Gostyń cz.2. XIX i XX wieczne zabytki miasta

W poprzednim wpisie, który poświęciłam Gostyniowi, omówiłam historię i najstarsze zabytki miasta. W dzisiejszym, chciałabym się skoncentrować na XIX i XX wiecznych zdarzeniach i obiektach.

Kontynuując swój spacer, z fary udaję się na miejski rynek. Jest on zaskakująco duży. Jak przystało na miasto, Gostyń ma swój ratusz, choć ten, dzisiaj przy rynku stojący, pochodzi dopiero z XIX wieku. Jeśli nawet istniał wcześniejszy, to spłonął w wielkim pożarze, jaki nawiedził miasto w 1811 roku. Siedziba władz miasta, w początkach XX stulecia, została mocno przebudowany według projektu działającego także w Gostyniu architekta i malarza, Lucjana Michałowskiego (1883-1943).

Frontową ścianę gmachu zdobi ryzalit zwieńczony półokrągłym naczółkiem. Wejście główne do siedziby włodarzy miasta prowadzi przez murowany ganek, w drugiej kondygnacji przechodzący w taras. Nad nim umieszczono herb Gostynia w którym zawarte są trzy baszty (środkowa blankowana, boczne nakryte ostrymi hełmami). Pochodzenie herbu nie jest do końca wyjaśnione, jak wspomniałam w poprzednim poście, Gostyń nigdy nie posiadał murów miejskich a więc i baszt.

Na kalenicy ratuszowego dachu umieszczono niewielką wieżyczkę wyposażoną w tarczę zegarową.

Z gostyńskim ratuszem wiąże się ciekawa, acz mało znana, historia z 1864 roku.

W lutym 1864 roku, Chocieszewice, pogrążone były w głębokiej żałobie. Dziedzic, Teodor Mycielski herbu Dołęga, rodzina, domownicy i przyjaciele opłakiwali poległego pod Strachosławiem zaledwie parę miesięcy wcześniej, Ludwika Mycielskiego (1837-1863). Był on najstarszym synem Teodora z pierwszego małżeństwa (z Anielą Mielżyńską herbu Nowina), dziedzicem Smogorzowa. W Powstaniu Styczniowym walczył m.in. pod Grochowiskami i Chrobrzem.

Prusacy, którzy doskonale znali powstańczą przeszłość Teodora z 1831 roku a także wiedzieli, że dwóch jego synów (Ludwik i Ignacy) brało udział w walkach 1863 roku, roztoczyli nad Chocieszewicami dyskretną obserwację licząc, że uda im się w nim uchwycić nici spisku. Szczególne ich zainteresowanie budzili przybysze zza kordonu, w których (często słusznie) podejrzewali emisariuszy. Dlatego też, podczas jednej z kontroli w dworze Mycielskich, ich uwagę zwrócił, nigdy dotychczas nie widziany gość.

Miał trzydzieści trzy lata, posługiwał się austriackim paszportem na nazwisko Hauser, ale jego opanowanie, wyprostowana postawa wskazywały na wojskowego w cywilu i wzbudziły podejrzenie żandarmów. „Na wszelki wypadek” zatrzymano go i tymczasowo osadzono w areszcie mieszczącym się w gostyńskim ratuszu. Gdy tylko Prusacy, uwożąc ze sobą młodego „Hausera” wyjechali, w Chocieszewicach zapanował popłoch. Gospodarze doskonale wiedzieli, że zabrany przez żandarmów „Hauser”, to w rzeczywistości generał Michał Heydenreich „Kruk” (1831-1886), który podczas swej próby przedostania się na emigrację do Francji, na parę dni, dla odpoczynku zatrzymał się w pałacu.

Zachodziła realna obawa, iż Prusacy szybko zorientują się, kto rzeczywiście wpadł w ich ręce. Rozpoczęto więc gorączkowe narady, jak zorganizować „Krukowi” ucieczkę. Działać trzeba było szybko, gdyż Prusacy planowali przewieźć więźnia do Poznania. Plan odbicia Heydenreicha wymagał zaangażowania wielu osób. Sekretnie powiadomiony „Kruk” aby opóźnić termin transportu z Gostynia miał symulować chorobę i domagać się lekarza. Wciągnięty do spisku, Żyd, doktor Wachtel zaordynował „choremu” codzienny spacer, który Heidenreich odbywał pod eskortą uzbrojonego konwojenta. 14 marca, podczas jednej z takich „zdrowotnych’ przechadzek, przy więźniu i konwojencie zatrzymała się dwukonna bryczka. Jej pasażerowie rozbroili żołnierza, uwolnili Heydenreicha i wraz z nim odjechali. Zanim żołnierz zdążył zawiadomić swe władze, co się stało, spiskowcy z generałem „Krukiem” byli już daleko. Pościg nie przyniósł rezultatów, generałowi udało się zbiec a potem wyjechać na emigrację.

Na płycie rynku znajduje się, osadzona na wysokim cokole kolumna, którą wieńczy posąg Chrystusa. Obecnie stojący pomnik, to replika pierwotnego, z 1929 roku, którego projekt także wykonał Lucjan Michałowski. Tamten monument, zniszczyli Niemcy w nocy z 10/11 maja 1940 roku. Odbudowano go w 2000 roku, a odsłonięto w dniu 11 listopada, rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości. Owa kolumna, to jeden z najbardziej rozpoznawalnych symboli miasta.

Rozglądam się po otaczających Rynek budynkach. Większość z nich powstała w drugiej połowie XIX, kiedy to po wielkim pożarze miasta drewnianą, na ogół parterową zabudowę, zastąpiły budynki murowane, nierzadko kilkukondygnacyjne. Stanowiły własność prywatną zamożnych mieszczan. W lokalach na parterze mieściły się sklepy i punkty usługowe, wyższe kondygnacje pełniły funkcje mieszkalne. W tej, oznaczonej numerem 3, jeszcze przed pierwsza wojną, funkcjonował hotel niejakiego Wolfa, „Pod Białym Orłem” („Zum Weisem Adler”). W innej ulokowała się firma handlowa „Louis” prowadzona przez H. Lewina.

Moją uwagę przyciąga ciekawy dom w narożniku Rynku i ulicy 1 Maja. Pochodzi z przełomu XIX /XX wieku a w dwudziestoleciu międzywojennym mieścił się w nim Bank Pożyczkowy, który w 1929 roku odwiedził sam prezydent Ignacy Mościcki.

Z rynku skręcam w ulicę Kościelną. To tam już w XIV stuleciu znajdowała się szkoła parafialna. Dziś także jedną ze stron niezbyt długiej uliczki zajmuje wzniesiony w 1881 roku gmach szkoły. Obecnie to siedziba gostyńskiej SP nr 1, od 1972 roku noszącej imię Czarnego Legionu

Czarny Legion była to konspiracyjna organizacja, zawiązana przez robotników gostyńskiej huty szkła, w marcu 1940 roku. Na jej czele stanął Marian Marciniak (1898-1942) a członkowie mieli podejmować działania wywiadowcze, sabotażowe i dywersyjne. Legioniści rozpoczęli szkolenie wojskowe członków, gromadzili broń i materiały wybuchowe. Patriotycznie nastawieni mieszkańcy miasta i okolic zapisywali się do organizacji masowo, niestety bez zachowania koniecznej w takim wypadku konspiracji.

Niemcy dość szybko wpadli na jej trop i prawdopodobnie wprowadzili do Czarnego Legionu swego agenta. Jedenastego kwietnia 1941 zaczęły się aresztowania, których skalę powiększyły błędy popełniane, nie tylko przez niedoświadczonych i spanikowanych członków, ale i kierownictwo organizacji. W ich skutek, w ręce Gestapo wpadł niemal cały sztab wraz z obciążającymi członków dokumentami.

Śledztwo, z zastosowaniem tortur, toczyło się w Rawiczu od 14 kwietnia do 27 października po czym, tych z aresztowanych którzy je przeżyli, wywieziono do Zwickau. Proces pierwszych dwudziestu Legionistów odbył się 27 marca 1942 roku. Wszystkich skazano na kilkuletnie pobyty w obozach karnych. W maju tego roku, w Poznaniu, odbył się proces drugiej, liczącej czterdzieści dwie osoby, grupy Legionistów. W tym procesie zapadło dwanaście wyroków śmierci na którą skazano m.in. przywódców: Mariana Marciniaka, Józefa Moskwy i Kazimierza Sznajdera. Zostali oni przewiezieni do Drezna, gdzie 23 czerwca 1942 roku wyrok wykonano przez ścięcie gilotyną. Pozostali oskarżeni zostali skazani na pobyt w obozach karnych od roku do nawet dziesięciu lat. Tych z krótszymi wyrokami, po odbyciu kary, kierowano do obozów koncentracyjnych.

Tablica ku ich czci wmurowana jest w fasadę szkoły.

