruszamy w drogę.

Już z okien samochodu rejestruję stojący przy drodze okazały (ale niezbyt ciekawy architektonicznie) dwór otoczony parkiem krajobrazowym oraz płotem, na którym wisi tabliczka „własność prywatna”. Wszystko to, nie wygląda na tyle zachęcająco, aby się zatrzymywać…

Kościelec. Eklektyczny pałac Aleksandra von Kreutza i kościół św.Andrzeja Apostoła.

Wyjazd do Kościelca planowałyśmy od dawna, ale dopiero teraz, korzystając z poprawy pogody, wybrałyśmy się do tej urokliwej wsi w powiecie kolskim. Naszym głównym celem było zobaczenie arcyciekawego pałacu, z inicjatywy ówczesnego właściciela majątku barona Aleksandra Cypriana von Kreutza wzniesionego w końcówce lat 80tych XIX stulecia.

Badania archeologiczne potwierdzają, że osadnictwo na terenie dzisiejszego Kościelca trwało już od X wieku. W kolejnych stuleciach, włości te najpierw należały do książąt piastowskich, potem do polskich królów i jako takie, pozostawały pod zarządem starostów kolskich.

W drugiej połowie XIV wieku, po przeniesieniu się starostów do Koła, w którym wznieśli sobie dwór (prawdopodobnie w miejscu, gdzie dziś stoi ratusz kolski), wieś nieco straciła na znaczeniu. Nadal jednak wchodziła w skład dóbr królewskich, które dzierżawili kolejni kolscy starostowie. W ostatniej ćwierci XV stulecia, Kościelec (wraz z całym starostwem) należał do piastowskiej księżnej Anny, wdowy po księciu mazowieckim i płockim, Władysławie I (1398?-1455). Pochodząca z Piastów Oleśnickich Anna, po śmierci męża zawarła z Kazimierzem Wielkim transakcję, na mocy której, w zamian za zrzeczenie się na rzecz Korony ziemi sochaczewskiej, dożywotnio otrzymała starostwo kolskie. Po jej śmierci, włości wraz z Kościelcem obejmowali kolejni starostowie Koła. Byli to, między innymi: Jan Kościelecki herbu Ogończyk, Ambroży Pampowski herbu Poronia, Jarosław Sokołowski herbu Pomian. Prawdopodobnie, kiedy zamek w Kole stanowiący (od XV wieku) ich siedzibę zaczął popadać w ruinę, starostowie z powrotem przenieśli się do Kościelca.

Po II rozbiorze Polski, Kościelec dostał się pod pruskie panowanie i stał się tak zwaną „domeną królewską” do czasu utworzeniu Księstwa Warszawskiego, Wówczas to, wieś znalazła się w jego granicach. a po 1815 roku, decyzją kongresu wiedeńskiego, stała się częścią utworzonego wówczas Królestwa Polskiego. Pozostające w unii personalnej z imperium Rosyjskim ziemie „Kongresówki” początkowo cieszyły się względną autonomią, która po upadku Powstania Listopadowego była przez zaborcę coraz bardziej ograniczana. Z czasem, de facto, Królestwo Polskie stało się częścią Cesarstwa Rosyjskiego.

Kościelec stanowił własnością carską. Car, jak każdy władca, lubił nagradzać lojalnych sobie dworaków, z tym że (również jak każdy rządzący) wolał dawać ” nie ze swojego” majątku. Zabrane prawem kaduka ziemie polskie, idealnie nadawały się na hojne prezenty dla jego akolitów.

Kościelec przypadł generałowi Gwalbertowi Cyprianowi Antonowiczowi baronowi von Kreutz (1790?-1850). Na carski fawor zasłużył sobie wierną służbą w rosyjskiej armii, w czasie której pod Borodino przelewał krew za „Batiuszkę”, brał udział w wojnie bałkańskiej oraz gorliwie tłumił Powstanie Listopadowe. Gwalbert Cyprian von Kreutz zapewne z „prezentu” się ucieszył, jednak zamiast w polskiej głuszy wolał wraz z żoną Karoliną von Offenberg, bywać na petersburskich salonach. Dopiero ich dorosły syn, Aleksander Henryk (1820-1858) i jego małżonka Antonina z Chrapowickich herbu Gozdawa, częściej odwiedzali ten darowany rodzinie majątek. To właśnie w Kościelcu narodziły się ich dzieci: córki Antonina i Maria oraz najmłodsza latorośl, upragniony syn, Aleksander Cyprian baron von Kreutz (1851-1911).

Aleksander Cyprian, w końcówce lat 60tych XIX wieku, wdał się w młodzieńczy romans z panną Marią Teofilą Wolską, który zaowocował nieślubnym synem. Wprawdzie chłopcu nadano rodowe imię „Aleksander”, jednak nazwisko dał mu jeden z administratorów Kościelca, który uległ perswazji barona (bądź bardziej wymiernym argumentom) i zgodził się na przypisanie mu tego dziecka. Choć podobno, baron von Kreutz łożył na utrzymanie syna, o ożenku z jego matką mowy być nie mogło.

Aleksander Cyprian, na początku lat osiemdziesiątych XIX wieku, pojął za małżonkę, równą mu (jak nie wyższą) pozycją, arystokratkę Jelizawietę Pietrowną Wojejkow, dokonując przy okazji ślubu konwersji na prawosławie. Najprawdopodobniej, dopiero założywszy rodzinę, powziął zamiar utworzenia w Kościelcu rodzinnej letniej rezydencji. Budowa pałacu i zakładanie wokół niego parku rozpoczęła się w końcówce lat 80tych XIX wieku. Plany budynku, przy współudziale Eugeniusza Oraczewskiego, sporządził Józef Chrzanowski, architekt guberni kaliskiej. Najprawdopodobniej, także przy zakładaniu parku, baron zatrudnił doświadczonych ogrodników z Kalisza.

Warto też wspomnieć, że Aleksander von Kreutz udzielał się również w pobliskim Kole (o którym stosunkowo niedawno pisałam). Baron współfinansował budowę kolskiego kościoła ewangelickiego, powstanie szkoły realnej oraz siedziby straży ogniowej. Mimo pięknego pałacu w Kościelcu, posiadał też w Kole własną willę „Pod Murzynką”

Po śmierci Aleksandra Cypriana (1911), Kościelec przypadł jego synowi, Aleksandrowi (już trzeciemu tego imienia) baronowi von Kreutz (1883-1948). Aleksander junior ożenił się z Olgą von Pistohlkors, córką Olgi z Karnowiczów i Eryka von Pistohlkorsów. Młode małżeństwo, od 1902 roku, znalazło się w bezpośrednim kręgu rodziny carskiej, bowiem wówczas matka Olgi, rozwiedziona z Pistohlkorsem Olga z Karnowiczów, poślubiła swego kochanka, wielkiego księcia Pawła Romanowa (syna cara Aleksandra II i stryja cara Mikołaja II).

Olga i Aleksander III von Kreutzowie zaledwie trzy lata nacieszyli się Kościelcem. Gdy wybuchła I wojna światowa, wyjechali do Rosji, a opuszczony majątek zajęli Niemcy. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości, Kościelec przeszedł na własność Skarbu Państwa. Choć, po wybuchu rewolucji bolszewickiej Oldze i Aleksandrowi III udało się uciec z Rosji do Warszawy, ich starania o odzyskanie Kościelca (lub przynajmniej części pałacowego wyposażenia) pozostały bezskuteczne. Po utracie swych, i rosyjskich, i polskich posiadłości, von Kreuzowie znaleźli się w złej sytuacji finansowej. Postanowili wyemigrować a w wyjeździe zapewne pomogły im, uratowane z Rosji i przemyślnie ukryte, rodzinne klejnoty i precjoza.

W okresie międzywojennym pałac w Kościelcu służył celom oświatowym jako siedziba placówek związanych z rolnictwem. Tę samą funkcję obiekt pełnił i po II wojnie światowej. Pierwotnie zajmowało go Technikum Rolnicze a od 2016 roku, po przepięknie przeprowadzonej renowacji, służy Zespołowi Szkół Plastycznych w Kole.

Do założenia pałacowego prowadzi okazała brama zwieńczona herbem baronów von Kreutz oraz posągami zbrojnych.

Sam pałac usytuowany jest nieco w głębi parku, prowadzi do niego aleja wjazdowa zakończona gazonem i podjazdem pod filarowy ganek mieszczący główne wejście do pałacu.

Choć nie przewidywałyśmy żadnych trudności z obejrzeniem (przynajmniej z zewnątrz) obiektu, okazało się, że myliłyśmy się, i to bardzo… Już przy samej bramie zatrzymuje nas jakiś młody człowiek z pouczeniem, że wchodzić nie wolno, że nikogo nie wpuszczają, że odgórne zarządzenia… Dla nas brzmi to dziwne i pokrętnie. Szkoła jest przestrzenią publiczną, pałac, zabytkiem odremontowanym i utrzymywanym z pieniędzy podatników… Nie zamierzamy się łatwo poddawać…

Informujemy, że mamy zamiar zapytać wyższej instancji i udajemy się do sekretariatu szkoły. Miłe Panie tam pracujące, z kolei nie widzą przeszkód, abyśmy obeszły pałac dookoła, zastrzegając wszakże, że to szkoła i do środka mamy nie wchodzić.

Trochę nam żal, wiemy, że w pałacu zachowały się historyczne wnętrza, na dodatek przepięknie odrestaurowane, no ale trudno… Zadowolone z tego, co udało nam się uzyskać, ruszamy na rekonesans.

W przypałacowym ogrodzie odnajdujemy obeliski poświęcone inwestorom założenia, Gwalbertowi Cyprianowi i Aleksandrowi Cyprianowi von Kreutzom.

Pałac ma bryłę nieregularną, jest budynkiem dwukondygnacyjnym z aneksami, ryzalitamii i wieżą. W fasadzie najbardziej spektakularny jest przejezdny ganek filarowy ozdobiony kobiecymi hermami, który w drugiej kondygnacji przechodzi w obszerny taras.

Dynamiki bryle, od frontu, dodaje parterowa, półokrągła galeria przechodząca w wydłużone skrzydło.

Nasz zachwyt budzi, częściowo wbudowana w ścianę, półokrągła wieża zwieńczona przeszkloną latarnią. Na jej gzymsie figlują pulchne amorki.

Elewacja ogrodowa prezentuje się nie mniej okazale.

Ryzality, kolumnowe loggie, balkony, arkadowe okna, zwieńczone rzeźbami ścianki attyki, lwy strzegące zejścia do ogrodu, bogaty detal…

Właśnie, niemalże kwicząc z zachwytu, byłyśmy w trakcie kontemplowania szczegółów, gdy podszedł do nas niezmiernie elegancki pan i zadał pytanie: „jak się panie tu dostały?”

Domyślamy się, że mamy przed sobą samego dyrektora szkoły… Podając przednie łapki, przedstawiamy się, i zgodnie z prawdą mówimy, że weszłyśmy przez bramę, powstrzymując się jednak od zwierzeń, że gdy nam zależy, potrafimy też wejść przez płot lub dziurę w nim… Dodajemy, iż „odmeldowałyśmy” się w sekretariacie i tam uzyskałyśmy zgodę. Żarliwie informujemy o naszej pasji zwiedzania i o tym, że specjalnie przyjechałyśmy z Poznania aby zobaczyć pałac. Pasja chyba przeważa, bo Pan Dyrektor uśmiechając się nieco bezradnie, stwierdza, ” że nie ma sumienia odesłać nas z powrotem” i ku naszej największej radości wprowadza do zabytkowych wnętrz… Szczęśliwe, jak nie przymierzając, fredrowska „Małpa w kąpieli” podążamy za naszym przewodnikiem.

