Zielone Ogródki im. Zbigniewa Zakrzewskiego i dawne Gimnazjum Bergera

W Poznaniu nie brakuje terenów zielonych. Posiadamy kompleksy leśne (m.in Morasko, Żurawiniec, Laski Golęciński, Marceliński i Strzeszyński) tereny nad Maltą, Dębinę, łęgi nawarciańskie, parki. i skwery Jednak większość z nich położona jest w dzielnicach odległych od centrum. Śródmieście, a raczej jego ścisłe centrum czyli okolice Starego Rynku w zieleń nie obfitują. Wyjątek stanowi park F. Chopina, usytuowany na tyłach dawnego kolegium jezuickiego.  No taka specyfika miast o średniowiecznym rodowodzie, grunty w  dawnym obszarze murów miejskich były zbyt cenne aby przeznaczać je na ogrody.

Przez wieki, niezamożni mieszkańcy Poznania mieli niewiele okazji, aby nacieszyć się przyrodą. Prawdopodobnie,  większość z nich, nawet nie uświadamiała sobie takiej potrzeby. Zamożni patrycjusze, posiadali folwarki  czy rezydencje za miastem, z których korzystali w miesiącach letnich, biedni nie mieli nawet czasu, aby pomyśleć o rekreacji pośród zieleni. Ściśnięte murami miasto nie pozwalało na „marnowanie” gruntów na takie „fanaberie” jak miejskie ogrody. Takowe powstawały jedynie przy klasztorach, ale wstęp mieli do nich tylko nieliczni.

Jednak z czasem, rozwojem nauki i  świadomości, zaczęto dostrzegać pożytki płynące z „zielonych płuc miasta”. Pierwsze enklawy zieleni miejskiej zaczęto wprowadzać  w połowie XIX wieku.  Już wtedy zauważono, że miasto się dusi i w zwartą zabudowę miejską  postanowiono wprowadzić trochę przyrody. Jednym z takich zielonych zakątków stał się, założony z pruskiej inicjatywy w 1870 roku,  nieduży park  w dzielnicy Piaski.

W swojej swobodnej kompozycji miał on charakter angielskiego parku, między drzewami wiły się kręte alejki. W parku stanęła fontanna, którą ufundował prywatny inwestor, cieśla Stuber.  Znajdował się tam  także budynek, pełniący rolę sali gimnastycznej, obok którego ustawiono pomnik „ojca” niemieckiej gimnastyki sportowej, F.L. Jahna.

Miejsce rekreacji cieszyło się dużą popularnością zarówno przed pierwszą wojną światową, jak i w latach międzywojennych. Niestety, srogie zimy 1939 i 1940 roku sprawiły, że w dużej mierze wyginął oryginalny, często egzotyczny drzewostan. Nie przetrwały m.in. pochodzący z Chin bożodrzew gruczołowaty i perełkowiec japoński. Inne okazałe drzewa, w  1945 roku zniszczył ostrzał artyleryjski.  Zapewne część z nich, w trudnym powojennym czasie, marznąca ludność zużyta na opał.

Po II wojnie, przez długi czas, teren dawnego parku, pozostawał nieuporządkowanym i niezagospodarowanym. Stanowił plac pokryty chwastami, samosiejkami i niestety śmieciami, przez który, w ciągu dnia skracano sobie drogę, a wieczorem gromadziło się na nim „szemrane” towarzystwo z zaniedbanych, komunalnych kamienic.

Dopiero w końcówce XX wieku zaczęto myśleć o przywróceniu temu miejscu pierwotnej funkcji i przystąpiono do porządkowania terenu. W 2008 roku, zrekonstruowany  skwer otrzymał patrona w osobie profesora Zbigniewa Zakrzewskiego (1912-1992), ekonomisty i prawnika związanego z poznańską Akademią Ekonomiczną.

W centrum „Zielonych  Ogródków” znów stanęła, przynajmniej z założenia bo ostatnio nie widywałam w niej wody, fontanna.Jej koncentryczną cembrowinę zdobią posągi autorstwa absolwenta poznańskie ASP, Norberta Sarneckiego.  Jest wśród nich dziewczynka, która zdjąwszy klapki i unosząc sukienkę, ostrożnie, jakby się wahając, próbuje wejść do basenu.

Bardziej powściągliwy jest chłopiec, który z warującym u nogi psem,  w zamyśleniu wpatruje się w pozbawiony wody basen.  Zdaje się zastanawiać, (nie on jeden) dlaczego  zbiornik nie spełnia swych funkcji.

Trzeci posąg znajdujący się na skraju cembrowiny to postać zażywnego mieszczucha z parasolem. On, dla  odmiany,  wydaje się być zainteresowany  wyłącznie niebem. Trzymany przez niego parasol wskazuje na to, iż spodziewa się deszczu.