Przy Kościelnej znajduje się jeszcze jeden interesujący budynek. Dzisiaj mieści się w nim Muzeum, ale gdy został wzniesiony w 1903 roku, służył jako szpital Św. Ducha, będący kontynuacją przybytku ufundowanego jeszcze przez Mikołaja Przedpełkowica, który swą siedzibę, przez 600 lat, miał przy dawnej ulicy Leszczyńskiej.

Od 1888 roku, kiedy to Gostyń uzyskał połączenie kolejowe z Lesznem i Jarocinem, w mieście nastąpiło pewne ożywienie gospodarcze. Szkoda, że dzisiaj Gostyń ponownie jest źle skomunikowany z większymi ośrodkami miejskimi bo linia kolejowa jest zawieszona a dworzec martwy…

Przechodzę na plac, któremu dziś patronuje doktor Karol Marcinkowski. Niegdyś było to targowisko, na którym okoliczni rolnicy i rzemieślnicy handlowali bydłem, warzywami i wytworami rąk.

W 1835 roku, z inicjatywy okolicznych ziemian (Gustaw Potworowski herbu Dębno z Goli i Dezydery Chłapowski herbu Dryja z Turwii, Edmund Bojanowski herbu Junosza z Grabonogu)), działaczy narodowych i społecznych (Józef Lompa, Karol Marcinkowski, Celestyn Mrongowiusz) założono w mieście organizację, którą dla zmylenia pruskich władz nazwano „Kasynem”. Dla uśpienia czujności zaborcy, a w statucie główny nacisk położono na spotkania i zabawy towarzyskie. W rzeczywistości, była to instytucja pracy organicznej, w której dbano o podnoszenie efektywności polskiego rolnictwa, tworzenie podstaw polskiego przemysłu oraz szerzenie kultury i podtrzymywanie narodowych tradycji.

Początkowo zebrania członków Kasyna odbywały się w domu kapitana Jana Kuleszy herbu Ślepowron. Ten weteran wojen napoleońskich osiadł w Gostyniu i w 1815 roku został wybrany burmistrzem miasta. Na życie pięcioosobowej rodziny, którą założył z Franciszką z Łopieńskich, zarabiał prowadząc oberżę przy ówczesnym placu targowym. Nie bez znaczenia był również folwark (teren dzisiejszego dworca, mleczarni i cukrowni), który w posagu wniosła mu Franciszka.

To właśnie w pomieszczeniach oberży, w latach 1835-1841, spotykali się członkowie Kasyna Gostyńskiego. Tutaj także, podczas swych pobytów w Gostyniu, mieszkał doktor Karol Marcinkowski. Oberża Kuleszy służyła Kasynu Gostyńskiemu do czasu wybudowania okazałego gmachu, który odtąd miał służyć organizacji.

Długo nie posłużył, w 1846 roku, władze pruskie, zaniepokojone umacnianiem się postaw patriotycznych Polaków, rozwiązały Kasyno Gostyńskie. W trzy lata później, w Gostyniu wybuchła epidemia cholery. Na prośbę znamienitych ziemian ( G. Potworowski, S. Chłapowski, E. Bojanowski) władze zezwoliły na przyjazd trzech sióstr miłosierdzia, które jako pielęgniarki otoczyły chorych opieką. Owe siostry zamieszkały w gmachu dawnego Kasyna, który przystosowano do pielęgnacji pacjentów. W roku następnym, w budynku zainstalowano również ochronkę dla osieroconych podczas epidemii dzieci. Placówki takie były w mieście niezwykle potrzebne dlatego postanowiono założyć Zakład Chorych i Dom Sióstr Miłosierdzia, w którym to zakładzie, oprócz profesjonalnej opieki nad chorymi i sierotami, znalazłoby się także miejsce na kształcenie wiejskich dziewcząt. Z nich, w przyszłości, miały się rekrutować przyszłe opiekunki w ochronkach. W 1851 roku, dziedzic Czerwonej Wsi, Stanisław Chłapowski herbu Dryja, wykupił na własność dawny gmach Kasyna i ofiarował go dla potrzeb Zakładu.

Pod koniec XIX wieku placówkę podniesiono do rangi szpitala powiatowego, a w czasie Powstania Wielkopolskiego gostyńska lecznica pełniła rolę głównego szpitala powstańczego dla frontu zachodnio-południowego.

Przy Placu Marcinkowskiego znajduje się także okazała, wieloosiowa kamienica z 1907 roku. Zapewne pełniła wyłącznie funkcje mieszkalne. Półokrągła wieżyczka w narożniku budynku, ozdobny detal architektoniczny, gabaryty wyróżniają ten budynek pośród zabudowy wokół placu.

Po sąsiedzku z dawną oberżą Kuleszy, znajduje się dom Susanne i Michała Jankiewiczów, którzy początkowo, dzierżawiąc od wdowy po Janie Kuleszy skromną oberżę, z czasem kupili sąsiedni budynek w którym uruchomili „Hotel de France”.

Interes Jankiewiczów, dzięki dobrej lokalizacji w pobliżu dworca, prosperował doskonale. Pani Susanne, Szwajcarka z pochodzenia, przed zamążpójściem była guwernantką u hrabiów Kęszyckich w Błociszewie posiadała więc maniery i obycie potrzebne do przyjmowania gości, pan Michał, kucharz z zawodu, dbał o dogadzanie ich podniebieniom. Po rodzicach, hotel objął młodszy z ich synów, Kalikst Jankiewicz, który prowadził go do 1939 roku. Za jego czasów w Hotelu Francuskim odbywały się też wieczory dyskusyjne,muzyczne oraz okolicznościowe spotkania towarzyskie miejscowej socjety.

Jeśli chodzi o piękne wille w Gostyniu, to spacerując po mieście zauważyłam ich kilka. jedną z nich, jest okazała posiadłość, którą wzniósł dla siebie właściciel składu opałowego, Schulz.

Nie mniej piękna, z ostatniej ćwierci XIX wieku znajduje się przy ulicy Poznańskiej. Musiała niegdyś należeć do jakiegoś zamożnego przedsiębiorcy.

Jeszcze bardziej okazała (to prawie miejski pałacyk) znajduje się przy ulicy E. Bojanowskiego.

Jak już wspomniałam, znaczący wpływ na rozwój dziewiętnastowiecznego Gostynia miały dwa fakty. Pierwszym było otworzenie linii kolejowej drugim, w 1887 roku, ustanowienie miasta siedzibą władz powiatowych. To spowodowało, że potrzebna była administracja, nowe urzędy, placówki co z kolei generowało napływ ludności (wyższe urzędy mogli sprawować wyłącznie Prusacy). Za tym szedł rozwój budownictwa, bo nowi przybysze musieli gdzieś mieszkać i wzrost punktów usługowych.

Napływ przyjezdnych poskutkował też powstaniem w Gostyniu dużej ilością hoteli. Najwięcej z nich, ze zrozumiałych względów, powstało na ulicy Kolejowej i w centrum miasta. Część budynków przetrwała do dziś. Należy do nich „Hotel Polonia”, któremu początek w 1902 roku dał Żyd Pinkus Wacht, otwierając w tym miejscu gościniec. W 1906 roku, Wacht sprzedał budynek Dohmenowi, który po rozbudowie obiektu otworzył tam ” Hotel-Restaurant Dohmen”, prosperujący do I wojny światowej. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości interes kupił Władysław Jezierski, który dokonał kolejnej rozbudowy budynku i otworzył „Hotel Polonia”. Przez cztery lata (1928-1932), w budynku hotelowym działało też kino „Odeon”.

W 1939 roku, Niemcy zajęli posiadłość i urządzili tam „Deutsches Haus”, który funkcjonował do 1945 roku. Obecnie budynek pełni funkcje handlowo-mieszkalne.

Do okazalszych przybytków hotelowych Gostynia należał, wzniesiony w latach osiemdziesiątych XIX wieku, „Hotel Czabajski”. Jego właścicielem był Tomasz Czabajski, który w 1890 roku poślubił Cecylię z domu Koplińską. Małżonkowie w 1900 roku doczekali się córki Lubomiry i zapewne początkowo wspólnie prowadzili hotelowy interes. Jeszcze przed wybuchem I wojny, zrezygnowali z osobistego doglądania interesu, wydzierżawiając go Władysławowi Jezierskiemu.

Przed samym nadejściem nowego, XX stulecia, po tragicznej śmierci przedsiębiorcy budowlanego Schuberta, posesję przy ulicy Kolejowej 19 odziedziczył zięć Sperling. Nowy właściciel kazał wznieść okazały budynek z czerwonej cegły ozdobiony szczytami w stylu renesansu niderlandzkiego. w którym otworzył „Hotel Centralny” (niestety na zdjęciu udało mi się uchwycić jedynie skrajną oś budynku).