Widziałyśmy wiele pięknych, pałacowych pomieszczeń, ale te w Kościelcu, nawet na nas zrobiły wrażenie… Zaprojektowane są w różnych stylach, od baroku poprzez mauretański, po klasycyzm.

Wiele z nich zdobią plafony malowane przez Augusta Bertelmanna.

Każde z pomieszczeń zachwyca.

W dawnej sali jadalnej budzi podziw cudowna stolarka i przepiękna snycerka…

W innych, plafony i sztukaterie…

Wystrój sali balowej na moment zatyka dech…

Na koniec Pan Dyrektor pokazuje nam olśniewający hall z dwubiegową, marmurową (kamień z Carrary…) klatką schodową zdobną w sztukaterie. Wszystko co zobaczyłyśmy daje wyobrażenie zarówno o możliwościach finansowych von Kreutzów, jak i kunszcie polskich konserwatorów.

Gorąco dziękujemy Panu Krzysztofowi Pawlakowi za życzliwość i uprzejmość, pytamy jeszcze o najkrótszą drogę do romańskiego kościoła św. Andrzeja i żegnamy się, życząc Dyrektorowi i placówce wszelkiej pomyślności.

Założenie parkowe, dość brutalnie zostało przecięte drogą krajową do Warszawy, która zaburzyła jego pierwotny układ. Park krajobrazowy, rozłożony na nierównym terenie, obecnie jest mocno zaniedbany. Nadal jednak zdobią go lustra wody, mała architektura ogrodowa w postaci pawilonu w formie meczetu, egipskiego obelisku, sztucznej groty, utrzymanych w modnej w końcu XIX stulecia, estetyce egzotycznej i neogotyckiej.

Ścieżką ocienioną koronami starych drzew udajemy się do kościoła. Po drodze mijamy, ustawiony na wysokim cokole, XVIII wieczny posąg św. Jana Nepomucena.

Po niedługim spacerze docieramy do świątyni. Najbardziej interesuje nas jej najstarsza część, romańskie prezbiterium, wzniesione z granitowej kostki.

Zostało zbudowane po połowie XII wieku i prawdopodobnie wówczas stanowiło całą świątynię, od której wieś przyjęła swą nazwę.W początkach XVII wieku kościół rozbudowano dodając ceglaną zakrystię, a w połowie XVII wieku, z inicjatywy starosty Rafała Gurowskiego herbu Wczele, dodano drewniany korpus nawowy. Inwestycję kolskiego starosty rozebrano w XXI wieku a na jej miejsce wzniesiono ceglaną budowlę o dość ciekawej architekturze.

Widocznie, to nasz „szczęśliwy dzień” bo kościół zastajemy otwartym (zjawisko nader rzadkie na wsiach).

W romańskim, surowym prezbiterium znajduje się barokowy ołtarz z XVIII wieczną podobizną Matki Boskiej Częstochowskiej.

Na koniec naszej wizyty w Kościelcu rejestrujemy jeszcze budynek dawnego zajazdu pocztowego.

Parterowy, klasycystyczny budynek główny połączony jest galeriami z dawnymi stajniami dla koni ciągnących dyliżanse.

Nasze konie (co z tego, że mechaniczne) też wymagają bezołowiowego „obroku”, mają przed sobą do pokonania drogę powrotną. Podróż do Poznania przerywamy jedynie po to, aby w przydrożnym „Macu” zjeść lody, stanowiące dopełnienie ekscytującej wycieczki…

Dusina. Pałac Kurnatowskich herbu Łodzia

Wiosenna aura zachęca do wypraw w plener. Tym razem wybrałam się do Dusiny, dawnego majątku Kurnatowskich herbu Łodzia, w którym chciałam zobaczyć założenie pałacowe, z budynkiem projektowanym przez samego Stanisława Hebanowskiego.

Na terenie dzisiejszej Dusiny, już w X/XII stuleciu, istniał gród wczesnopiastowski. Cóż się z nim stało, dlaczego nie rozwinął się w samodzielną jednostkę miejską, dziś można tylko snuć hipotezy.

Osada była własnością rycerską, na przełomie XIII/XIV wieku dzierżył ją protoplasta rodu Górków, komes Mikołaj Przedpełkowic herbu Łodzia. Jednak, już w niespełna siedemdziesiąt lat później, majątek ten musiał należeć do korony, bo król Ludwik Węgierski, w uznaniu poniesionych zasług (poparcie jego kandydatury na tronie polskim), darował go Bartoszowi Wezenborgowi herbu Tur (Ciołek?) dodając mu jeszcze godność starosty kujawskiego.

Rycerz Wezenborg, udowodniając swą lojalność wobec swego darczyńcy, wkrótce wystąpił zbrojnie (wraz z Nałęczem Sędziwojem z Szubina) przeciwko piastowskiemu pretendentowi do polskiej korony, księciu Władysławowi Białemu. Oddziały książęce rozbił pod Gniewkowem, a samego Piasta ścigał aż do granicznej Złotorii. Władysław chciał jeszcze zagrać „o honor” i wyzwał Bartosza do pojedynku na kopie, które to starcie Wezenborg wygrał.

W 1377 roku, sprawująca w imieniu syna władzę w Polsce Elżbieta Łokietkówna Andegaweńska, skuszona obietnicą większych dochodów z tej dzielnicy, starostwo generalne Wielkopolski przekazała Grzymalicie, Domratowi z Pierzchna. Ten niezbyt przemyślany gest, w przyszłości miał doprowadzić do bratobójczego rozlewu krwi podczas wojny Nałęczów z Grzymalitami. Ale zanim ona nastąpiła, pozbawiony starostwa kujawskiego Bartosz znalazł sobie inne zajęcie…

Wezenborg osiadł w swoim Odolanowie i stał się rycerzem łupieżcą. Zaznaczyć jednak należy, iż napadał wyłącznie na kupieckie karawany państwa krzyżackiego, przez co jego (bardzo dochodowa skądinąnd działalność) nabierała pozorów patriotyzmu. Zuchwały Bartosz był postrachem Zakonu, ale że zazwyczaj chodziło wyłącznie o „nieurodzonych szlachetnie” kupców i czeladź, na ogół uchodziło mu to płazem.

Huk podniósł się dopiero gdy uwięził pięćdziesięciu rycerzy burgundzkich, którzy chcieli się zaciągnąć w szeregi Krzyżaków. Tym razem chodziło o „zamach” na kwiat europejskiego rycerstwa więc sprawa stała się głośna. Wezenborg, za swoich jeńców zażądał horrendalnie wysokiego okupu, co wówczas uchodziło za dopuszczalne (mały byłby despektem bo uchybiałby wartości pojmanych rycerzy) jednak to, że ich pohańbił, trzymając w wieży, pozbawiając służby, już nie. „Urodzonym i pasowanym” należały się względy… A już kompletnie przegiął, gdy uwolniwszy, odesłał do do Francji w workach pokutnych.

Takiego upokorzenia Krzyżacy ścierpieć nie mogli, poskarżyli się królowi, a że Ludwik Węgierski potrzebował Zakonu jako sojusznika, kazał szykować wyprawę przeciwko Bartoszowi. Armia starosty wielkopolskiego utknęła pod Kaliszem, gdzie przywódcy (po cichu sprzyjający Wezenborgowi) porozumieli się z Bartoszem i w konsekwencji zawarli z nim ugodę.

Takie rozwiązanie nie satysfakcjonowało Ludwika (który najwyraźniej bał się Wezenborga) i w parę lat później na Odolanów ruszyła armia zięcia Ludwika, księcia Zygmunta Luksemburczyka, z zamiarem oblegania nieustraszonego Bartosza „aż do skutku”. „Fortuna sprzyja odważnym” więc los po raz kolejny uśmiechnął się do Wezenborga. Po paru dniach oblężenia przyszła wiadomość, że Ludwik Węgierski umarł, która całkowicie zmieniała principia wszystkich zainteresowanych.

Po śmierci króla, w Wielkopolsce rozgorzała wojna domowa, w której ścierały się stronnictwa Nałęczów i Grzymalitów. Początkowo, wspierani przez Wezenborga Nałęczowie odnosili zwycięstwa, jednak z czasem siły Grzymalitów zaczęły brać górę. Bartosz ze swymi oddziałami zręcznie się im wymykał, a gdy dochodziło do walk, zadawał taki pogrom, że szeptano, iż sprzymierzył się z diabłem.

Pozorne pojednanie wielkopolskiego rycerstwa przyniosło dopiero wyznaczenie na tron polski, królewny Jadwigi Andegaweńskiej. Jednak nawet, jeśli osoba węgierskiej królewny nie budziła kontrowersji, to już propozycje kandydatów na jej małżonka, ponownie podzieliły rycerstwo. Wezenborg był stronnikiem księcia mazowieckiego Siemowita IV, którego podobno „przemycił” w swym zdążającym do Krakowa oddziale. Bartosz z Odolanowa nosił się bowiem z zamiarem porwania królewny i doprowadzenia do jak najszybszego jej ślubu z Siemowitem. Podstęp jednak został wykryty, a rycerz z Odolanowa musiał uchodzić na Śląsk, uprzednio jednak zdobywszy kapitalik „na nowe życie” nieźle łupiąc wojska wielkopolskie. Z wygnania przywołał go list królewski Jagiełły. „Dziki Litwin” może i nie ma ogłady, ale na ludziach się zna i wolał mieć Wezenborga po swojej stronie. Uczynił go wojewodą poznańskim, co sprawiło, że od tej pory Bartosz stał się jego lojalnym współpracownikiem. Pan na Odolanowie, dziedzic Dusiny, umarł w 1399 roku.

Jak z tego wynika, Bartosz Wezenborg, nie miał ani chwili czasu, by zajmować się Dusiną, a po jego śmierci, spadkobiercy sprzedali ten majątek. Dobra nabył Maciej z Borku Gostyński herbu Gryzima, nie wiedzieć czemu zwany „Strączkiem”. Był on żonaty z Małgorzatą, córką Doliwitów, dziedziców Nowego Miasta nad Wartą, która wniosła mu w posagu część ojcowizny. Dobra gostyńskie wraz z Dusiną, przeznaczył Maciej swym dwóm (z czterech) synom: Maciejowi, plebanowi w Goniembicach i Piotrowi. Pleban Maciej potomstwa (przynajmniej legalnego) po sobie nie zostawił więc po jego śmierci całość dóbr przeszła na spadkobierców Piotra Gostyńskiego.

W rękach potomków Piotra Gostyńskiego Dusina pozostawała do końca XVI stulecia, kiedy to od Zygmunta Gostyńskiego, nabył ją Stanisław Radzewski z Bnina herbu Łodzia. Stanisław, w małżeństwie z Marianną Konarzewską herbu Wręby, doczekał się syna Melchiora, który odziedziczył po ojcu ten majątek. Melchior Radzewski ożenił się z Marianną Pogorzelską i miał znią synów Jana i Stefana.

W pierwszej połowie XVIII stulecia Dusina nadal pozostawała w rękach Łodziców Radzewskich. Jej właścicielem był wówczas wnuk Melchiora i Marianny, Franciszek Radzewski herbu Łodzia (1685-1748). Pełnił urzędy podkomorzego poznańskiego i starosty wschowskiego a w czerwcu 1733 roku, piastował godność marszałka poselskiego zjazdu na Woli, poprzedzającego elekcję Stanisława Leszczyńskiego, którego Radzewski był wielkim admiratorem.