Wprawdzie, dookoła ostało się niewiele wysokich drzew, ale jest zadbana zieleń, pergola, krzewy. Ten, usytuowany w cieniu XIX wiecznych kamienic, uroczy zakątek, stanowi obok parku „Fryderyka Chopina”,  najchętniej odwiedzane w śródmieściu miejsce krótkiego wypoczynku. Oprócz turystów na ogół szukają w nim wytchnienia  uczniowie pobliskiego III LO,  obecnie  zajmującego budynek dawnego, „fryderykowskiego” gimnazjum mieszczącego się vis a vis historycznym gmachu dawnej miejskiej Szkoły Realnej wzniesionego z fundacji Gotthilfa Bergera.

Gotthilf Berger (1794-1874) pochodził z wywodzącej się  ze Skwierzyny, niemieckiej rodziny kupieckiej. Tak, jak rodzice, Gotthilf zajął się handlem specjalizując się w branży drzewnej i winiarskiej. W 1834 roku ożenił się z Otylią Treppmacher, niestety już po pięciu latach związku owdowiał.  W trzy lata po śmierci pierwszej małżonki, ożenił się ponownie, poślubiając siostrę zmarłej, Elwinę Treppmacher.  Wiodło mu się doskonale, zakupił sobie posiadłość ziemską pod Wrześnią oraz kamienicę w Poznaniu na Placu Kolegiackim (dzisiejszy „Hotel Kolegiacki”). Jednak, mimo zgromadzonego majątku, pozycji i ogólnego szacunku, nie mógł czuć się całkowicie spełnionym, gdyż nie posiadał potomka, któremu mógłby wszystko to pozostawić w spadku.

Oba jego małżeństwa pozostały bezdzietne i to prawdopodobnie było przyczyną, dla której Gotthilf Berger, w 1855 roku  sprzedał dobrze prosperującą firmę, a swą energię skierował na działalność polityczną i społeczną. Udzielał się w Niemieckim Komitecie Narodowym oraz działał w liberalnym Klubie Konstytucyjnym. Wielokrotnie wybierano go na radnego miasta Poznania a także do niższej izby parlamentu pruskiego. Dzięki jego poparciu w 1853 roku otworzono w Poznaniu szkołę realną. Był to rodzaj placówki przygotowującej młodzież do pracy w przemyśle i handlu, odpowiednik dzisiejszego technikum. Większy nacisk kładziono w niej na nauki „praktyczne” (języki obce, fizykę, rysunek, mechanikę) niż klasyczne  z łaciną czy greką.

W osiem lat później  Berger ofiarował 5o tysięcy talarów na budowę nowego budynku Miejskiej Szkoły Realnej.  Czyniąc tę hojna darowiznę zastrzegł, że do szkoły mają być przyjmowani wszyscy chętni bez względu na narodowość czy wyznanie. Wkrótce  też zwiększył swoją dotację o kolejne piętnaście tysięcy.

W szkole utworzono cztery klasy niższe z językiem polskim jako wykładowym, a w wyższych klasach, część lekcji również prowadzono po polsku. Także wśród zatrudnionych w szkole nauczycieli było grono Polaków, wykładali tam m.in. Antoni Małecki (j. polski), Marceli Motty (filologia klasyczna i filozofia) i Brunon Józef Szafrankiewicz (matematyka i nauki przyrodnicze).

Szkoła była doskonale wyposażona, oprócz sal lekcyjnych posiadała także laboratoria a nawet (pierwszą w Poznaniu) salę gimnastyczną. Projekt budynku wykonał wzięty wówczas architekt Gustaw Schultz (1825?-1874), który nadał mu cechy „rundbogenstilu” i zastosował nowatorskie rozwiązania.

Niestety,  dziś niewiele zostało z pierwotnego budynku, który swą bryłą przypominał zamek flankowany  czterema kwadratowymi wieżami.  Podczas walk o Poznań w 1945 roku, został prawie całkowicie zniszczony a odbudowano go w formie tak uproszczonej, że w niczym nie przypomina dawnej szkoły, którą w swoim czasie, uznawano za jedną z najlepiej zaprojektowanych i wyposażonych w Europie.2024.01.05 fasada szkoły

Dziś, o dawnej wspaniałości przypominają jedynie zredukowane narożne wieże, pozbawione (jak cały budynek) wspaniałych, arkadowych okien. Nie ma śladu po zdobiącym fasadę półokrągłym ryzalicie, nie wspominając już o bogatym, ozdobnym detalu.

Gmach szkoły realnej to nie jedyny budynek publiczny w Poznaniu, który został wybudowany z fundacji G. Bergera. Z darowizny, (bagatela sto pięćdziesiąt tysięcy talarów) jaką przed śmiercią poczynił dla miasta, wzniesiono na Wildzie okazały dom starców, o którym nie tak dawno pisałam.

Niegdyś, imię G. Bergera było powszechnie znane, nosiło  je poznańskie gimnazjum, dziś hojnego filantropa upamiętnia jedynie niewielka uliczka na Wildzie. Większość młodych Poznanianek i Poznaniaków, na pytanie „kim był Gotthilf Berger ?” bezradnie wzrusza ramionami…

Dodaj komentarz