Interes Sperlinga nie okazał się dochodowym, więc właściciel hotel sprzedał Adamowi Tomaszewskiemu. Nabywca zmarł wkrótce po transakcji, a wdowa po nim odsprzedała budynek handlarzowi koni, G. Muellerowi. Już w 1908 roku nastąpiła kolejna zmiana właściciela, którym został J. Świtała. Najwyraźniej, jemu też interes zysków nie przynosił, bo już w dwa lata później zamieścił anons o sprzedaży obiektu.

Więcej szczęścia miał hotel „Kaiserhof” wzniesiony przy dawnej ulicy Leszczyńskiej. Do 1919 roku było to rodzinne przedsiębiorstwo Oskara Gabriela a po odzyskaniu przez Polskę niepodległości budynek kupił Józef Szyszka, który urządził w nim „Hotel Resursa”. Od 1931 roku właścicielem obiektu był Feliks Marczyński, który zrezygnował z prowadzenia usług hotelarskich a skupił się na gastronomii i otworzył tam elegancka restaurację „Bomboniera”.

Po wojnie w budynku m.in mieściła się siedziba MO i Urząd Skarbowy.

Duża część zabudowy Gostynia z przełomu XIX/XX wieku powstała po ustanowieniu w mieście stolicy powiatu. Wówczas wzniesiono okazały budynek Starostwa, który przebudowani w latach 1910-1912. Pierwszym landratem powiatowego Gostynia został, pochodzący ze Śląska Opolskiego, Jarosław Jarotzky.

Wokół niego szybko zaczęły wzrastać wille dla przybyłych do miasta wyższych urzędników.

W 1909 roku , najprawdopodobniej według planu Emila Friede, wybudowano w Gostyniu kompleks budynków Sądu. W gmachu, oprócz sal rozpraw i pomieszczeń biurowych znajdował się też areszt oraz mieszkania urzędnicze.

Rekrutujący się głównie z pruskich przybyszów mieszkańcy willowego osiedla byli w przeważającej swej części wyznania ewangelickiego. Aby mogli zaspokajać swe potrzeby duchowe w latach 1907-1910 wzniesiono dla nich neorenesansowy zbór, który otrzymał wezwanie św. Ducha.

Niemalże vis a vis gmachu starostwa znajduje się równie imponujący (choć w odmiennym stylu) budynek gimnazjum. Został on wzniesiony w 1924 roku ze składek społecznych, których zbiórkę zainicjował ksiądz Franciszek Olejniczak. Gmach miał stanowić trwały (i niezwykle użyteczny) pomnik odzyskania niepodległości. Dobrze wyposażona i od 1934 roku rozszerzona o salę gimnastyczną szkoła, funkcjonowała lat piętnaście. W czasie okupacji, Niemcy szczególnie zacięci na wszystko, co przypominało im poniesiona w 1919 roku klęskę, gmach wysadzili, a pozostałe resztki spalili. Budynek został odbudowany (znów ze składek społecznych) po II wojnie.

Nieco więcej szczęścia miała, powstała w 1934 roku, siedziba Towarzystwa Czytelni dla Kobiet, w której funkcjonowała też biblioteka. Budynek, po II wojnie rozbudowany (ale też potwornie okaleczony i pozbawiony pięknego detalu) nadal służy jako Biblioteka Publiczna.

W końcu XIX wieku zaczęły też powstawać w mieście pierwsze większe zakłady przemysłowe. Była to, założona w 1896 roku cukrownia, w trzy lata później uruchomiono mleczarnię a już po odzyskaniu przez kraj niepodległości, Stefan Żółtowski herbu Ogończyk, dziedzic podobornickiego Wargowa założył w Gostyniu hutę szkła, której produkcja zaspakajała potrzeby okolicznych browarów z Leszna, Bojanowa i Krotoszyna. Jeszcze przed I wojną w Gostyniu działały lokalne browary Czabajskiego, Borowicza, Dabińskigo.

W Gostyniu pracowało też kilka młynów, w tym młyn Hejnowiczów, którego ostatni właściciel, Mieczysław Hejnowicz (1890-1939), Powstaniec Wielkopolski, został w Gostyniu aresztowany przez Niemców i rozstrzelany w publicznej egzekucji 21 października 1939 roku. Młyn Hejnowiczów przejął niemiecki zarządca Otto Klimpel a owdowiałą Helena z Czwojdzińskich Hejnowicz wraz z jedenaściorgiem dzieci w grudniu tego wyrzucono z mieszkania i wysiedlono do GG.

O tragicznym losie 30 mieszkańców Gostynia w czasie okupacji przypomina stojący na rynku pomnik ofiar egzekucji z 21 października 1939 roku. Tego dnia na miejskim rynku, pod karą natychmiastowego aresztu zgromadzono wszystkich dorosłych mężczyzn aby byli świadkami egzekucji. Potem, z ratusza wyprowadzono trzydziestu skazanych na śmierć w doraźnym sądzie mieszkańców miasta i okolic. Byli wśród nich ziemianie z pobliskich majątków (Antoni Graeve z Karolewa, Stanisław Karłowski z Szelejewa i Edward Potworowski herbu Dębno z Goli, Henryk Grocholski herbu Syrokomla z Zimnowody) burmistrz Gostynia, Hipolit Niestrawski, Powstańcy Wielkopolscy (Franciszek Heyduk, Kazimierz Peisert) urzędnicy (Maksymilian Piątkowski), funkcjonariusze (Leon Kwaśny) pracownicy oświaty ( Józef Hejnowicz, Szczepan Kaczmarek, Leon Kapcia, Franciszek Wawszczak, Roman Weis, Kazimierz Wiorachowski) rzemieślnicy (Stefan Pawlak, Stefan Skiba, Wawrzyniec Schwarz) rolnicy i robotnicy (Wojciech Pawlak, Franciszek Staszak, Józef Rosik, Jan Rosiński). Wszystkich ich, jako zaangażowanych polskich patriotów wskazali miejscowi Niemcy.

Gostyń cz. 1. Historia i najstarsze zabytki miasta

Do Gostynia wybierałyśmy się już od dawna. Kilkukrotnie, choćby odwiedzając bazylikę Filipinów na Świętej Górze, znajdowałyśmy się na jego obrzeżach, jednak do samego centrum, nigdy nie dotarłyśmy. Teraz przyszła pora nadrobić to zaniedbanie.

Początki Gostynia sięgają ostatniej ćwierci XIII stulecia, kiedy to Mikołaj Przedpełkowic z rodu Łodziców, za pozwoleniem ówczesnego księcia wielkopolskiego Przemysła II, na wysepkach bagien starorzecza Kani zaczął lokować swe prywatne miasto. Warto zaznaczyć, iż dotąd, w Wielkopolsce, żadna prywatna fundacja miasta nie powiodła się, Gostyniowi należy się więc zaszczytny tytuł „najstarszego prywatnego miasta Wielkopolski”. Gostyń został założony na prawie magdeburskim, czyli według zasad, które obowiązywały przy lokacji większości ówczesnych miast Małopolski, Śląska i Wielkopolski.

Budowa przyszłego miasta wymagała najpierw utwardzenia grząskiego terenu dębowymi palami, co już daje pewne pojęcie o rozmachu i możliwościach finansowych Mikołaja Przedpełkowica. Co więcej, ten średniowieczny inwestor nakazał również usypanie sztucznego wzniesienia, na którym zamierzał posadowić swój drewniany zamek. Komes Mikołaj(podobnie jak wszyscy inni fundujący miasta i wsie) sprawami organizacji przyszłego miasta nie zajmował się osobiście lecz wyznaczył, nieznanego nam dzisiaj z imienia, zasadźcę. Istnieje hipoteza, iż ów zasadźca mógł pochodzić ze Śląska lub Niemiec oraz że pierwsi mieszkańcy miasta mogli być jego pobratymcami. Takie przypuszczenie, pośrednio potwierdza fakt, że w pierwszej połowie XIV wieku, burmistrzem Gostynia był Niemiec imieniem Lutold, a w owym czasie funkcja burmistrza (lub wójta) zwyczajowo przypadała zasadźcy i początkowo była dziedziczna.

Z fundacji Przedpełkowica, w mieście, przy dzisiejszej ulicy 1 Maja (dawnej Leszczyńskiej) powstał drewniany kościół św. Ducha, a przy nim pierwszy szpital czy raczej przytułek dla chorych i starców. W połowie XIV stulecia działała w mieście szkoła (parafialna?) dla chłopców, w której nauczano czytania i pisania po łacinie a także śpiewu chóralnego.

Co stało się z zamkiem Przedpełkowica dokładnie nie wiadomo. Dziś, pozostało po nim tylko owo wzgórze (a w zasadzie sztucznie usypany kopiec), na którym w 1974 roku ustawiono pomnik poświęcony Bohaterom Ziemi Gostyńskiej.