Franciszek Radzewski był dwukrotnie żonaty (z Wiktorią Bułakowką herbu Zaremba i Zofią Czarnkowską herbu Nałęcz) jednak żadna z małżonek nie obdarzyła go potomkiem. Radzewski prowadził ożywione życie polityczne, pod pseudonimem Franciszek Poklatecki parał się publicystyką polityczną, nie w głowie mu więc było osobiste gospodarowanie w Dusinie, ten kłopot zdejmowali mu z głowy plenipotent i dzierżawcy majątku. Po śmierci Franciszka, z braku bezpośredniego dziedzica, Dusina przeszła w ręce spokrewnionych (przez małżeństwo siostry Franciszka, Anny z Radzewskich) Dobrzyckich herbu Leszczyc oraz skoligaconych z Dobrzyckimi, Mycielskich herbu Dołęga.

W 1763 roku, w Dusinie, urodziła się Zofia Mycielska, córka Jolanty z Dobrzyckich i Jana Nepomucena Mycielskich. Panna Zofia, ledwie doszła lat stosownych do zawarcia małżeństwa , poślubiła syna dziedziców Dąbrówki, Józefa Nieświatowskiego herbu Nałęcz. Małżonkowie niedługo nacieszyli się rodzinnym szczęściem i synem Józefem Kalasantym. Młody dziedzic zmarł w trzy lata po ślubie, wdowa przeżyła go zaledwie o lat dziewięć. Majątek i małoletni Józef Kalasanty przeszli pod opiekę sąsiadów, jednak kuratela nad włościami (choć raczej wskutek nieudolności niż złej woli) nie była należycie sprawowana i gdy młody Nieświatowski dorósł na tyle, by móc objąć ojcowiznę, okazało się, że jest ona tak zadłużona, że nie ma co obejmować…

Kolejnym właścicielem Dusiny został Franciszek Kurnatowski herbu Łodzia, żonaty z wdową po Jastrzębcu i Duninie z Brzezinki, Anną Marianną z Zielińskich. Urodziła mu ona syna, którego ochrzczono dwojgiem imion: Jan Nepomucen (1793-1849). Dziedzic Franciszek zmarł w 1815 roku, nie doczekawszy się ani synowej, ani wnuków.

Po śmierci ojca, Jan Nepomucen odziedziczył Dusinę, ale z ożenkiem się nie spieszył. Dopiero w 1827 roku, w Lesznie, poślubił, równą sobie latami, pannę Zofię Bojanowską herbu Junosza, sierotę po dziedzicach Mórki, Rozalii z Leszczyców Koszutskich i Józefie Bojanowskich. Jako jedynaczka, Zofia wniosła mężowi Mórkę we wianie.

W rok po ślubie, w Dusinie zapanowała równocześnie ogromna radość jak i wielka żałoba. Trzydziestopięcioletnia podówczas Zofia, zmarła wydając na świat parkę dzieci. Owdowiały Jan Nepomucen musiał równocześnie zająć się i pogrzebem małżonki, i chrzcinami nowo narodzonych bliźniąt. Córka otrzymała imię po zmarłej matce „Zofia”, a syn, po ojcu, „Jan Nepomucen”.

Dziedzic Dusiny nie ożenił się ponownie, wychowanie potomstwa zapewne powierzając zaufanym służącym. Na szczęście bliźnięta chowały się zdrowo. Jan Nepomucen senior zmarł w 1849 roku i w tym samym roku, prawdopodobnie, już po śmierci, ojca) Zofia Kurnatowska poślubiła Stanisława Chłapowskiego herbu Dryja, najstarszego syna generała Dezyderego i Joanny z Grudzieńskich. Młoda para ślubowała sobie miłość w urokliwym kościele w Starym Gostyniu, o którym kiedyś pisałam.

Jako jedyny potomek męski, Dusinę objął Jan Nepomucen Kurnatowski junior (1828-1879), który pojął za małżonkę dwudziestoletnią Ludwikę, jedyną córkę Klementyny z Chłapowskich i Gustawa Eugeniusza Potworowskich z Sienna herbu Dębno, dziedziców wspaniałej Goli.

Zaraz po ślubie (1856) świeżo upieczony małżonek zajął się przebudową dusińskiego dworu. Prawdopodobnie, dotychczasowa, bardzo skromna rezydencja, nie mogła dostarczyć młodej małżonce takich wygód, do jakich przywykła w pałacu rodziców. Aby jak najlepiej przebudować dwór, Jan Nepomucen zatrudnił Stanisława Hebanowskiego, architekta, wprawdzie dopiero rozpoczynającego swą karierę, jednak już zdradzającego nieprzeciętny talent. Dla Jana Nepomucena Kurnatowskiego zaprojektował (zdaje się, że osadzony na fundamentach wcześniejszej budowli) zgrabny pałacyk w stylu neorenesansowym.

Pałacyk w Dusinie, to jedna z pierwszych, zaprojektowanych przez Hebanowskiego, ziemiańskich rezydencji. W przyszłości architekt stał się niezwykle popularny, pałace przez niego projektowane stoją w wielu wielkopolskich wsiach. O niektórych z nich już pisałam (Potworowskich w Kosowie, Łąckich w Posadowie, Potulickich w Łęknie i Potulicach, Gorzeńskich w Tarcach, Goetzendorf Grabowskich w Nowej Wsi, Tekli Karśnickiej w Mystkach) i większość jego projektów stylowo nawiązuje do włoskiego renesansu. Jedynie Posadowo i Tarce są wzniesione „w kostiumie francuskim” czyli ich bryłę i zdobienia Hebanowski zaczerpnął z architektury francuskiej doby renesansu, manieryzmu i wczesnego baroku.

Małżonkowie, w nowo oddanym do użytku pałacu, długo musieli czekać na potomków. Ich pierwszy syn, Feliks Kurnatowski, urodził się w 1876 roku, a jego młodszy brat Stanisław, w sześć lat po nim. Gdy młodszy z synów miał trzy lata zmarł, będący wówczas w sile wieku lecz cierpiący na epilepsję, Jan Nepomucen Kurnatowski (jr). Odtąd, owdowiała Ludwika musiała samodzielnie wychowywać chłopców i zajmować się majątkiem. Zapewne mogła wówczas liczyć na pomoc, gospodarującego w Goli brata Gustawa Tadeusza i jego drugiej małżonki, energicznej Franciszki z Kurnatowskich. Ludwika z Potworowskich Kurnatowska szczęśliwie dożyła, nie tylko ślubów obu synów, ale także narodzin licznych wnuków.

Dusinę objął starszy z synów, Feliks Kurnatowski, który w 1892 roku poślubił córkę dziedziców Gryżyny, zaledwie dziewiętnastoletnią Sewerynę Lossow. Seweryna, w trakcie małżeństwa urodziła ośmioro dzieci, z których Dusina, po śmierci rodziców, miała przypaść najstarszemu z synów, według rodowej tradycji noszącemu imiona „Jan Nepomucen” (1898-1970). W 1928 roku, Jan Nepomucen ożenił się z Jadwigą Mogielnicką. Doczekali się syna Jacka i córki Joanny, jednak dzieci formalnie nigdy nie objęły ojcowizny. Dusina, po śmierci Feliksa (1929), nadal stanowiła własność owdowiałej Seweryny, która zmarła w 1950 roku a wówczas, na skutek przemian ustrojowych, majątek należał już do Skarbu Państwa.

Dawna posiadłość Kurnatowskich, po II wojnie światowej pełniła różne funkcje, m.in mieściła się tu Stacja Hodowli Roślin. Obecnie, przepięknie odnowiona posiadłość stanowi własność prywatną.

Pałacyk charakteryzuje się planem nieregularnym, co dodaje bryle dynamiki, którą równoważą doskonałe proporcje. Budynek jest dwukondygnacyjny, nakryty płaskim dachem. Przy narożniku południowo-wschodnim, na planie kwadratu posadowiona jest trzykondygnacyjna wieża. Na osi centralnej fasady umieszczony jest trzyosiowy ryzalit zwieńczony trójkątnym naczółkiem. W nim, znajduje się wejście główne do budynku. Zachodnią część korpusu obiega lekka konstrukcja żeliwnego ganku, który w drugiej kondygnacji przechodzi w taras obejmujący również część elewacji bocznej.

Do elewacji południowej, przystawiony jest szeroki aneks znacznie wystający poza linię korpusu. Elewację ogrodową ożywia graniasty ryzalit.

Pałacyk zdobi umiarkowany, elegancki detal architektoniczny podkreślający konstrukcję. Podziału poziomego dokonują wyraźnie zaznaczone gzymsy: kordonowy i poddachowy. Pionowego, płaskie pilastry, dekorujące ryzalit, narożniki aneksu i najwyższą kondygnacje wieży.

Pałac otoczony jest wspaniale utrzymanym parkiem, który, sadząc z niektórych, pomnikowych okazów drzew, musiał być założony co najmniej równolegle z budową rezydencji.

Przemyślnie poprowadzona zieleń, wkomponowane weń barwne plamy kwitnących krzewów i kwiatowych rabat, nieregularne lustro wody przecięte „garbatym” mostkiem nadają ogrodowi naprawdę bajkowy look.

W pewnym oddaleniu od pałacu, w ogrodzie znajduje się też dość tajemnicza, dwukondygnacyjna budowla. Może była to oficyna lub domek ogrodnika?

Wizyta w Dusinie raduje duszę (nie na darmo pierwotna nazwa wsi brzmiała „Duszyna”) i cieszy oczy, jednak żadna wizyta nie powinna trwać zbyt długo dlatego, choć z nieukrywanym żalem, opuszczam przepiękny park.

Poznańscy architekci. Oskar Hoffmann i jego genialne projekty

W Poznaniu, wśród wielu secesyjnych kamienic są takie, które mimowolnie przyciągają wzrok. Doskonałymi proporcjami, czasem niesymetryczną kompozycją, niebanalnym detalem, zwabią spojrzenie nawet niespecjalnie wrażliwego na uroki architektury przechodnia. Ich fasady zawierają to „coś”, co wyróżnia je z ciągu zabudowy ulicy. Owym magicznym „czymś” jest talent, z jakim zostały zaprojektowane przez któregoś z działających wówczas w mieście znakomitych architektów: Oskara Hoffmanna, Paula Pitta, Emil Asmusa czy Maxa Johowa. Bywało też, że plany takiej kamienicy powstały w którejś ze spółek budowlanych, spośród których najpiękniejszymi realizacjami mogli poszczycić się Hermann Bohmer & Paul Preul i Paul Linder & Carl Roskam.

Dziś chciałabym przedstawić dzieła Oscara Hoffmanna, architekta urodzonego w Świdnicy, wykształconego w Berlinie, a działającego w Poznaniu.

Każdy z jego projektów, oryginalny i dopracowany w najmniejszym szczególe, jest świadectwem nie tylko talentu tego artysty ale również współdziałających z nim rzemieślników: sztukatorów, malarzy, kowali.

O pochodzeniu, rodzinie i latach młodości Oscara Hoffmanna niewiele wiadomo. Urodził się w Świdnicy w 1850 roku. Prawdopodobnie podjął studia we Wrocławiu, które kontynuował później w Berlinie. W wieku 24 lat wziął ślub z Luisą Sommerfeld, z którą doczekał się dwóch córek.

W jedenaście lat później architekt wraz z rodziną przeniósł się do Poznania. Prawdopodobnie, pierwsze lata w stolicy Prowincji Poznańskiej państwo Hoffmannowie spędzili w wynajmowanym, lokatorskim mieszkaniu, a artysta ciężko pracował, żeby wyrobić sobie „markę”. Pierwszą, znaną dzisiaj (choć nie zachowaną) samodzielną pracą Hoffmanna w Poznaniu była kamienica przy ówczesnej ulicy Fryderykowskiej (dzisiejsza J. Lewandowskiej) z 1898 roku. Niestety, budynek został zniszczony w 1945 roku, nie zachowały się też żadne jego fotografie czy rysunki.

