Długie wieczory sprzyjają siedzeniu w domu. Ponieważ nie należę do osób nadmiernie przywiązanych do programów telewizyjnych, zagospodarowuję sobie wolny czas inaczej. Kontynuuję moją akcję polegającą na wykorzystaniu wysypujących się ze wszystkich puzderek drobnych koralików i robię kolejne naszyjniki.
Pierwszy z nich jest utrzymany w czerwono różowej kolorystyce. Drobną sieczkę półszlachetnych kamieni uzupełniam większymi ceramicznymi paciorkami w kształcie walców, których użyłam jako „ograniczników” utrzymujących małe koraliki w ryzach.
Drugi z naszyjników jest utrzymany w tonacji perłowo – turkusowej. Ten uzupełniam małymi „frędzelkami” z maleńkich koralików używanych do toho i perełkami rzecznymi.
Powoli moja kolekcja luźnych paciorków się zmniejsza, z czego nie ukrywam, bardzo się cieszę. Trudno jest utrzymać je w porządku. Jednak, zapewne kiedy już wszystkie zagospodaruję zrobi mi się smutno i czegoś będzie mi brakować. Ciekawe jak długo uda mi się powstrzymać przed kupnem nowych? Bo w to, że już całkowicie zaprzestanę tworzenia nowych egzemplarzy biżuterii nie bardzo chce mi się wierzyć. Choć staram się unikać wizyt w sklepach oferujących akcesoria do rękodzielnictwa od czasu do czasu po prostu mnie wsysają no i wtedy moje silne postanowienia idą się bujać… Po długim czasie buszowania w koralikach, paciorkach, kaboszonach, kryształkach wychodzę z nowymi trofeami i wizją co też z nich nie powstanie. Jedyną szansą na zaprzestanie tej działalności jest znalezienie nowego hobby…
Moja Szefcia twierdzi, że cierpię na ” zespół niespokojnych dłoni” i w związku z tym bezustannie muszę coś robić… Piec, malować, szyć, dziergać, lepić… Obawiam się że ona ma trochę racji…