Obrosłe legendami wzgórze należy do najstarszych części miasta. Posadowiony na nim zamek był od zarania siedzibą właścicieli miasta. W czasach kontrreformacji rezydowali na nim, Anna z Jastrzębców Zborowskich, wdowa po baronie Johannesie Kurzbachu z Milicza (1520-1591) i Jan Borek Gostyńscy herbu Gryzima. Ponieważ oboje małżonkowie byli zwolennikami religii reformowanej, okrzyknięto ich heretykami i szeptano, że „zaprzedali duszę diabłu”. Dowodem na taką piekielną transakcję miało być odebranie katolikom fary, zwalczanie kultu cudownego posążku w kościele na Świętej Górze oraz dopuszczanie się dzikich orgii, aktów świętokradczych oraz bezczeszczenia otaczanych kultem obrazów i posążków.

Według legendy, w sukurs obrażanym i upokarzanym katolikom miał przybyć zastęp duchów, który na moment miał nieco wystraszyć Annę i Jana ale nie położył kresu bezeceństwom Gostyńskich. Dopiero grom z jasnego nieba (?) miał posłać zamek wraz z mieszkańcami pod ziemię. Taki koniec budowli i rodu Gostyńskich jest raczej mało prawdopodobny. Anna ze Zborowskich, po raz drugi owdowiawszy, poślubiła swego szwagra, też już wdowca po Małgorzacie Jaszewskiej, Mikołaja Gostyńskiego. Pozostały także dzieci z poprzedniego małżeństwa czyli Marcin i Jan Borek Gostyńscy herbu Gryzima oraz córka Zofia, która „doszedłszy do lat” poślubiła Jana Herburta z Fulsztyna. Ponoć jednak, do dziś są tacy, którzy na górze zamkowej słyszą jęki ich dusz potępionych… Osobiście niczego, poza sielskimi trelami ptaków, tam nie słyszałam…

Miasto założone przez Przedpełkowica nie posiadało murów miejskich. Broniły go bagna i rozlewiska, wały ziemne oraz fosa. Pozostałością tej ostatniej jest wąska uliczka nieopodal rynku, która dziś nosi nazwę „Na fosie”.

Przez miasto przebiegały trakty wiodące z Leszna do Kalisza oraz z Poznania do Wrocławia, co sprzyjało osadnictwu także za wałami miejskimi gdzie powstawały osady handlowe. Dały one początek tak zwanemu „Wielkiemu Przedmieściu”. Już w początkach XIV wieku, w Gostyniu powstał pierwszy, murowany kościół parafialny pod wezwaniem św. Małgorzaty. Świątynia wówczas była niewielka i mieściła się tam, gdzie obecnie znajduje się prezbiterium fary.

Budowa, obecnej, gotyckiej świątyni miała miejsce w początkach XV stulecia i najprawdopodobniej była to fundacja ówczesnych właścicieli Gostynia, braci Bartosza i Janusza Wezenborgów herbu Tur (Ciołek). Po Wezenborgach miasto objęli Borek Gostyńscy herbu Gryzima i za ich czasów Gostyń rozwijał się prężnie. Wzrost zamożności gostyńskich mieszczan przekładał się na stopień świadomości stad wielu mieszczańskich synów kształciło się w Akademii Krakowskiej. Gostynianie żyli głównie z handlu i rzemiosła w mieście działały cechy szewców, piekarzy, sukienników, kowali i rzeźników.

Rozwojowi Gostynia sprzyjał również napływ ludności innych wyznań (głównie braci czeskich i luteran) często dobrze wykształconej i posiadającej cenne umiejętności rzemieślnicze. Miasto wtedy słynęło rzemiosłem i handlem. Tolerancja religijna Gostyńskich nie obejmowała jednak Żydów, w mieście obowiązywał przywilej ” de non tolerandis Judaeis”, który nie zezwalał starozakonnym na osiedlanie się w Gostyniu. Nowi przybysze, popierani przez wyznających luteranizm Gostyńskich, dość szybko nadali miastu znaczący ton, na jakiś czas odbierając katolikom kościół farny. W 1565 roku odbył się w nim wielki zjazd innowierców, który pod przewodnictwem Erazma Glinczer Skrzetuskiego (1530-1603) obradował nad możliwością pogodzenia ze sobą różnych odłamów religii chrześcijańskiej.

Dopiero brat Jana, kolejny dziedzic Gostynia Mikołaj Borek Gostyński, powróciwszy na łono kościoła katolickiego, w 1566 roku oddał z powrotem farę w ręce katolików.

XVII stulecie przyniosło Gostyniowi regres. Miasto splądrowane przez karną ekspedycję dowodzoną, przez opowiadającego się po stronie szwedzkiej, Jana Weyharda Wrzeszczowicza doznało wielu szkód. Duże straty poczynił także postój pod miastem króla Jana Kazimierza, który w 1665 roku próbował poskromić unikających otwartego starcia rokoszan marszałka Jerzego Lubomirskiego.

Nie lepiej zapisała się pierwsza połowa XVIII wieku, kiedy to na skutek wojny północnej, przemarsze wojsk i przywleczone przez nie epidemie spowodowały zdziesiątkowanie ludności i gospodarczą zapaść miasta. W początkach XVIII stulecia właścicielem miasta został Maciej Mycielski herbu Dołęga, (1690-1747), który w 1715 roku poślubił Weronikę z Konarzewskich herbu Tumigrała. Po śmierci męża, Weronika Mycielska bardziej dbała o klasztor na Świętej Górze (któremu sfinansowała nowe budynki klasztorne i pokrytą blachą kopułę bazyliki), niż o miasto. Jest to, o tyle zrozumiałe, iż ta bazylika, jako fundacja jej dziada Adama Konarzewskiego herbu Tumigrała oraz miejsce wiecznego spoczynku przodków, była dla niej wyjątkową, a miast posiadała wiele.

Sytuacja Gostynia poprawiła się nieco za czasów kolejnego właściciela, najmłodszego z synów Weroniki i Macieja, Jana Nepomucena Mycielskiego herbu Dołęga. On to, aby zapobiec dalszemu wyludnieniu miasta, w 1775 roku zezwolił na osiedlanie się w Gostyniu wszystkich innowierców.

W wyniku rozbioru Polski Gostyń dostał się pod panowanie pruskie, a po Powstaniu Wielkopolskim 1807 roku znalazł się w granicach Księstwa Warszawskiego. W osiem lat później, decyzja kongresu wiedeńskiego, powrócił do Prus jako część Wielkiego Księstwa Poznańskiego.

W 1836 roku, Gostyń przestał być miastem prywatnym. przeszedł pod administrację pruską. Ten fakt wprowadził znaczące zmiany w życiu mieszkańców. Z jednej strony uniezależniał ich od kaprysów właściciela, poddawał państwowym przepisom i jurysdykcji, z drugiej jednak zmuszał do walki z naporem germanizacji. Ponieważ to temat bardzo szeroki, o XIX i XX wiecznej historii miasta obszerniej napiszę w kolejnym poście, który zamierzam w całości poświęcić temu okresowi w dziejach Gostynia.

Z czasów przedrozbiorowych, w Gostyniu zabytków niewiele się zachowało. O średniowiecznym rodowodzie świadczą: uwarunkowania przestrzenne (układ urbanistyczny centrum i góra zamkowa) oraz dająca wyraz ówczesnej randze miasta, fara miejska wzniesiona i wyposażona w czasach świetności Gostynia.

Jak wspomniałam w części dotyczącej historii miasta, zasadniczy wygląd gostyńska fara zawdzięcza Wezenborgom. To z ich fundacji znacznie podwyższono prezbiterium, wzniesiono korpus nawowy i wieżę. Kolejni właściciele miasta Borek Gostyńscy w XVI stuleciu dobudowali do świątyni kruchtę-babiniec, skarbczyk i podwyższyli wieżę o dwie kondygnacje.

Warto zwrócić uwagę na schodkowy (ze sterczynami) szczyt kruchty, który dodatkowo zdobią blendy, górą wygięte w niezbyt często w Polsce spotykany „ośli grzbiet”.

W tym też czasie powstała (według przekazów z fundacji Makarego Skoczylasa) kaplica św. Anny.

Kościół jest gotycką pseudohalą o czteroprzęsłowym korpusie i dwuprzęsłowym, wielobocznie zamkniętym, oszkarpowanym prezbiterium. Ku mojej największej radości, drzwi do fary stoją otworem, co wcale nie jest częstą praktyką. Proboszczowi świątyni należy się najwyższe uznanie, iż nie uległ powszechnemu trendowi zamykania kościoła poza godzinami liturgii.

Wnętrze świątyni robi wrażenie mimo, że w XX wieku, jego wyposażenie zostało poważnie uszczuplone a z pierwotnie zdobiących nawy 13 ołtarzy ostały się jedynie cztery. Pozostałe dziewięć, w 1901 roku rozebrano i spalono, podobno były zbyt zniszczone, aby opłacało się je restaurować. Niepowetowana strata.

Nad nawą główną rozpięte jest (dodane w końcu XVII wieku, po zawaleniu się pierwotnego) w 1682 roku) sklepienie kolebkowo-krzyżowe. Pokrywają je polichromie autorstwa Wacława Taranczewskiego.