Dopiero w 1901 roku.Hoffmann mógł sobie pozwolić na zaprojektowanie (i zbudowanie) domu dla siebie. Na, świeżo wówczas włączonych w granice miasta Jeżycach, zakupił przy ówczesnej ulicy Nollendorfa (dzisiejsza Jackowskiego) dwie sąsiadujące ze sobą parcele, aby na nich postawić nie tylko dom mieszkalny ale i swą pracownię. Kamienica z numerem 41 posiada fasadę, w której artysta wykorzystał kontrast czerwonej klinkierowej cegły i płaszczyzn tynkowanych.

Skrajny ryzalit zwieńczony schodkowym szczytem, zawieszony nad wejściem trójboczny wykusz z kutym balkonem oraz płyciny pokryte sgraffitami, to elementy wyróżniające tę kamienicę. Na podobnej zasadzie architekt zaprojektował sąsiedni dom (nr 39), w którym zamieszkał. Tutaj także fasada jest asymetryczna ze skrajnym ryzalitem i wykuszem, jednak budynek dzięki otwartym loggiom i jasnym tynkom, zdaje się być „lżejszym” od sąsiada.

Warto zwrócić uwagę na bogactwo motywów zdobniczych dekorujących fasadę. W portalu stanowiącym równocześnie podstawę wykuszu umieszczone zostały motywy kwiatowe.

W okrągłym tondzie naczółku ryzalitu rozsiadł się rozpościerający skrzydła orzeł, a pod nim widnieje tarcza słoneczna. Nad łukiem loggii znajduje się girlanda z atrybutami pracy architekta i budowniczego.

Te dwa budynki na Jackowskiego, to najstarsze zachowane do dzisiaj w Poznaniu, projekty Hoffmanna.

Od 1902 roku, artysta w Poznaniu prowadził własne biuro projektowe, w którym zatrudniał kilka osób. Prawdziwą karierę zrobił jednak w roku następnym, kiedy to na zlecenie Georga Wagnera i Gustava Haase zaprojektował kamienicę przy ulicy Św. Marcin 69. Do dziś jest ona przez wielu uznawana za najpiękniejszą w mieście. Kamienica ta przyniosła architektowi taką renomę, iż od tego czasu mógł przebierać w zleceniach.

Inwestorami kamienicy przy prestiżowym Świętym Marcinie byli dwaj wpływowi poznańscy Niemcy : Georg Wagner i Gustav Haase. Pierwszy z nich był naczelnym redaktorem i wydawcą największego i najpopularniejszego w całej prowincji dziennika „Posener Neueste Nachrichten”. Gazeta nie tylko dostarczała najnowsze wiadomości polityczne i gospodarcze ale donosiła o wydarzeniach kulturalnych, zamieszczała recenzje a także porady z zakresu mody i urządzania domu, ogrodu. Posiadała też dział poświęcony tematyce sportu, rozrywce, drukowała powieści w odcinkach oraz drobniejsze teksty literackie.

Drugi wspólnik inwestycji, Gustaw Haase był jednym z najzamożniejszych kupców poznańskich specjalizującym się w branży drzewnej i bławatnej. Posiadał okazały dom handlowy przy placu Wilhelmowskim (Plac Wolności) oraz wygodną willę przy ulicy Moniuszki, którą zaprojektował dla niego Hans Uhle. Przy Świętym Marcinie najprawdopodobniej mieściły się jakieś jego biura handlowe. Drugi z inwestorów, Wagner, w tej kamienicy prowadził swą redakcję Posener Neueste Nachriten.

Prowadził do niej okazały portal a na parterze i pierwszym pietrze mieściły się pomieszczenia redakcyjne i biurowe. wyższe kondygnacje przeznaczone były na luksusowe mieszkania.

Pięcioosiowy front zdobi trójboczny, zdobiony boniowaniem wykusz. Sztukateryjne dekoracje utrzymane są w stylu secesji i częściowo odnoszą się do zawodów wykonywanych przez Haasego i Wagnera. Uważny obserwator odnajdzie tam, odnoszące się do handlowej działalności, lokomotywę i statek , a nawiązaniem do redakcyjnej są wyobrażenia narzędzi piśmienniczych. Prócz tego, w płycinach umieszczono gęsi wśród tartaku (Haase dorobił się na branży drzewnej) a także lubiane przez Hoffmanna motywy głów kobiecych oraz maski. Ale nie tylko sztukaterie zdobią fasadę kamienicy, znajdują się tam również sgraffiti o typowych dla secesji, giętych liniach i motywach roślinnych. Na osobną uwagę zasługują kute balustrady balkonów. a także różne, w zależności od kondygnacji, kształty okien.

Nieco późniejszą, bo z 1904 roku, jest zaprojektowana przez Hoffmanna narożna kamienica znajdującej się u zbiegu ulic Dąbrowskiego i Strzałkowskiego.

Architekt umieścił w niej charakterystyczne dla swej twórczości wykusze, neobarokowe szczyty, bogaty detal sztukatorski. Podobnie jak w poprzedniej realizacji, parter przeznaczony był na działalność handlową bądź biurową, wyższe kondygnacje na mieszkania.

Choć Hoffmann specjalizował się głównie w projektach wielokondygnacyjnych kamienic, nie odmawiał jednak zleceń (o ile były dobrze płatne i pozostawiały mu „wolną rękę”) na mniejsze obiekty. Na zamówienie Adolfa Schuberta, zamożnego właściciela tartaku i prężnego przedsiębiorcy, w 1906 roku, stworzył obiekt willowy (w ówczesnym rozumieniu „willi” dziś tego typu wolnostojący budynek podpada pod kategorię „pałacyk miejski”). Stanęła ona przy ulicy Gajowej pod numerem 3. Dwukondygnacyjna, z użytkowym poddaszem, ryzalitami i przepięknym detalem rezydencja Schuberta, zachwyca do dziś.

Kolejna kamienica, którą w Poznaniu zaprojektował Oskar Hoffmann, to ta, przy ulicy Zwierzynieckiej. Powstała w latach 1903-1904.

Zbudowana została na zlecenie poznańskiego kupca i radnego, Oskara Bahlaua. Budynek wyróżnia się asymetryczną fasadą, a także nietypowym zwieńczeniem ryzalitu dwoma szczytami.

Charakterystyczny dla Hoffmanna, i tak już przebogaty detal architektoniczny, w tej realizacji uzupełniono jeszcze elementami drewnianymi. Do tego front kamienicy zdobią jeszcze różne kolory i faktury tynku, oraz zróżnicowane pod względem kształtu otwory okienne.

Oscar Hoffmann posiadał także dom przy Polnej 28.

Styl Hoffmanna znajdował wielu naśladowców i dziś trudno „z całą pewnością” potwierdzić jego autorstwo w przypadku wielu innych kamienic.

Do takich, których autorstwo Hoffmanna nigdy nie zostało potwierdzone należy kamienica przy ulicy Jackowskiego nr 38. Chciałabym jednak ją umieścić w tym poście, ponieważ w budynku zachowała się przepiękna, secesyjna klatka schodowa z oryginalnymi (w większości) polichromiami. Daje ona wyobrażenie o tym, w jak eleganckich warunkach mieszkało zamożne, poznańskie mieszczaństwo w początkach XX wieku.

Piękna stolarka bramy ( w godzinach nocnych otwieranej przez dozorcę za osobną opłatą) złocone kapitele pilastrów, ozdobne kraty i subtelna malatura wskazują, że mieszkania w tym domu, do tanich nie należały.

Zdobiące sufity podestów polichromie o motywach kwiatowych zachwycają do dziś.

Najwięcej realizacji projektów Oskara Hoffmanna znajduje się na poznańskich Jeżycach ale i w centrum miasta znajdują się zaprojektowane przez niego kamienice. Tę, przy ulicy Święty Marcin już opisałam, teraz czas na dwa budynki znajdujące się przy ulicy Kwiatowej.

Narożny, oznaczona numerem Kwiatowa 8 i Łąkowa 15 powstał dla niezwykle bogatego poznańskiego kupca, spedytora i członka poznańskiego Towarzystwa Przemysłowego, Jana Murkowskiego (?-1912) który posiadał także willę „Ludwikę” w Puszczykówku. Wśród mieszkańców tej kamienicy przeważali zamożni finansiści. Swoje apartamenty mieli tu m.in. dyrektor banku B. Ambrosius oraz, na stałe mieszkający we Lwowie, bankowiec dr Kornel Pajgert.

Budynek wyróżniają wykusze oraz bogaty detal architektoniczny.

Zwraca uwagę charakterystyczne dla tego projektanta zestawienie cegły i tynku, zastosowanie różnokształtnych otworów okiennych, ażurowych wstawek w balkonach i przebogatego detalu sztukatorskiego.

W podobnej stylistyce wzniesiony jest budynek przy Kwiatowej 5.

Nadwieszony ryzalit zwieńczony neobarokowym naczółkiem ze zrywającym się do lotu orłem, boniowania, bogate sztukatorskie oprawy okien, loggie i balkony należą do stałego repertuaru środków stylistycznych artysty.

Jak wszystkie domy projektowane przez Oskara Hoffmanna, także i ten wyróżniał się nie tylko wspaniałą fasadą ale i luksusowym wnętrzem. Klatkę schodową zdobiły kute balustrady o motywie kwiatowym.

Na tym domu kończę swój spacer po poznańskich kamienicach Oskara Hoffmanna.

Zespół pałacowo-parkowy w Rogalinie

Życie nie rozpieszcza, fortuna nie rozpieszcza, pogoda też nie rozpieszcza… Zamiast czekać na „uśmiechy” kapryśnego losu, lepiej samodzielnie zadbać o swoje przyjemności. Dlatego właśnie, po raz kolejny wybrałam się do Rogalina. Chciałam zobaczyć ogród w wiosennej odsłonie i nacieszyć oczy odrestaurowanymi z pietyzmem wnętrzami pałacowymi.

Zespół pałacowo-parkowy w Rogalinie należy do najwspanialszych rezydencji magnackich w Wielkopolsce. Powstałe w połowie XVIII wieku założenie, harmonijnie łączy w sobie elementy baroku, rokoka i klasycyzmu oraz pozwala prześledzić, jak na przestrzeni stu pięćdziesięciu lat, zmieniały się potrzeby i gusta jego właścicieli, rodziny Raczyńskich herbu Nałęcz.

Zanim jednak Rogalin trafił w posiadanie Raczyńskich, od końca XVI wieku należał do Eliasza Arciszewskiego herbu Prawdzic. Eliasz był teologiem, duchownym braci polskich i właścicielem Śmigla, w którym pod jego przywództwem, szybko rozwijała się gmina wyznaniowa. W Rogalinie, małżonka Eliasza, Helena z Samsonów Zakrzewskich, urodziła mężowi dwóch synów: Eliasza młodszego oraz Krzysztofa. Obaj bracia, gdy dorośli, uwikłali się w morderstwo Kacpra Jaruzela Brzeźnickiego i zostali skazani na infamię i banicję. Szerzej o tej historii pisałam w postach poświęconych Śmiglowi. Głośny banita Krzysztof Arciszewski, stał się później wicegubernatorem Brazylii a następnie polskim generałem, dowódca artylerii koronnej, dowodzącym obroną Lwowa w 1648 roku i brał udział w walkach z kozakami i Tatarami. O jego związkach z Rogalinem m.in. przypomina ustawiony na stole w jadalni model żaglowca. Arciszewscy prawdopodobnie utracili Rogalin w początku XVII stulecia, do kogo włości należały przez kolejne półtora wieku, nie wiem.

W 1768 roku majątek nabył generał wojska polskiego, pisarz wielki koronny, starosta generalny Wielkopolski, marszałek nadworny koronny, Kazimierz Raczyński herbu Nałęcz. (1739-1824).