Natomiast nad kruchtą, nawami bocznymi zachowały się pierwotne sklepienia gwiaździste.

Jeśli chodzi o wyposażenie nawy głównej, to największy podziw wzbudza barokowy ołtarz główny powstały ok 1640 roku.

W jego polu głównym zawarto dzieło XVII wiecznej szkoły flamandzkiej wyobrażające Matkę Bożą z Dzieciątkiem.

Nad nim umieszczono, wykonany w 1 połowie XVII wieku, wizerunek św. Małgorzaty z Antiochii, patronki kościoła.

Na ołtarzowej mensie stoi ciekawe w formie tabernakulum, które trafiło do Gostynia z rozebranego kościoła w Czachorowie.

Przy obu ścianach bocznych prezbiterium znajdują się stalle. Po prawej, wykonane przez mistrza Skowronka, gotyckie z 1514 roku. Ich dość skromna formę zdobią herby Zaremba i Gryzima po lewej, późnorenesansowe z 1 połowy XVII wieku. Na ich malowanych zapleckach wyobrażono podobizny dwunastu apostołów i świętych polskich czyli biskupów Wojciecha i Stanisława.

Jak wspomniałam, poza głównym, w nawie znajdują się jeszcze dwa ołtarze boczne ustawione przy ścianie tęczowej. Jeden z nich pochodzi z XVII stulecia i zawiera malowany przez J.K. Kwiatkowskiego wizerunek Matki Boskiej Śnieżnej. Drugi z ołtarzy (ten po prawej) niegdyś zawierał XVII wieczny krucyfiks, obecnie niezbyt pasującą stylowo, kopię obrazu Adolfa Hyły „Jezu ufam Tobie”. Obraz Hyły jest ściśle wzorowany na wileńskim dziele Eugeniusza Kazimirowskiego z 1934 roku przedstawiającym Chrystusa Miłosiernego.

Na wyposażenie nawy składają się również XVIII wieczna ambona oraz rokokowe: chrzcielnica, konfesjonały i ławki. W części zachodniej znajduje się barokowy chór muzyczny, o wybrzuszonej burcie zdobionej reliefami figuralnymi i okiem opatrzności.

Z nawy południowej, schody prowadzą do kaplicy św. Anny, dobudowanej w połowie XVI stulecia. Tu warto zaznaczyć, że w czasie kiedy fara znajdowała się w rekach innowierców, kaplica św. Anny nadal pozostawała katolicką.

Według przekazów, fundatorem tej prawdziwej perełki miał być garncarz, Makary Skoczylas. Jeśli nawet rzeczywiście pan Skoczylas parał się garncarstwem, to musiał raczej należeć do patrycjatu, skoro stać go było na taką fundację. Bardziej prawdopodobnym, jako inicjatora (i płatnika) wzniesienia kaplicy, jest osoba Marcina Skoczylasa, ówczesnego burmistrza Gostynia.

Już wchodząc po schodach zauważamy przepiękne, rozbudowane sklepienie gwiaździste. Pokrywa je polichromia wykonana według projektu samego Rogera Sławskiego.

Warto zwrócić uwagę na fakt, iż pomiędzy ornamenty roślinne wpleciono filakterie zawierające fragmenty modlitw.

Kiedyś kaplica była wyposażona w trzy okazałe ołtarze, dziś pozostał tylko główny, poświęcony św. Annie. Choć sam ołtarz jest wczesnobarokowy, to płaskorzeźbiona grupa św. Anny Samotrzeciej (św. Anna, Maria i Dzieciątko) jest gotycka, pochodzi z pierwszej dekady XVI wieku.

Uzupełnieniem (czy raczej rozwinięciem) sceny głównej jest malowana predella, w której zawarto uwieczniono tak zwaną „rozszerzoną rodzinę NMP”.

Kaplica posiada też własny, wsparty na jednym słupie, drewniany chórek wzniesiony w 1690 roku.

Z wielokątnej tablicy inskrypcyjnej dowiadujemy się iż budowę chóru zainicjował, opiekujący się miejscowym bractwem św. Anny, ks. Andrzej Karuski a dokończył jego następca, ks. Mikołaj Formicz. Całość wykonał mistrz Andrzej Libowicz w 1690 roku. Burtę chóru zdobią malowane podobizny świętych a instrument zdobi miniaturowy prospekt z XVII wieku.

Dla mnie zastanawiającym było, iż w farze nie odnalazłam żadnych kamiennych nagrobków, jakie zazwyczaj znajdują się w kościołach będących świątyniami miast prywatnych. Już po wizycie w Gostyniu dowiedziałam się, iż pod prezbiterium znajdowały się krypty grobowe wypełnione bogato zdobionymi trumnami (niewątpliwie należącymi do świeckich i duchownych notabli Gostynia) a pod posadzką nawy głównej, w prostych trumnach, chowano pozostałych obywateli. Później zmarłych chowano na parafialnym cmentarzu, pod murem okalającym farę i zwyczaj ten trwał do XIX wieku. Na przykościelnym cmentarzu zwracają uwagę dwie okazałe kaplice grobowe. Pierwsza z nich to neogotyckie mauzoleum rodziny Węsierskich herbu Belina z pobliskiego Podrzecza. Spoczywają w niej Helena z Kokoszka Michałowskich i Kazimierz Węsierscy herbu Belina.

Druga z imponujących kaplic jest miejscem pochówku członków rodziny Modlibowskich herbu Dryja z Czachorowa.

W niej złożono doczesne szczątki Stanisława Modlibowskiego i jego małżonki Wandy z Podczaskich, ich syna Walentego i córki Wandy Modlibowskiej. Choć dziś, o pannie Wandzie Modlibowskiej mało kto słyszał, w międzywojennej Polsce, ze względu na swe niezwykłe osiągnięcia była osobą niezwykle popularną. Postanowiłam więc nieco przybliżyć jej sylwetkę.

Urodziła się w 1909 roku. Przyszła na świat rodzinnym majątku Czachorowo, jako nieco starsza z sióstr bliźniaczek. Ukończyła poznańskie gimnazjum im. Królowej Jadwigi a następnie podjęła edukację na Uniwersytecie Poznańskim, na wydziale chemii, które to studia ukończyła w 1937 roku. Jednak to nie jej osiagnięcia naukowe uczyniły z niej osobę powszechnie znaną a pasja szybownicza, którą zaraziła się w rodzinnym majątku, gdzie w 1929roku odbywały się ćwiczenia poznańskiego 3 Pułku Lotniczego. Zafascynowana lataniem wstąpiła do Aeroklubu Poznańskiego, w którym odbyła pierwsze szkolenia. Aby je opłacić pracowała w gostyńskiej cukrowni, łącząc studia, pracę zarobkową i pasję. Szybko okazało się, że Wanda ma prawdziwy talent, który szlifowała ciężką pracą tak, że już w 1933 roku zdobyła licencję pilota szybowcowego kategorii A. Ambitnej dziewczynie nie wystarczył ten sukces, szkoliła się dalej w Aeroklubie Lwowskim uzyskując kolejne kategorie. Potem przyszła kolej na bicie kolejnych rekordów, które wyniosły ją do elity polskich pilotów szybowcowych. Do niej, w 1937 roku należał kobiecy rekord świata w długotrwałości lotu (dwadzieścia cztery godziny godziny, czternaście minut) który o dziesięć godzin poprawił poprzedni wynik. W tym samym roku osiągnęła jeszcze cztery inne rekordy Polski a także obroniła pracę magisterską. Posiadała też uprawnienia instruktora szybowcowego a takze przeszła szkolenie z akrobacji samolotowej. Jeszcze w 1939 roku otrzymała nagrodę Ministra Komunikacji i Srebrny Krzyż Zasługi.

Wybuch II wojny kazał Wandzie Modlibowskiej przekształcić pasję w służbie ojczyźnie. W kampani wrześniowej brała udział jako pilot łącznikowy a po klęsce udało jej się przedostać do Rumunii, skąd wysłano ją do Francji. tam na polecenie generała Sikorskiego przeszła szkolenie skoczka spadochronowego i kurs szyfrantów po czym podjęła niebezpieczną prace emisariuszki i szyfrantki kursując miedzy Francją a okupowana Polską. Pracę kurierki zakończyła w 1941 roku i podjęła pracę konspiracyjną w Biurze Delegatury gdzie działając w strukturach AK kierowała sekretariatem i komórka szyfrów. Wzięła udział w Powstaniu Warszawskim a po jego upadku trafiła do obozu przejściowego w Pruszkowie.

Dla Wandy Modlibowskiej koniec wojny nie okazał się szczęśliwym. Już w marcu 1945 roku aresztowało ją NKWD, które po brutalnych przesłuchaniach wywiozło ja za Ural, gdzie do listopada pracowała przy wyrębie lasu i budowie nasypu. Zwolniona, wraz z transportem Polek i Niemek została przetransportowana do Polski, skąd chcąc zmylić ślady uciekła do Frankfurtu nad Odrą. Tam, podając się za osobę przymusowo wywiezioną do Rzeszy udało jej się załatwić dokumenty repatriacyjne z którymi wróciła do Polski gdzie podjęła pracę Aeroklubie Poznańskim jako instruktor szybowcowy. Latanie było dla niej wszystkim i pracy w przestworzach oddawała się z pełnym zaangażowaniem. Szczęście jednak nie trwało długo. W 1948 roku, jako osoba działająca podczas wojny w konspiracji, i na dodatek ziemiańskiego pochodzenia, nie przeszła weryfikacji. Odebrano jej licencję, utraciła pracę i miała zakaz wstępu na lotnisko. W związku z tym zatrudniła się, zgodnie z uzyskanym wykształceniem chemicznym, w Zakładzie Chemii Analitycznej Uniwersytetu Poznańskiego. Ale i tam Urząd Bezpieczeństwa nie dał jej spokoju. W 1949 roku bezpodstawnie ją zaaresztowano i osadzono w wiezieniu na półtora roku. Po wyjściu na wolność nie mogła znaleźć pracy a na dodatek musiała co dwa tygodnie stawiać się na przesłuchania w UB.

Dopiero jeden z jej byłych uczniów załatwił jej w stołecznym Urzędzie Patentowym skromną posadę sprzątaczki. Dzięki posiadanym kwalifikacjom awansowała na stanowisko radcy i rzecznika Urzędu patentowego. Ostatnie lata przed emeryturą przepracowała w PHZ „Polservice”. Wanda Modlibowska zmarła w 2001 roku i pochowano ja w rodzinnym grobowcu w Gostyniu. Od 2003 roku Poznański Aeroklub nosi jej imię.

O reszcie historii, zabytków, atrakcji oraz ludziach związanych z Gostyniem napiszę w kolejnym poście.

Fabianów i Trzebin rezydencje niemieckich inwestorów.

Wpisaną w profil firmy, zasadę „pro-eko”, realizujemy także prywatnie. Aby zmniejszyć emisję spalin, o ile to możliwe, staramy się, osobistą pasję zwiedzania połączyć z wyjazdami służbowymi. Największą radością ale  i pewnym wyzwaniem są dla nas nowe kierunki, pozwalające dotrzeć tam, gdzie nas jeszcze nie było i „odkryć”  ciekawe, a mało znane obiekty. Do takich, niewątpliwie należą pałac w Fabianowie i dwór w Trzebinie, o których przewodniki turystyczne po Wielkopolsce zazwyczaj milczą.

Czytaj dalej

Łódź. Zespół zabudowań kościoła św. Jadwigi i zbór ewangelicki.

Wielkopolska również ma swoją Łódź… Wprawdzie niewielką, nie uprzemysłowioną i nie będącą miastem wojewódzkim ale za to, o znacznie dłuższej historii niż jej słynna imienniczka. Podpoznańska Łódź, to wioska pięknie położona na przesmyku między jeziorem Witobelskim a Łódzko-Dymaczewskim, z której swój początek wziął potężny i rozgałęziony ród Łodziców. Do wizyty w tej miejscowości skłonił mnie zespół zabudowań urokliwego kościoła św. Jadwigi oraz nieczynny budynek dawnego zboru.

Pierwsza, pisemna wzmianka o Łodzi (pisanej wówczas jako „Loda”) pochodzi z końca XIII stulecia. Jej właścicielem był wtedy, już piszący się z Łodzi, Sędziwój Przedpełkowic, najstarszy syn wojewody poznańskiego Przedpełka. Miał on dwóch synów, Jana (?-1346) i Mikołaja, z których pierwszy wybrał stan duchowny i z czasem (w 1335 roku) doszedł do godności biskupa poznańskiego. Był utalentowany literacko i muzycznie, układał pieśni religijne, hymny ku czci Matki Bożej i świętych. Drugi z braci, Mikołaj założył rodzinę, ród przetrwał…

W owym czasie Łódź należała do dóbr będlewskich (pisałam kiedyś o pięknym pałacu w Będlewie) i dzieliła losy tego majątku. Kościół w Łodzi (który wówczas nosił wezwanie Narodzenia św. Jana Chrzciciela i św.Macieja) był parafialną świątynią Będlewa. Z czasem, Łodzice rodowe gniazdo ustanowili w Będlewie i nadal pieczętując się Łodzią, przyjęli nazwisko „Będlewscy”.

W XV stuleciu (1438 rok), bracia Będlewscy: Sędziwój, Andrzej, Jan, Mikołaj i Benedykt (Bieniek) ufundowali w łódzkim kościele ołtarz, który miał być wotum za spokój duszy ich rodziców czyli Wichny z Uzarzewa (córki Sędziwoja) i Wawrzyńca z Będlewa.

W końcówce tegoż stulecia, majątek nabyli Łodzice: Jan Piotr i Mikołaj Tomiccy z pobliskich Tomic. Prawdopodobnie, to podczas ich opieki nad łódzka świątynią doszło do zmiany patrona na św. Jadwigę śląską. W rękach rodziny Tomickich włości pozostawały do lat 70tych XVI wieku, po czym, na następne prawie sto lat, wieś przeszła na własność Grodzickich herbu Dryja (?). W ostatniej dekadzie XVII stulecia, majątek znalazł się w rękach Jana z Konar Malechowskiego, który w 1694 roku, Łódź, wraz z całym kluczem będlewskim, sprzedaje.

Nabywcami są Przecław Potocki herbu Pilawa i jego druga małżonka, Anna z Odrowążów Mieszkowskich. W 1713 roku, w swoim Będlewie umiera Przecław , a w imieniu przyszłego dziedzica, małoletniego Stefana, pieczę nad całym majątkiem przejmuje owdowiała Anna z Mieszkowskich Potocka. Stefan Potocki ożenił się młodo. Na towarzyszkę życia wybrał Franciszkąęz Korzbok Zawadzkich, która po ślubie obdarzyła go synem, Józefem. Niestety szczęście małżeńskie długo nie trwało, Stefan zmarł, zanim syn ukończył pierwszy rok życia. Najwyraźniej, przygnieciona żałobą młoda wdowa i matka nie radziła sobie z obowiązkami, bo zarząd nad majątkiem przeszedł w ręce jej szwagrostwa, czyli Ludwiki z Potockich i Jana Bojanowskich herbu Junosza. W latach 40tych XVIII wieku, należny mu po ojcu majątek objął Józef Potocki herbu Pilawa. Od tego czasu, do 1912 roku, majątek pozostanie w rękach męskich potomków tej rodziny.

W 1912 roku, po śmierci Bolesława Potockiego, włości odziedziczyła córka, Helena Miączyńska, która jeszcze przed śmiercią przekazała je córce, Elżbiecie z Miączyńskich Poletyło secundo voto Ledóchowskiej. herbu Szaława (1884-1937).

Obecnie stojący we wsi kościół, to XVII wieczna fundacja Grodzickich, wzniesiona na miejscu wcześniejszej (podobno nawet XIII wiecznej) świątyni. W 1637 roku nastąpiła uroczysta konsekracja świątyni celebrowana przez biskupa Macieja Kurskiego. Jego ekscelencja powierzył wówczas nowy kościół opiece śś. Jadwigi i Macieja. W sześćdziesiąt lat później opiekę nad świątynią przejęli nowi właściciele majątku, Potoccy herbu Pilawa.

W 1854 roku, z inicjatywy Józefy z Wyszyńskich herbu Grabie Potockiej (1800-1857), do drewnianego korpusu, od strony południowej dobudowano okazałą, neorenesansową kaplicę. Prawdopodobnie, bezpośredni impuls do jej wzniesienia, dały kolejne tragedie, które dotknęły dziedziczkę Będlewa. W 1837 roku, przedwcześnie zmarł mąż Józefy, Maksymilian Potocki. W jedenaście lat później, zginął najstarszy z synów, dziedzic podżnińskiego Sębłowa, Wiktor Potocki (1821-1848). Został zastrzelony przez Prusaków w Żninie, gdzie pechowo znalazł się 9 kwietnia 1848 roku, w dniu wybuchu Powstania wielkopolskiej Wiosny Ludów. Prusacy, pomyłkowo biorąc go za przywódcę zbrojnych powstańców, oddali w jego kierunku śmiertelny strzał. W dwa lata później, również tragicznie, zginął drugi z synów, Eustachy Potocki (?-1850). Józefa, przed śmiercią zdążyła dokończyć budowę rodowej kaplicy, która stała się nekropolią członków rodziny Potockich.