Kazimierz, choć wpływowy i niezmiernie bogaty, łatwego charakteru nie miał… W 1761 roku ożenił się z zaledwie szesnastoletnią, bogatą acz mało urodziwą, Teresą z Nałęczów Moszczeńskich. Żoną specjalnie się nie interesował, zwłaszcza, że zamiast upragnionego dziedzica, dała mu wyłącznie córki. Nad, dość mizerne wdzięki cielesne Teresy, przedkładał Kazimierz politykę, karierę i pomnażanie majątku, nie gardząc przy tym pozamałżeńskimi miłostkami.

Pracował dla Stanisława Augusta Poniatowskiego, opowiadał się za polityką prorosyjską a nawet brał pensję od rządu rosyjskiego. Od lat 80tych XVIII wieku mieszkał głównie w Warszawie. Poparł Targowicę… Gwoli sprawiedliwości, nie on jeden, za konfederacją stanowiącą symbol zdrady narodowej, opowiedział się również ówczesny prymas Polski, Michał Jerzy Poniatowski, biskupi: chełmski, łucki, poznański, wileński i żmudzki a specjalne błogosławieństwo dla Targowiczan wystosował papież Pius VI.

Kiedy wydało się, że Kazimierz współpracował z ambasadą rosyjską aktywnie uczestnicząc w dekonspiracji ośrodków przygotowujących insurekcję warszawską, patriotyczna ludność stolicy obrzuciła kamieniami jego warszawską rezydencję. Wtedy, musiał uchodzić z miasta, jednak powrócił gdy po III rozbiorze Polski, Warszawa przypadła Prusom.

Był pragmatycznym człowiekiem, uznał, że lojalność wobec nowego władcy po prostu się opłaci i natychmiast złożył przysięgę wierności królowi pruskiemu. Najwyraźniej, Fryderyk Wilhelm II był równie pragmatyczny, bo w 1789 roku nadał Raczyńskiemu dziedziczny tytuł hrabiowski, uznając iż polski magnat w przyszłości może być użyteczny . Rzeczywiście, w czasach wojen napoleońskich, Kazimierz sprzyjał Prusakom, za co Francuzi aresztowali go i wywieźli na granicę z Austrią.

Spacerując dziś po Rogalinie, warto pamiętać, że jakąś część swej wspaniałości zawdzięcza on moskiewskim pieniądzom i pruskiej przychylności.

Kazimierz Raczyński nabył Rogalin po narodzinach najmłodszej córki Michaliny (1768-1790) i nakazał budową rodowej rezydencji. Miała ona mieć (obowiązujący wówczas w rezydencjach magnackich) układ „miedzy dziedzińcem a ogrodem” a swym rozmachem świadczyć o randze jej fundatora i wielkości rodu.

Nie znany jest architekt całości założenia, przypuszcza się, że pierwotnie mógł przy nim pracować Antoni Hoehne natomiast wiadomo, że o projekt elewacji i reprezentacyjnych wnętrz („paradnej” sieni i dwubiegowej klatki schodowej) Kazimierz Raczyński zwrócił się do najlepszych, jakimi w owym czasie byli królewscy architekci: Dominik Merlini i Jan Christian Kamsetzer.

Największym zmartwieniem Kazimierza Raczyńskiego był fakt, nie ma męskiego potomka. Nie po to budował okazałą rezydencję rodową by „poszła w obce ręce” któregoś z zięciów. Nie mógł znieść, że rodowy Nałęcz (widniejący nie tylko we frontonie ale gęsto występujący w pałacowych wnętrzach) zostanie zastąpiony innym godłem.

Aby Rogalin pozostał „w rodzinie” postanowił którąś z córek wydać za swego kuzyna, Filipa Nereusza Raczyńskiego. Wprawdzie, o przyszłym zięciu nie był najlepszego zdania, jednak w jego oczach kuzyn Filip Nereusz posiadał dwie zalety, które jego zdaniem przewyższające wszystkie możliwe wady. Nosił nazwisko „Raczyński” i był stanu wolnego i tylko to się liczyło. Szczęście osobiste córek nie interesowało Kazimierza w najmniejszym stopniu…

Starsza z nich, Magdalena Raczyńska stanowczo odmówiła udziału w ojcowskich planach i w 1782 roku poślubiła księcia Michała Lubomirskiego herbu Drużyna. W tej sytuacji, Kazimierz propozycję poślubienia dwadzieścia lat starszego krewniaka, złożył młodszej z córek, Michalinie.

Ślub pięknej, zaledwie szesnastoletniej Michaliny i nudnego, statecznego Filipa odbył się z wielką pompą 15 czerwca 1784 w stołecznym kościele św. Andrzeja. Po nim nastąpiło sześć lat niezbyt szczęśliwego pożycia, podczas którego Michalina wydała na świat piątkę dzieci, z których wieku dojrzałego dożyło jedynie dwóch najstarszych synów. Michalina zmarła w dwudziestej drugiej wiośnie życia, osierocając synów: Edwarda i Anatazego. Zdaje się, że jej śmierć również nie za bardzo obeszła ani Kazimierza, ani Filipa. Spełniła swoje zadanie dając jednemu wnuki, a drugiemu synów i do niczego więcej potrzebną nie była…

W dzieciństwie, pozbawionych matczynej miłości chłopców wychowywała matka Filipa Nereusza, Wirydianna z Bnińskich primo voto Raczyńska secundo voto Mielżyńska (1718-1787). Babka, dla „ich dobra” karała wnuki chłostą, nawet za drobne przewinienia.

Po jej śmierci, opiekę nad Edwardem i Atanazym objęła jej córka (siostra Filipa Nereusza) Estera Raczyńska. Ciotka była zdewociałą starą panną, która u swych podopiecznych największy nacisk kładła na pobożność i czystość moralną. Kontrolę nad tą ostatnią posuwała do tego, że spała z nimi w jednym pokoju, a nocne koszule chłopców co noc związywała u dołu, żeby nie dopuścić do „nieobyczajności”.

Jeśli uświadomimy sobie, że jej skostniałe metody wychowawcze, połączone były z apodyktyzmem dziadka Kazimierza i wspomagane bezwzględnymi wymaganiami edukacyjnymi ojca, to dojdziemy do wniosku, że los „paniczów” był nie do pozazdroszczenia. Owszem, zabiegi te ukształtowały charaktery obu braci, jednak w najmniejszym stopniu nie zaspokoiły ich potrzeb emocjonalnych.

Niezbyt szanowany przez teścia, Filip Nereusz Raczyński, zadbał o bardzo gruntowne wykształcenie obu synów, jak również przeprowadził w pałacu kolejne zmiany. Dwubiegową reprezentacyjną klatkę schodową zastąpił westybulem i jednym biegiem schodów, półokrągłymi galeriami połączył korpus z oficynami oraz przebudował stajnie i powozownię. Za jego czasu pałac zyskał pożądany plan podkowy obejmujacej swymi ramionami paradny dziedziniec.

Zgodnie z prawem primogenitury, Rogalin przypadł starszemu z synów, Edwardowi Raczyńskiemu herbu Nałęcz (1786-1845).

Choć jego ojciec zmarł w 1804 roku, ciągle żył nestor rodu Kazimierz Raczyński, tak więc Edward prawdziwie samodzielnie mógł o sobie decydować dopiero po śmierci dziadka (1824). Dobiegał wtedy lat czterdziestu…

Wówczas wreszcie mógł wreszcie zalegalizować swój długotrwały związek z rozwiedzioną Konstancją Potocką z Potockich, któremu (mimo, iż na świecie był już owoc ich miłości, syn Roger) do końca życia stanowczo sprzeciwiał się Kazimierz Raczyński. Przeciwnym Konstancji był również brat Edwarda, Atanazy Raczyński. Na przekór wszystkim rodzinnym ansom, małżeństwo Konstancji i Kazimierza okazało się bardzo udane i zgodne.

Jeśli chodzi o patriotyczne, społeczne i artystyczne dokonania Edwarda Raczyńskiego, omawiałam je niejednokrotnie, przy różnych okazjach, teraz więc skupię się na zmianach, jakie za jego czasów zaszły w Rogalinie.

Edward Raczyński w rogalińskim pałacu zamienił salę balową na zbrojownię, w której, oprócz rodzinnej kolekcji broni, eksponował także pamiątki narodowe. Ich rezygnacja z sali balowej (najbardziej reprezentacyjnego pomieszczenia w każdym szanującym się pałacu) przestaje dziwić, jeśli weźmiemy pod uwagę, iż ani sam hrabia, ani utykająca na jedną nogę Konstancja Raczyńska, za hucznymi balami nie przepadali. Nad tańce i zabawy przedkładali pracę piśmienniczą i edytorską oraz zgłębianie historii, którym to zajęciom oddawali się z prawdziwą pasją.

Z inwestycji Edwarda, w majątku powstał klasycystyczny kościół św Marcelina, który pełnił też funkcje rodowej nekropolii. Spoczęły w nim szczątki jego rodziców: Michaliny z Raczyńskich Raczyńskiej i Filipa Nereusza.

Swoje wezwanie świątynia zyskała na cześć brata ciotecznego Edwarda, siedemnastoletniego księcia Marcelego Lubomirskiego, oficera napoleońskiego, który w 1809 roku, poległ pod Sandomierzem.

Zasługą Edwarda Raczyńskiego jest też przebudowa dawnej kaplicy pałacowej na oranżerię i bibliotekę.

Po samobójczej śmierci Edwarda, dziedzictwo objął jego jedyny syn, Roger Maurycy Raczyński (1820-1864).

Świetnie wykształcony (jak wszyscy Raczyńscy) Roger Maurycy kontynuował zarówno patriotyczne tradycje rodziny (wspomagał Powstańców Styczniowych, finansował zakup broni), jak i te, związane z niekonwencjonalnym podejście do uczuć i małżeństwa.

Rogera z mężatką, księżną Zenaidą Lubomirską, łączył długotrwały związek, z którego narodził się nieślubny syn, Edward Aleksander. Aby „zalegitymizować” pochodzenie chłopca i dać mu nazwisko „Raczyński”, Roger zawarł ślub z umierającą już na gruźlicę Marią Gottschall, która zgodziła się pod przysięgą potwierdzić, że to ich wspólne dziecko.

Oczywiście, prawdziwe pochodzenie Edwarda Aleksandra, było tajemnicą poliszynela i wszyscy wiedzieli jaka jest prawda, jednak „w papierach” był legalnym potomkiem i mógł po ojcu dziedziczyć. Mataczenia Rogera tak zniesmaczyły jego stryja Atanazego, że ten wykluczył bratanka i jego syna z dziedzictwa swej ordynacji obrzyckiej, przekazując ją bocznej, kurlandzkiej linii rodu.

W 1862 roku, Roger poślubił siostrzenicę (córkę Teresy z Potockich, swej przyrodniej siostry z pierwszego małżeństwa matki) Konstancję z Lachmanów.

Niestety, zaledwie po dwóch latach pożycia, jego śmierć przerwała ten, dobrze zapowiadający się związek.

W Rogalinie znajduje się także portret jej przyrodniej siostry Laury z Lachmanów Świeykowskiej herbu Trzaska.

Małżeństwo Konstancji i Rogera pozostało bezdzietne (może i lepiej, byli dość blisko spokrewnieni) i w tej sytuacji, jego jedynym sukcesorem został nieślubny syn, Edward Aleksander Raczyński.

Podobnie jak przodkowie, tak i Edward Aleksander (zwany w pewnych kręgach „boskim Edziem”), nie miał prostego życia uczuciowego. Mimo, iż od lat młodzieńczych kochał swą kuzynkę, Różę z Potockich, rodzina nie pozwoliła mu się z nią związać.

Różę wydano za Władysława Krasińskiego herbu Ślepowron (syna wieszcza Zygmunta, ordynata na Opinogórze). Mimo, iż ukochana już w 1873 roku została wdową, Edward, w 1877 roku, poślubił jej szwagierkę, Marię Beatrix Krasińską. Co go skłoniło do takiej decyzji, dokładnie nie wiadomo, szeptano, że główną przyczyną tego mariażu był olbrzymi majątek, który panna dziedziczyła po zmarłych rodzicach i bracie. Ale trzeba Marii Beatrix oddać sprawiedliwość, że poza majątkiem posiadała też urodę, inteligencję, szerokie zainteresowania kulturalne i artystyczne, które swego czasu tak zawróciły w głowie Karolowi XV Bernadotte (królowi Szwecji i Norwegii), że zaręczył się z panną Krasińską i planował ją poślubić. Niestety, w 1872 roku, śmierć narzeczonego, pozbawiła Marię nadziei na podwójną skandynawską koronę. Sądzę, że skoro zwróciła uwagę króla, równie prawdopodobnym jest, iż zdołała tak oczarować „boskiego Edzia”, że na ożenek z nią zdecydował się nie tylko z uwagi na wnoszony przez Marię posag.

Fascynacja, czy chłodna kalkulacja (a może jedno i drugie), jakie by nie były powody tego kroku Edwarda Raczyńskiego, w najbliższej przyszłości przyszło mu go mocno pożałować. Maria Beatrix cierpiała nie tylko na nieuleczalną wówczas gruźlicę ale miewała również dolegliwości psychiczne prawdopodobnie wywoływane nader hojnie zażywaną morfiną. Młode małżeństwo po ślubie osiadło w Rogalinie, gdzie niemal po dziewięciu miesiącach przyszedł na świat jedyny syn, Karol Roger Raczyński. Wkrótce potem Maria opuściła męża, syna i Rogalin, udając się w liczne podróże, stale zmieniając miejsce pobytu.

W 1884 roku, na skutek samobójczej śmierci Marii w chłodnych wodach jeziora Como, Edward Aleksander został wdowcem. Wreszcie, obydwoje z Różą byli wolni, mogli się pobrać. Ich ślub odbył się ostatniego czerwca 1886 roku, w majątku Potockich w Krzeszowicach.

Edwardowi Aleksandrowi (1847-1926) Rogalin zawdzięcza słynną galerię obrazów, które hrabia kupował do swej kolekcji, finalnie liczącej 466 dzieł (dziś 350). Wśród zgromadzonych dzieł znajdują się obrazy największych polskich artystów takich jak: Olga Boznańska, Stanisław Wyspiański, Jacek Malczewski, Julian Fałat, Józef Chełmoński czy Władysław Podkowiński.

W specjalnie wybudowanym w celu ekspozycji zbiorów budynku, zawisł też największy (rozmiarowo) obraz Jana Matejki „Dziewica Orleańska”. Edward Aleksander Raczyński zakupił go od spadkobierców artysty w 1897 roku. Jako ciekawostkę mogę podać iż, wbrew ogólnie panującej wówczas „matejkomanii”, od momentu swego powstania, „Dziewica Orleańska” zachwytu w nikim (poza samym jej autorem) nie wzbudziła i obraz dość długo nie znalazł kupca… Myślę, że odznaczający się dobrym gustem i sporym wyrobieniem artystycznym, Edward Aleksander, dokonał zakupu tego dzieła bardziej ze względów patriotycznych, niż z uwagi na jego walory malarskie…

On też, sfinansował kolejną, przygotowaną przez Zygmunta Hendla modernizację pałacu, podczas której w większości pomieszczeń, przestarzałe kominki zastąpiły piece kaflowe.

Równie piękny piec, którego kafle wykonano w należącej do Radziwiłłów, nieborowskiej manufakturze majoliki, zdobi sypialnię Konstancji z Potockich Raczyńskiej. Jeśli dobrze się mu przyjrzymy zauważymy, że sceny na kaflach są ilustracją do bajek La Fontaine’a.

Jednak, budzącym najwyższy podziw dokonaniem Edwarda Aleksandra, jest wystrój przepięknej biblioteki (zniszczony w czasie II wojny, teraz z pietyzmem odtworzony) pałacowej. Powstał na prywatne zamówienie hrabiego i hojnie został udekorowany herbami inwestora oraz jego małżonki.

Biblioteka mieściła też „podręczny” zbiór Edwarda Aleksandra, który oprócz dzieł sztuki, kolekcjonował także fachową o niej literaturę. Zgromadził w Rogalinie niemal jedenaście tysięcy pozycji związanych z tym tematem, a nierzadko były to dzieła bardzo cenne, luksusowo wydane.

Po dość burzliwej młodości (walczył jako żuław pod Mentoną, podróżował do Brazylii i Indochin, gdzie bez powodzenia próbował szczęścia w interesach) Edward Aleksander ustatkował się u boku ukochanej Róży.

Róża z Potockich Raczyńska (1849-1937) urodziła Edwardowi Aleksandrowi dwóch synów: Rogera Adama i Edwarda Bernarda.

Wychowywała też pasierba, Karola Rogera Raczyńskiego (syna Marii Beatrix), który w przyszłości został dziedzicem dóbr Potockich w Złotym Potoku, mężem księżnej Stefanii z Światopełk Czetwertyńskich i ojcem Konstantego i Rogera Raczyńskich. Pasjonował się sportem automobilowym i piastował stanowisko prezesa Automobilklubu Polskiego, który często dofinansowywał ze środków własnych. Podczas kampanii wrześniowej 1939 w swym pałacu udzielał pomocy rannym, a podczas okupacji dyskretnie wspierał miejscową partyzantkę. Zmarł w Łodzi w 1946 roku, został pochowany w Złotym Potoku.

Hrabia Edward Aleksander Raczyński dożył śmierci najstarszego z wnuków (syna Stefanii i Karola Rogera, osiemnastoletniego Konstantego oraz ślubu Rogera Adama, starszego z synów, urodzonego w małżeństwie z Różą. Zmarł w 1926 roku,

Róża z Potockich przeżyła go o lat jedenaście. Podobno, po śmierci męża, opuściła swoją, wytapetowaną w różowe goździki sypialnię i przeniosła się do mężowskiej.

Roger Adam Raczyński, 19 grudnia 1925 roku, w Paryżu, poślubił Helenę Rohozińską herbu Leliwa.

On był ostatnim, przedwojennym dziedzicem Rogalina. Pracował w dyplomacji m.in. pełniąc funkcję ambasadora II RP w Bukareszcie gdzie zastał go wybuch II wojny światowej. Nie powrócił już nigdy do Rogalina, zmarł na emigracji w Atenach. Jego żona, Helena przeżyła go o lat dwadzieścia, zmarła w Paryżu w 1966 roku. Małżeństwo Rogera Adama i Heleny pozostało bezdzietne.

Podobnie jak jego starszy brat, także Edward Bernard podjął pracę w dyplomacji. Po bezpotomnej śmierci Rogera Adama (1945 rok), to on był spadkobiercą całość dóbr rogalińskich. Jego życie uczuciowe było równie bujne jak przodków, żenił się trzykrotnie. Pierwsza małżonka, poślubiona w Londynie Joyous Markham, zmarła po sześciu latach małżeństwa. W rok po śmierci pierwszej żony, Edward Bernard po raz wtóry stanął na ślubnym kobiercu, poślubiając w Rogalinie osieroconą Cecylię Jaroszyńską. Trzeba przyznać, że hrabia Edward ekspresowo uporał się nie tylko z żałobą po Joyous, ale i równie błyskawicznie „zakochał się” i załatwił formalności związane z nowym ożenkiem. Z tego małżeństwa na świat przyszły trzy córki. Edward przeżył i druga z żon (zmarła w Londynie w 1962 roku). Po śmierci Cecylii, przez trzydzieści lat utrzymywał intymną relację z Anielą z Lilpopów Mieczysławską, z którą w końcu (mając niemal sto lat) ożenił się. Zmarł w dwa lata po ślubie i na nim zakończyła się wielkopolska linia Raczyńskich herbu Nałęcz.

W czasie II wojny światowej, w rogalińskim pałacu ulokowała się szkoła Hitlerjugend, wówczas też zniszczeniu uległa część architektonicznego wystroju budynku oraz jego wyposażenia. Przeorganizowano także ogród czyniąc z niego plac apelowy a w parku urządzono boisko sportowe.

Rogalin, w 1990 roku przekazał założonej przez siebie Fundacji Raczyńskich, jednak mimo woli darczyńcy pałac i park nadal pozostają własnością Muzeum Narodowego w Poznaniu.

Tak, pokrótce, wyglądały losy rezydencji i jej mieszkańców.

Do zwiedzania udostępnione są wspaniałe wnętrza pałacowe, galeria portretów rodziny Raczyńskich, zrekonstruowany londyński gabinet Edwarda Bernarda, galeria obrazów, powozownia w oficynie oraz ogrody: „francuski” i angielski ze słynnymi dębami.

Ponieważ wejście do pałacu odbywa się na konkretne godziny zaczynam od spaceru po ogrodzie. Między ozdobnie przycinanymi drzewami części „francuskiej” rozstawiono posągi autorstwa Augustyna Schopsa.

Potem przechodzę do galerii obrazów, w której obecnie (w związku z remontem nowego skrzydła poznańskiego Muzeum Narodowego) zawisło sporo dobrze mi znanych dzieł, w związku z tym nie poświęcam jej za dużo czasu.

Natomiast wnętrza pałacowe wymagały by kilkukrotnych wizyt, aby ogarnąć całe bogactwo ich wyposażenia. Zarówno pomieszczenia oficjalne: jadalnia, zbrojownia, biblioteka, jak i te prywatne, zachwycają oryginalnością wystroju oraz zgromadzonymi w nich sprzętami i bibelotami. Piękne saloniki, urocze sypialnie (zwłaszcza pań Raczyńskich) wypełnione są dziełami sztuki i rzemiosła artystycznego.

Swą różnorodnością i pięknem zwracają uwagę piece…

Warto też nieco unieść głowę aby pokontemplować sztukaterie sufitów i żyrandole.

Wśród których znajdują się także te, zaprojektowane przez F. K Schinkla.

Projektu F.K. Schinkla jest także piec kaflowy zwieńczony kariatydami i zdobiony ażurowymi płytkami..

Jednak, gdy tak przechodzę przez amfiladę kolejnych pokoi, nasuwa mi się refleksja, że w pałacu, mimo jego wspaniałości, trudno było zachować jakąkolwiek prywatność. Wszystkie pomieszczenia są przechodnie, nie pozwalające na jakiekolwiek odizolowanie się. Jeśli do tego uzmysłowimy sobie, że życie domowników toczyło się pod nieustannymi spojrzeniami kręcącej się wszędzie służby domowej (która, chcąc, nie chcąc, znała nawet najintymniejsze sekrety „państwa” i zapewne miedzy sobą lubiła sobie o nich plotkować) to warunki przestają wydawać się aż tak komfortowe…

Na koniec zwiedzania pałacu zostawiam sobie galerie portretów rodzinnych oraz odtworzony londyński gabinet Edwarda Bernarda Raczyńskiego i ekspozycję pamiątek związanych z nim i jego bratem, Rogerem Adamem.

Warto nadmienić, że Raczyńscy byli hojnymi mecenasami sztuki, w Rogalinie gościło wielu malarzy i pisarzy, przy kolejnych modernizacjach starali się zatrudniać przede wszystkim polskich rzemieślników, np. wspaniałe, dębowe meble do biblioteki powstały w poznańskiej fabryce J. Zeylanda.

Przed opuszczeniem Rogalina zaglądam jeszcze do powozowni, w której znajdują się bryczki, powozy i inne pojazdy konne używane przez rodzinę Raczyńskich. Miałam nadzieję, że pobyt w Rogalinie uda mi się zakończyć kawą i ciachem, ale tu, niestety srodze się zawiodłam, miejscowe lokale gastronomiczne okazały się zamknięte. Cóż, „wszystkiego” mieć nie można.