W krypcie pod kaplica pochowani są m.in. Bolesław Potocki herbu Pilawa (1829-1898) i jego dwie małżonki, hrabiny: Helena z Kwileckich herbu Szreniawa i Józefa z Mycielskich Herbu Dołęga, córka Helena z Potockich primo i secundo voto Miączyńska herbu Suchekomnaty oraz prawdopodobnie jej syn z drugiego małżeństwa, dwudziestoośmioletni Alfred Miączyński, zastrzelony w Dakowych Mokrych przez hrabiego Macieja Mielżyńskiego.

W 1936 roku, przy prezbiterium kościelnym, według projektu Lucjana Michałowskiego dobudowano murowaną zakrystię.

Samochód zostawiamy na parkingu i ruszamy, w kierunku ogrodzonego litym murem założenia kościelnego. Na jego teren prowadzą dwie trójdzielne bramy. Niegdyś wokół kościoła był założony cmentarz parafialny, z którego zachowało się kilka XIX wiecznych nagrobków oraz grobowce rodziny Adamskich i Odrowąż Plucińskich. W cieniu drzew kryje się również zabytkowa, drewniana dzwonnica.

Kościół jest konstrukcją drewnianą wzniesioną na planie prostokąta o trójbocznie zamkniętym prezbiterium. Nawę i prezbiterium przykrywa wspólny, kryty gontem, dach dwuspadowy a na jego kalenicy umieszczono wieżyczki-sygnaturki.

Od strony północnej do prezbiterium przylega murowana, ośmioboczna zakrystia nakryta dachem wielopołaciowy zwieńczonym latarnią nakrytą cebulastym hełmem.

Od południa przy ścianie południowej znajduje się murowana, neorenesansowa kaplica Potockich. Została zbudowana na planie kwadratu.

O wnętrzu (podobno bogatym i ciekawym) nie mogę nic napisać, gdyż kościół był zamknięty. Od pani, porządkującej ogród przy jednym z budynków sąsiadujących z terenem kościelnym, dowiadujemy się, że świątynia, w dni powszednie, otwierana jest wyłącznie w godzinach wieczornych przy okazji mszy i nabożeństw…

Pozostaje nam tylko przyjrzenie się znajdującemu vis a vis kościoła, budynkowi dawnego zboru ewangelickiego. Został wzniesiony w 1911 roku dla protestanckich osadników przybyłych do wsi w XIX wieku, po tym, jak tutejsze ziemie zostały rozparcelowane.

Z czasów pruskich pochodzi również, nakryty naczółkowym dachem, budynek dawnej szkoły wiejskiej.

Bardzo zawiedzione (liczyłyśmy na zwiedzenie wnętrza kościoła) jedziemy do Mosiny, gdzie porządną porcja dakłasa i kawa trochę osładzają nam gorycz niepowodzenia…

Rusibórz. Dwór i jego historia

Przez Rusibórz przejeżdżałyśmy wielokrotnie, jednak dotąd, nigdy nie wystarczało nam czasu, aby zatrzymać się w nim na chwilę i rzucić okiem na znajdujący się tam dwór. Wiedziałyśmy, że obiekt jest użytkowany, zadbany i w związku z tym, nie grozi mu nagłe zniknięcie. Nie było więc potrzeby podejmowania  ryzyka spóźnienia się na umówione spotkanie, oglądanie dworku spokojnie mogłyśmy odłożyć  na moment, w którym nie będzie nam się spieszyło. Taki nadszedł niespodziewanie… Udało nam się pokonać drogę w krótszym, niż zakładałyśmy, czasie  i w związku z tym do najbliższego spotkania pozostało nam dobrze ponad pół godziny. Z tego, piętnaście minut postanowiłyśmy poświęcić na Rusibórz. Czytaj dalej

Piaski i Rybaki, niejednoznaczny fragment Poznania

Piaski, dziś leżące w centrum miasta, w średniowieczu były podmiejską i raczej ubogą osadą. Często zalewany wodami Warty i Strugi Karmelickiej teren nie był atrakcyjnym miejscem, zamieszkiwała go biedota, trudniąca się mozolną (i z powodu powodzi nie zawsze przynosząca efekt) uprawą lichych spłachetków ziemi, bądź rybołówstwem. Znaczenie terenu wzrosło dopiero w końcu XIV wieku, kiedy to król Władysław Jagiełło ufundował tam okazały kościół Bożego Ciała, nad którym opiekę powierzył sprowadzonym specjalnie w tym celu karmelitom trzewiczkowym.

W pierwszej połowie następnego stulecia, nieopodal założono cmentarz miejski, powstał też (nieistniejący dziś) kościół Wszystkich Świętych oraz hospicjum dla podróżnych. Nadal jednak Piaski stanowiły peryferie i karmelici z takiej miejscówki byli bardzo niezadowoleni. Aby przenieść się do centrum miasta robili co mogli, a prawdopodobnie, posuwając się do pomówień i mistyfikacji nawet to, czego świątobliwym braciszkom nie wypadało… Ale to inna historia, która opowiem przy okazji postów o kościołach Bożego Ciała i Najświętszej Krwi.

Ten, niewysoki status Piasków zmienił się dopiero w końcu XIX wieku, kiedy to na tym terenie zaczęły powstawać okazałe, wielokondygnacyjne kamienice. Domy, projektowane często przez znakomitych architektów a z uwagi na wysokie czynsze przeznaczone dla zamożnych lokatorów, znacznie podniosły prestiż dzielnicy.

Swój spacer po Piaskach rozpoczynam od kościoła Bożego Ciała, któremu (bo na to w pełni zasługuje) mam zamiar poświęcić osobny wpis. Teren przykościelny opuszczam przez piękną bramę w klasztornym murze. Kieruję się ku ulicy Łąkowej, przy której usytuowany jest poznański Dom Prowincjonalny Zgromadzenia Sióstr św. Elżbiety.

Zgromadzenie zakonne Elżbietanek powstało w połowie XIX wieku, w Nysie i było odpowiedzią na rosnącą nędzę społeczną oraz brak opieki lekarskiej. Założycielkami były Dorota Wolff, siostry Maria i Luiza Merkert oraz Franciszka Werner. Jako wzór do naśladowania siostry przyjęły postać św. Elżbiety Węgierskiej i podobnie jak patronka oddawały się służbie ubogich i chorych. Działalność „szarych sióstr” początkowo nie znalazła uznania wśród kościelnych hierarchów. Została oficjalnie zatwierdzona przez kościół dopiero 1859 roku i od tego czasu stale się rozrastała.

Pierwsze Elżbietanki do Poznania przybyły w 1871 roku i początkowo nie posiadały w mieście swej stałej siedziby. „Pomieszkiwały” u ss Urszulanek, potem wynajęły niewielki domek przy ulicy „Za Bramką”. Za to, niemalże pewnym jest, że pracy im nie brakowało… Biedoty, przewlekle chorych, dzieci zaniedbanych i zagrożonych chorobami, niedołężnych starców, w XIX wiecznym Poznaniu było dużo.

W 1883 roku, Kazimiera Hein, ówczesna przełożona poznańskiego zgromadzenia nabyła plac przy ulicy Łąkowej z zamiarem pobudowania na nim domu mieszkalnego dla sióstr. Projekt przyszłej siedziby wykonał Franz Negendank, a jej budowę ukończono w 1885 roku.

W 1908 roku, z inicjatywy matki przełożonej Jolandy Ostrowskiej, do budynku zakonnego dobudowano szpital (projekt Kazimierz Ruciński), który swe podwoje otworzył w listopadzie 1909 roku. Szpital bardzo szybko okazał się, jak na stale rosnące potrzeby zbyt ciasny i trzeba go było rozbudować. Prowadzona przez Elżbietanki lecznica, jak na owe czasy, była bardzo nowoczesna i spełniała europejskie standardy higieniczne. Pokoje chorych umieszczone były po stronie południowej, podłogi wyłożono linoleum, szpital posiadał centralne ogrzewanie, oświetlenie gazowe i centralę telefoniczną. Zainstalowano windę do przewozu chorych i urządzono specjalną salę do fizykoterapii. Funkcjonowała tam też pralnia i piekarnia.

Podczas I wojny światowej Niemcy zajęli zabudowania „Sanatorium św.Elżbiety” i urządzili w nich szpital wojskowy.

Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości, siostry rozszerzyły swoją działalność organizując na terenie szpitala Szkołę Pielęgniarską.

W 1921 roku siostry odkupiły okazałą kamienicę wzniesioną dla zamożnego przedsiębiorcy Widermanna, która sąsiadowała z zabudowaniami szpitalnymi. Urządziły w niej siedzibę nowicjatu.

W 1928 roku, przy Zakładzie św. Elżbiety powstała, prowadzona przez elżbietanki, „Prywatna Szkoła Przygotowawcza Żeńska, która kształciła dziewczęta do 1939 roku. Elżbietanki, w 1926 roku, zakupiły też posiadłość w podpoznańskim wówczas Pokrzywnie, gdzie planowały urządzić dom wypoczynku dla steranych ciężką praca sióstr oraz zaprzyjaźnionych duchownych.