.

Gostyń cz.2. XIX i XX wieczne zabytki miasta

W poprzednim wpisie, który poświęciłam Gostyniowi, omówiłam historię i najstarsze zabytki miasta. W dzisiejszym, chciałabym się skoncentrować na XIX i XX wiecznych zdarzeniach i obiektach.

Kontynuując swój spacer, z fary udaję się na miejski rynek. Jest on zaskakująco duży. Jak przystało na miasto, Gostyń ma swój ratusz, choć ten, dzisiaj przy rynku stojący, pochodzi dopiero z XIX wieku. Jeśli nawet istniał wcześniejszy, to spłonął w wielkim pożarze, jaki nawiedził miasto w 1811 roku. Siedziba władz miasta, w początkach XX stulecia, została mocno przebudowany według projektu działającego także w Gostyniu architekta i malarza, Lucjana Michałowskiego (1883-1943).

Frontową ścianę gmachu zdobi ryzalit zwieńczony półokrągłym naczółkiem. Wejście główne do siedziby włodarzy miasta prowadzi przez murowany ganek, w drugiej kondygnacji przechodzący w taras. Nad nim umieszczono herb Gostynia w którym zawarte są trzy baszty (środkowa blankowana, boczne nakryte ostrymi hełmami). Pochodzenie herbu nie jest do końca wyjaśnione, jak wspomniałam w poprzednim poście, Gostyń nigdy nie posiadał murów miejskich a więc i baszt.

Na kalenicy ratuszowego dachu umieszczono niewielką wieżyczkę wyposażoną w tarczę zegarową.

Z gostyńskim ratuszem wiąże się ciekawa, acz mało znana, historia z 1864 roku.

W lutym 1864 roku, Chocieszewice, pogrążone były w głębokiej żałobie. Dziedzic, Teodor Mycielski herbu Dołęga, rodzina, domownicy i przyjaciele opłakiwali poległego pod Strachosławiem zaledwie parę miesięcy wcześniej, Ludwika Mycielskiego (1837-1863). Był on najstarszym synem Teodora z pierwszego małżeństwa (z Anielą Mielżyńską herbu Nowina), dziedzicem Smogorzowa. W Powstaniu Styczniowym walczył m.in. pod Grochowiskami i Chrobrzem.

Prusacy, którzy doskonale znali powstańczą przeszłość Teodora z 1831 roku a także wiedzieli, że dwóch jego synów (Ludwik i Ignacy) brało udział w walkach 1863 roku, roztoczyli nad Chocieszewicami dyskretną obserwację licząc, że uda im się w nim uchwycić nici spisku. Szczególne ich zainteresowanie budzili przybysze zza kordonu, w których (często słusznie) podejrzewali emisariuszy. Dlatego też, podczas jednej z kontroli w dworze Mycielskich, ich uwagę zwrócił, nigdy dotychczas nie widziany gość.

Miał trzydzieści trzy lata, posługiwał się austriackim paszportem na nazwisko Hauser, ale jego opanowanie, wyprostowana postawa wskazywały na wojskowego w cywilu i wzbudziły podejrzenie żandarmów. „Na wszelki wypadek” zatrzymano go i tymczasowo osadzono w areszcie mieszczącym się w gostyńskim ratuszu. Gdy tylko Prusacy, uwożąc ze sobą młodego „Hausera” wyjechali, w Chocieszewicach zapanował popłoch. Gospodarze doskonale wiedzieli, że zabrany przez żandarmów „Hauser”, to w rzeczywistości generał Michał Heydenreich „Kruk” (1831-1886), który podczas swej próby przedostania się na emigrację do Francji, na parę dni, dla odpoczynku zatrzymał się w pałacu.

Zachodziła realna obawa, iż Prusacy szybko zorientują się, kto rzeczywiście wpadł w ich ręce. Rozpoczęto więc gorączkowe narady, jak zorganizować „Krukowi” ucieczkę. Działać trzeba było szybko, gdyż Prusacy planowali przewieźć więźnia do Poznania. Plan odbicia Heydenreicha wymagał zaangażowania wielu osób. Sekretnie powiadomiony „Kruk” aby opóźnić termin transportu z Gostynia miał symulować chorobę i domagać się lekarza. Wciągnięty do spisku, Żyd, doktor Wachtel zaordynował „choremu” codzienny spacer, który Heidenreich odbywał pod eskortą uzbrojonego konwojenta. 14 marca, podczas jednej z takich „zdrowotnych’ przechadzek, przy więźniu i konwojencie zatrzymała się dwukonna bryczka. Jej pasażerowie rozbroili żołnierza, uwolnili Heydenreicha i wraz z nim odjechali. Zanim żołnierz zdążył zawiadomić swe władze, co się stało, spiskowcy z generałem „Krukiem” byli już daleko. Pościg nie przyniósł rezultatów, generałowi udało się zbiec a potem wyjechać na emigrację.

Na płycie rynku znajduje się, osadzona na wysokim cokole kolumna, którą wieńczy posąg Chrystusa. Obecnie stojący pomnik, to replika pierwotnego, z 1929 roku, którego projekt także wykonał Lucjan Michałowski. Tamten monument, zniszczyli Niemcy w nocy z 10/11 maja 1940 roku. Odbudowano go w 2000 roku, a odsłonięto w dniu 11 listopada, rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości. Owa kolumna, to jeden z najbardziej rozpoznawalnych symboli miasta.

Rozglądam się po otaczających Rynek budynkach. Większość z nich powstała w drugiej połowie XIX, kiedy to po wielkim pożarze miasta drewnianą, na ogół parterową zabudowę, zastąpiły budynki murowane, nierzadko kilkukondygnacyjne. Stanowiły własność prywatną zamożnych mieszczan. W lokalach na parterze mieściły się sklepy i punkty usługowe, wyższe kondygnacje pełniły funkcje mieszkalne. W tej, oznaczonej numerem 3, jeszcze przed pierwsza wojną, funkcjonował hotel niejakiego Wolfa, „Pod Białym Orłem” („Zum Weisem Adler”). W innej ulokowała się firma handlowa „Louis” prowadzona przez H. Lewina.

Moją uwagę przyciąga ciekawy dom w narożniku Rynku i ulicy 1 Maja. Pochodzi z przełomu XIX /XX wieku a w dwudziestoleciu międzywojennym mieścił się w nim Bank Pożyczkowy, który w 1929 roku odwiedził sam prezydent Ignacy Mościcki.

Z rynku skręcam w ulicę Kościelną. To tam już w XIV stuleciu znajdowała się szkoła parafialna. Dziś także jedną ze stron niezbyt długiej uliczki zajmuje wzniesiony w 1881 roku gmach szkoły. Obecnie to siedziba gostyńskiej SP nr 1, od 1972 roku noszącej imię Czarnego Legionu

Czarny Legion była to konspiracyjna organizacja, zawiązana przez robotników gostyńskiej huty szkła, w marcu 1940 roku. Na jej czele stanął Marian Marciniak (1898-1942) a członkowie mieli podejmować działania wywiadowcze, sabotażowe i dywersyjne. Legioniści rozpoczęli szkolenie wojskowe członków, gromadzili broń i materiały wybuchowe. Patriotycznie nastawieni mieszkańcy miasta i okolic zapisywali się do organizacji masowo, niestety bez zachowania koniecznej w takim wypadku konspiracji.

Niemcy dość szybko wpadli na jej trop i prawdopodobnie wprowadzili do Czarnego Legionu swego agenta. Jedenastego kwietnia 1941 zaczęły się aresztowania, których skalę powiększyły błędy popełniane, nie tylko przez niedoświadczonych i spanikowanych członków, ale i kierownictwo organizacji. W ich skutek, w ręce Gestapo wpadł niemal cały sztab wraz z obciążającymi członków dokumentami.

Śledztwo, z zastosowaniem tortur, toczyło się w Rawiczu od 14 kwietnia do 27 października po czym, tych z aresztowanych którzy je przeżyli, wywieziono do Zwickau. Proces pierwszych dwudziestu Legionistów odbył się 27 marca 1942 roku. Wszystkich skazano na kilkuletnie pobyty w obozach karnych. W maju tego roku, w Poznaniu, odbył się proces drugiej, liczącej czterdzieści dwie osoby, grupy Legionistów. W tym procesie zapadło dwanaście wyroków śmierci na którą skazano m.in. przywódców: Mariana Marciniaka, Józefa Moskwy i Kazimierza Sznajdera. Zostali oni przewiezieni do Drezna, gdzie 23 czerwca 1942 roku wyrok wykonano przez ścięcie gilotyną. Pozostali oskarżeni zostali skazani na pobyt w obozach karnych od roku do nawet dziesięciu lat. Tych z krótszymi wyrokami, po odbyciu kary, kierowano do obozów koncentracyjnych.

Tablica ku ich czci wmurowana jest w fasadę szkoły.

Przy Kościelnej znajduje się jeszcze jeden interesujący budynek. Dzisiaj mieści się w nim Muzeum, ale gdy został wzniesiony w 1903 roku, służył jako szpital Św. Ducha, będący kontynuacją przybytku ufundowanego jeszcze przez Mikołaja Przedpełkowica, który swą siedzibę, przez 600 lat, miał przy dawnej ulicy Leszczyńskiej.

Od 1888 roku, kiedy to Gostyń uzyskał połączenie kolejowe z Lesznem i Jarocinem, w mieście nastąpiło pewne ożywienie gospodarcze. Szkoda, że dzisiaj Gostyń ponownie jest źle skomunikowany z większymi ośrodkami miejskimi bo linia kolejowa jest zawieszona a dworzec martwy…

Przechodzę na plac, któremu dziś patronuje doktor Karol Marcinkowski. Niegdyś było to targowisko, na którym okoliczni rolnicy i rzemieślnicy handlowali bydłem, warzywami i wytworami rąk.

W 1835 roku, z inicjatywy okolicznych ziemian (Gustaw Potworowski herbu Dębno z Goli i Dezydery Chłapowski herbu Dryja z Turwii, Edmund Bojanowski herbu Junosza z Grabonogu)), działaczy narodowych i społecznych (Józef Lompa, Karol Marcinkowski, Celestyn Mrongowiusz) założono w mieście organizację, którą dla zmylenia pruskich władz nazwano „Kasynem”. Dla uśpienia czujności zaborcy, a w statucie główny nacisk położono na spotkania i zabawy towarzyskie. W rzeczywistości, była to instytucja pracy organicznej, w której dbano o podnoszenie efektywności polskiego rolnictwa, tworzenie podstaw polskiego przemysłu oraz szerzenie kultury i podtrzymywanie narodowych tradycji.

Początkowo zebrania członków Kasyna odbywały się w domu kapitana Jana Kuleszy herbu Ślepowron. Ten weteran wojen napoleońskich osiadł w Gostyniu i w 1815 roku został wybrany burmistrzem miasta. Na życie pięcioosobowej rodziny, którą założył z Franciszką z Łopieńskich, zarabiał prowadząc oberżę przy ówczesnym placu targowym. Nie bez znaczenia był również folwark (teren dzisiejszego dworca, mleczarni i cukrowni), który w posagu wniosła mu Franciszka.

To właśnie w pomieszczeniach oberży, w latach 1835-1841, spotykali się członkowie Kasyna Gostyńskiego. Tutaj także, podczas swych pobytów w Gostyniu, mieszkał doktor Karol Marcinkowski. Oberża Kuleszy służyła Kasynu Gostyńskiemu do czasu wybudowania okazałego gmachu, który odtąd miał służyć organizacji.