Podczas okupacji całość kompleksu zajęli Niemcy urządzając tam Berta Spitzer Krankenhaus (Szpital Berty Spitzer). Większość zakonnic wywieziono do obozu pracy w Bojanowie, kilka pozostawiono do prac w szpitalu, część rozstała się ze wspólnotą.

Wśród tych, które musiały zdjąć habit, znalazła się młodziutka siostra Maria Włodzimira Wojtczak, (1909-1943), która zaledwie na trzy dni przed wybuchem II wojny złożyła śluby wieczyste. Siostra udała się do rodzinnego Ostrowa, gdzie z powodu rozwijającej się gruźlicy zmarła w 1943 roku. Elżbietanki podjęły proces wyniesienia jej na ołtarze już w latach 50tych XX wieku. Proces ten trwa nadal,obecnie siostra Włodzimira została uznaną za Służebnicę Bożą. Jej doczesne szczątki ekshumowano i złożono w poznańskim kościele Bożego Ciała. Tam też jest umieszczona wystawa poświęcona jej działalności.

Kiedy w 1945 roku, okupant opuszczał zabudowania elżbietanek, wywiózł całe wyposażenie szpitalne. W ciągu tego roku zabudowania służyły również żołnierzom polskim potem radzieckim. W 1946 roku w odebranych siostrom budynkach otworzono szpital miejski. Od 1950 roku, do wyłącznego użytku, zaanekował go Wojewódzki Urząd Bezpieczeństwa Publicznego a od 1954 właścicielem obiektu stało się MSW. W 1977 roku obiekt dostała w użytkowanie poznańska Akademia Medyczna i otworzono tam klinikę onkologiczną. Siostry Elżbietanki odzyskały swoją własność w 2012 roku.

Zabudowania klasztorne i szpitalne zajmują jedną stronę ulicy, po drugiej na przełomie XIX i w początkach XX wieku, stanęły okazałe kamienice. Najstarsze z nich powstały w ostatniej ćwierci XIX wieku, reszta w początkach XX stulecia. Dwie z nich zasługują na szczególną uwagę. Pierwszą jest narożna kamienica z numerem 20. Czterokondygnacyjna z użytkowym poddaszem o boniowanym parterze i wyższych kondygnacjach z licówka jasnej cegły prezentuje się nad wyraz elegancko.

Lekkości dodają jej jeszcze kute balkony oraz sztukatorski detal.

Ewenementem są zachowane zewnętrzne drewniane żaluzje oraz osłony nad nimi.

Drugim budynkiem, który na tej ulicy przyciąga wzrok, jest narożna kamienica z numerem 5 wzniesiona według projektu O. Hoffmanna. To nazwisko mówi samo za siebie, należy do jednego z najlepszych architektów poznańskiej secesji.

Na sąsiedniej ulicy Kopernika znajduje się okazała, dziewięcioosiowa kamienica z 1880 roku. Jest idealnie symetryczna, ozdobiona trzema szczytami, a jej oś centralną akcentuje umieszczona w naczółku popiersie Kopernika. Ciekawostką może być fakt, iż rzeźba ta zdobiła kamienice od początku jej istnienia, a ulicy, nawet w czasach pruskich, patronował toruński astronom.

Niespiesznie spacerując, skręcam w Rybaki. Dziś to jedna ze śródmiejskich ulic, w średniowieczu część osady służebnej zamieszkałej przez rybaków dokonujących połowów w Strudze Karmelickiej. Najprawdopodobniej, w czasach piastowskich, teren ten był wyspą, a centrum osady przypadało na dzisiejsze skrzyżowanie ulic Rybaki i Strzałowej. Obecna zabudowa Rybaków pochodzi z końca XIX wieku. Wśród budynków wyróżnia się gmach Królewskiej Szkoły Budownictwa z 1891 roku..

Przy ulicy Rybaki znajdują się też dwa obiekty o wielkim dla Poznaniaków znaczeniu. Pierwszym z nich jest obiekt kontynuujący tradycje kultowego kina „Malta”, które do 2010 roku prężnie działało na poznańskiej Śródce. W latach 70/80tych XX wieku gromadząc kinomaniaków z całego miasta na seansach niszowych filmów i tych wyświetlanych w ramach DKF. Kino było niewielkie, piętrowe o dwóch salach noszących nazwy „Charlie” i „Monroe”. Pamiętam ile emocji wywoływało oczekiwanie na seans w ciasnych, szczelnie obwieszonych fotosami korytarzach bo o zajęciu miejsca na jedynej, mocno „wysiedzonej” czerwonej kanapie nie było co marzyć…

W 2010 roku poznańska Kuria Metropolitalna, odzyskała budynek dawnego Domu Katolickiego, w którym mieściło się kino i nie wyraziła zgody na jego dalsza działalność. W roku następnym, kino pod nieco zmienioną nazwą „Charlie i Monroe kino Malta” znalazło nowa miejscówkę właśnie przy Rybakach.

Drugim obiektem związanym z ważną dla Poznania postacią jest Skwer Bohdana Smolenia (1947-2016) artysty kabaretowego i aktora przez lata działającego w legendarnym kabarecie „Tey”. Pomnik, według projektu Piotra Sochy odsłonięto w 2021 roku a skwer nazwany jego imieniem uporządkowano i wyposażono w ławki oraz stoliki w 2023 roku.

Warto wybrać się na spacer w ten rzadko odwiedzany przez turystów fragment miasta. Z każdym rokiem zmienia on swoje oblicze na lepsze dzięki remontowi kamienic, porządkowaniu, nasadzaniu zieleni. Coraz częściej nieoczywiste walory Rybaków i Piasków dostrzegają inwestorzy, którzy w tej niebanalnej scenerii otwierają liczne lokale gastronomiczne.

Na koniec spaceru udaję się jeszcze na ulicę Krakowską. Została wytyczona w pierwszej połowie XIX wieku jako trakt komunikacyjny wzdłuż umocnień twierdzy Poznań. Po rozbiórce twierdzy ulicę zachowano i z czasem zaczęły powstawać przy niej gmachy i kamienice. Do najstarszych należą: kamienica oznaczpna numerem 23, budynek VI LO im I. Paderewskiego, popularnego „Paderka” z 1910 roku oraz gmach Królewskiego Urzędu Miar, ukończony w 1918 roku. Sporo budynków przy Krakowskiej pochodzi jednak z okresu dwudziestolecia międzywojennego. Trzy z nich zaprojektował, absolwent Politechniki Lwowskiej od 1924 działający w Poznaniu Jerzy Tuszowski(1885-1964).

Warto też przystanąć przy kamienicy oznaczonej numerem 30, w której mieszkał i tworzył jeden z kapistów (członków grupy „Komitet Paryski”), Józef Krzyżański. Krzyżański, pochodził wprawdzie z Podola, jednak po studiach malarskich w Krakowie i Paryżu (gdzie był asystentem J. Pankiewicza) związał się z Wielkopolską. W 1929 roku nabył od Tadeusza Szułdrzyńskiego, majątek ziemski Trzaskowo, którego był właścicielem do II wojny światowej. Jako ciekawostkę mogę podać, iż J. Krzyżański po raz pierwszy w Polsce (jeszcze jako student krakowskiej ASP) zaprezentował swoje prace w 1922 roku feralnej wystawie w Zachęcie, podczas której został zabity pierwszy prezydent II RP, inż. Gabriel Narutowicz.

W czasie okupacji rodzina Krzyżańskich musiała opuścić Trzaskowo i Poznań, lata wojny spędziła w Generalnej Guberni. Po wyzwoleniu powrócili do Poznania. Na budynku, w którym mieściła się pracownia artysty umieszczono stosowną tablicę.

Słupca jej historia i atrakcje

Przez Słupcę przejeżdżałyśmy kilkukrotnie, jednak nigdy nie było okazji  aby o miasto bliżej poznać. Raz tylko, skądś wracając, zatrzymałyśmy się przy drewnianym kościele św. Leonarda ale świątynia była zamknięta, więc postój też był krótki. Tym razem, miałyśmy nieco więcej czasu i postanowiłyśmy zrobić spacer po centrum, było, nie było, powiatowego miasta. Czytaj dalej

Napotkane po drodze… Kotlin, Mokronos, Łowęcice i cmentarz ewangelicki w Jarocinie.

Z reguły, wyjeżdżając w teren, mamy dokładnie opracowany plan tego, co chcemy przy okazji zobaczyć. Jednak czasem bywa tak, że wcześniej  starannie zaplanowana trasa, musi ulec znacznej modyfikacji bo ktoś odwołuje umówione spotkanie, a ktoś  inny pilnie potrzebuje się z nami widzieć. Z jednej strony takie, wymagające na ogół dodatkowych kilometrów i czasu, korekty są frustrujące,  z drugiej,  jednak ekscytujące bo nieplanowanych miejscowościach, natykamy się  na ciekawe obiekty, Tak właśnie było na tym wyjeździe…

Czytaj dalej