Długo nie posłużył, w 1846 roku, władze pruskie, zaniepokojone umacnianiem się postaw patriotycznych Polaków, rozwiązały Kasyno Gostyńskie. W trzy lata później, w Gostyniu wybuchła epidemia cholery. Na prośbę znamienitych ziemian ( G. Potworowski, S. Chłapowski, E. Bojanowski) władze zezwoliły na przyjazd trzech sióstr miłosierdzia, które jako pielęgniarki otoczyły chorych opieką. Owe siostry zamieszkały w gmachu dawnego Kasyna, który przystosowano do pielęgnacji pacjentów. W roku następnym, w budynku zainstalowano również ochronkę dla osieroconych podczas epidemii dzieci. Placówki takie były w mieście niezwykle potrzebne dlatego postanowiono założyć Zakład Chorych i Dom Sióstr Miłosierdzia, w którym to zakładzie, oprócz profesjonalnej opieki nad chorymi i sierotami, znalazłoby się także miejsce na kształcenie wiejskich dziewcząt. Z nich, w przyszłości, miały się rekrutować przyszłe opiekunki w ochronkach. W 1851 roku, dziedzic Czerwonej Wsi, Stanisław Chłapowski herbu Dryja, wykupił na własność dawny gmach Kasyna i ofiarował go dla potrzeb Zakładu.

Pod koniec XIX wieku placówkę podniesiono do rangi szpitala powiatowego, a w czasie Powstania Wielkopolskiego gostyńska lecznica pełniła rolę głównego szpitala powstańczego dla frontu zachodnio-południowego.

Przy Placu Marcinkowskiego znajduje się także okazała, wieloosiowa kamienica z 1907 roku. Zapewne pełniła wyłącznie funkcje mieszkalne. Półokrągła wieżyczka w narożniku budynku, ozdobny detal architektoniczny, gabaryty wyróżniają ten budynek pośród zabudowy wokół placu.

Po sąsiedzku z dawną oberżą Kuleszy, znajduje się dom Susanne i Michała Jankiewiczów, którzy początkowo, dzierżawiąc od wdowy po Janie Kuleszy skromną oberżę, z czasem kupili sąsiedni budynek w którym uruchomili „Hotel de France”.

Interes Jankiewiczów, dzięki dobrej lokalizacji w pobliżu dworca, prosperował doskonale. Pani Susanne, Szwajcarka z pochodzenia, przed zamążpójściem była guwernantką u hrabiów Kęszyckich w Błociszewie posiadała więc maniery i obycie potrzebne do przyjmowania gości, pan Michał, kucharz z zawodu, dbał o dogadzanie ich podniebieniom. Po rodzicach, hotel objął młodszy z ich synów, Kalikst Jankiewicz, który prowadził go do 1939 roku. Za jego czasów w Hotelu Francuskim odbywały się też wieczory dyskusyjne,muzyczne oraz okolicznościowe spotkania towarzyskie miejscowej socjety.

Jeśli chodzi o piękne wille w Gostyniu, to spacerując po mieście zauważyłam ich kilka. jedną z nich, jest okazała posiadłość, którą wzniósł dla siebie właściciel składu opałowego, Schulz.

Nie mniej piękna, z ostatniej ćwierci XIX wieku znajduje się przy ulicy Poznańskiej. Musiała niegdyś należeć do jakiegoś zamożnego przedsiębiorcy.

Jeszcze bardziej okazała (to prawie miejski pałacyk) znajduje się przy ulicy E. Bojanowskiego.

Jak już wspomniałam, znaczący wpływ na rozwój dziewiętnastowiecznego Gostynia miały dwa fakty. Pierwszym było otworzenie linii kolejowej drugim, w 1887 roku, ustanowienie miasta siedzibą władz powiatowych. To spowodowało, że potrzebna była administracja, nowe urzędy, placówki co z kolei generowało napływ ludności (wyższe urzędy mogli sprawować wyłącznie Prusacy). Za tym szedł rozwój budownictwa, bo nowi przybysze musieli gdzieś mieszkać i wzrost punktów usługowych.

Napływ przyjezdnych poskutkował też powstaniem w Gostyniu dużej ilością hoteli. Najwięcej z nich, ze zrozumiałych względów, powstało na ulicy Kolejowej i w centrum miasta. Część budynków przetrwała do dziś. Należy do nich „Hotel Polonia”, któremu początek w 1902 roku dał Żyd Pinkus Wacht, otwierając w tym miejscu gościniec. W 1906 roku, Wacht sprzedał budynek Dohmenowi, który po rozbudowie obiektu otworzył tam ” Hotel-Restaurant Dohmen”, prosperujący do I wojny światowej. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości interes kupił Władysław Jezierski, który dokonał kolejnej rozbudowy budynku i otworzył „Hotel Polonia”. Przez cztery lata (1928-1932), w budynku hotelowym działało też kino „Odeon”.

W 1939 roku, Niemcy zajęli posiadłość i urządzili tam „Deutsches Haus”, który funkcjonował do 1945 roku. Obecnie budynek pełni funkcje handlowo-mieszkalne.

Do okazalszych przybytków hotelowych Gostynia należał, wzniesiony w latach osiemdziesiątych XIX wieku, „Hotel Czabajski”. Jego właścicielem był Tomasz Czabajski, który w 1890 roku poślubił Cecylię z domu Koplińską. Małżonkowie w 1900 roku doczekali się córki Lubomiry i zapewne początkowo wspólnie prowadzili hotelowy interes. Jeszcze przed wybuchem I wojny, zrezygnowali z osobistego doglądania interesu, wydzierżawiając go Władysławowi Jezierskiemu.

Przed samym nadejściem nowego, XX stulecia, po tragicznej śmierci przedsiębiorcy budowlanego Schuberta, posesję przy ulicy Kolejowej 19 odziedziczył zięć Sperling. Nowy właściciel kazał wznieść okazały budynek z czerwonej cegły ozdobiony szczytami w stylu renesansu niderlandzkiego. w którym otworzył „Hotel Centralny” (niestety na zdjęciu udało mi się uchwycić jedynie skrajną oś budynku).

Interes Sperlinga nie okazał się dochodowym, więc właściciel hotel sprzedał Adamowi Tomaszewskiemu. Nabywca zmarł wkrótce po transakcji, a wdowa po nim odsprzedała budynek handlarzowi koni, G. Muellerowi. Już w 1908 roku nastąpiła kolejna zmiana właściciela, którym został J. Świtała. Najwyraźniej, jemu też interes zysków nie przynosił, bo już w dwa lata później zamieścił anons o sprzedaży obiektu.

Więcej szczęścia miał hotel „Kaiserhof” wzniesiony przy dawnej ulicy Leszczyńskiej. Do 1919 roku było to rodzinne przedsiębiorstwo Oskara Gabriela a po odzyskaniu przez Polskę niepodległości budynek kupił Józef Szyszka, który urządził w nim „Hotel Resursa”. Od 1931 roku właścicielem obiektu był Feliks Marczyński, który zrezygnował z prowadzenia usług hotelarskich a skupił się na gastronomii i otworzył tam elegancka restaurację „Bomboniera”.

Po wojnie w budynku m.in mieściła się siedziba MO i Urząd Skarbowy.

Duża część zabudowy Gostynia z przełomu XIX/XX wieku powstała po ustanowieniu w mieście stolicy powiatu. Wówczas wzniesiono okazały budynek Starostwa, który przebudowani w latach 1910-1912. Pierwszym landratem powiatowego Gostynia został, pochodzący ze Śląska Opolskiego, Jarosław Jarotzky.

Wokół niego szybko zaczęły wzrastać wille dla przybyłych do miasta wyższych urzędników.

W 1909 roku , najprawdopodobniej według planu Emila Friede, wybudowano w Gostyniu kompleks budynków Sądu. W gmachu, oprócz sal rozpraw i pomieszczeń biurowych znajdował się też areszt oraz mieszkania urzędnicze.

Rekrutujący się głównie z pruskich przybyszów mieszkańcy willowego osiedla byli w przeważającej swej części wyznania ewangelickiego. Aby mogli zaspokajać swe potrzeby duchowe w latach 1907-1910 wzniesiono dla nich neorenesansowy zbór, który otrzymał wezwanie św. Ducha.

Niemalże vis a vis gmachu starostwa znajduje się równie imponujący (choć w odmiennym stylu) budynek gimnazjum. Został on wzniesiony w 1924 roku ze składek społecznych, których zbiórkę zainicjował ksiądz Franciszek Olejniczak. Gmach miał stanowić trwały (i niezwykle użyteczny) pomnik odzyskania niepodległości. Dobrze wyposażona i od 1934 roku rozszerzona o salę gimnastyczną szkoła, funkcjonowała lat piętnaście. W czasie okupacji, Niemcy szczególnie zacięci na wszystko, co przypominało im poniesiona w 1919 roku klęskę, gmach wysadzili, a pozostałe resztki spalili. Budynek został odbudowany (znów ze składek społecznych) po II wojnie.

Nieco więcej szczęścia miała, powstała w 1934 roku, siedziba Towarzystwa Czytelni dla Kobiet, w której funkcjonowała też biblioteka. Budynek, po II wojnie rozbudowany (ale też potwornie okaleczony i pozbawiony pięknego detalu) nadal służy jako Biblioteka Publiczna.

W końcu XIX wieku zaczęły też powstawać w mieście pierwsze większe zakłady przemysłowe. Była to, założona w 1896 roku cukrownia, w trzy lata później uruchomiono mleczarnię a już po odzyskaniu przez kraj niepodległości, Stefan Żółtowski herbu Ogończyk, dziedzic podobornickiego Wargowa założył w Gostyniu hutę szkła, której produkcja zaspakajała potrzeby okolicznych browarów z Leszna, Bojanowa i Krotoszyna. Jeszcze przed I wojną w Gostyniu działały lokalne browary Czabajskiego, Borowicza, Dabińskigo.

W Gostyniu pracowało też kilka młynów, w tym młyn Hejnowiczów, którego ostatni właściciel, Mieczysław Hejnowicz (1890-1939), Powstaniec Wielkopolski, został w Gostyniu aresztowany przez Niemców i rozstrzelany w publicznej egzekucji 21 października 1939 roku. Młyn Hejnowiczów przejął niemiecki zarządca Otto Klimpel a owdowiałą Helena z Czwojdzińskich Hejnowicz wraz z jedenaściorgiem dzieci w grudniu tego wyrzucono z mieszkania i wysiedlono do GG.

O tragicznym losie 30 mieszkańców Gostynia w czasie okupacji przypomina stojący na rynku pomnik ofiar egzekucji z 21 października 1939 roku. Tego dnia na miejskim rynku, pod karą natychmiastowego aresztu zgromadzono wszystkich dorosłych mężczyzn aby byli świadkami egzekucji. Potem, z ratusza wyprowadzono trzydziestu skazanych na śmierć w doraźnym sądzie mieszkańców miasta i okolic. Byli wśród nich ziemianie z pobliskich majątków (Antoni Graeve z Karolewa, Stanisław Karłowski z Szelejewa i Edward Potworowski herbu Dębno z Goli, Henryk Grocholski herbu Syrokomla z Zimnowody) burmistrz Gostynia, Hipolit Niestrawski, Powstańcy Wielkopolscy (Franciszek Heyduk, Kazimierz Peisert) urzędnicy (Maksymilian Piątkowski), funkcjonariusze (Leon Kwaśny) pracownicy oświaty ( Józef Hejnowicz, Szczepan Kaczmarek, Leon Kapcia, Franciszek Wawszczak, Roman Weis, Kazimierz Wiorachowski) rzemieślnicy (Stefan Pawlak, Stefan Skiba, Wawrzyniec Schwarz) rolnicy i robotnicy (Wojciech Pawlak, Franciszek Staszak, Józef Rosik, Jan Rosiński). Wszystkich ich, jako zaangażowanych polskich patriotów wskazali miejscowi Niemcy.