Nieco przytłoczona nadmiarem wrażeń po wizycie w miechowskiej bazylice i muzeum, zrobiłam sobie krótką przerwę „na lody” po czym ruszyłam dalej zwiedzać miasto. Kolejność tegoż zwiedzania nieco wymusiła sytuacja, bo dworek „Zacisze”, który wytypowałam jako obiekt pierwszy, tego dnia miał otworzyć swe podwoje nieco później niż zwykle. Aby nie marnować czasu ruszyłam więc do galerii „U Jaxy”.
Działająca od połowy lat 80tych XX wieku Galeria „U Jaksy”, mieści się w podziemiach dawnego budynku klasztornego. Podobno, pod całym zespołem kościelno-klasztornym, biegnie cała sieć piwnic i korytarzy, które łączą się z podziemnymi kryptami bazyliki. Wizyta w galerii jest więc także okazją zobaczenia oryginalnych, kamienno- ceglanych piwnic, co dla niektórym może być dodatkowym wabikiem.
Aby się do galerii dostać, trzeba zejść co najmniej dwa poziomy poniżej chodnika, no i oczywiście kupić bilet. Ku memu zdumieniu, jego cena jest bardziej niż symboliczna.
Oświetlone sztucznym światłem, kamienno-ceglane pomieszczenia witają mnie przyjemnym chłodem i feerią kolorów, bo na nierównej fakturze szarych ścian rozwieszone są kolorowe płótna. Obrazy te, to plon XXIV Międzynarodowego Pleneru Malarskiego „Barwy Małopolski” zorganizowanego przez miechowskie BWA.Zgromadzone na wystawie prace, choć różnią się tematyką i technikami, mają jeden wspólny czynnik: nasycony, na ogół czysty, kolor. Niespieszno mi opuszczać miły (dla mnie, pracownik galerii dogrzewa się elektrycznym piecykiem) chłód i wychodzić na zewnątrz, gdzie temperatura przekracza już 30 stopni. Przeciągam więc moment opuszczenia galerii, jak długo się da, ale ileż można oglądać parędziesiąt obrazów? Część z wystawianych prac rzeczywiście jest interesująca, niestety zdarzają się też obrazy „miałkie”,nie wyróżniające się ani oryginalnością ujęcia, ani techniką.
Wychodząc z galerii, na chwilę zatrzymuję się przy posągu Macieja Miechowity.Ten zacny profesor Akademii Krakowskiej, którego zasługi dla nauki polskiej są nieocenione, doczekał się tu swego rzeźbiarskiego upamiętnienia, dopiero w niemalże pięć wieków po swej śmierci.
Urodził się w Miechowie, w 1455 roku i tu też, w szkole parafialnej pobierał pierwsze nauki. Potem ruszył do Krakowa, gdzie na Akademii uzyskał tytuł magistra. Żądny wiedzy Maciej, wybrał się do Włoch aby na tamtejszych uniwersytetach pogłębiać studia medyczne, z których powrócił z nich z tytułem doktora „in medicina et philosophia”.
Osiadł w Krakowie łącząc praktykę lekarską z pracą naukową na Akademii. Jego umiejętności medyczne (i astrologiczne) docenił sam król Zygmunt Stary, który zatrudnił go jako swego nadwornego lekarza. Także krakowskie środowisko akademickie uznało jego wiedzę i kompetencje, ośmiokrotnie wybierając Macieja rektorem uczelni. Choć Miechowita zasłynął głównie jako medyk, jego wiedza i zainteresowania były znacznie szersze.
Parał się również geografią, historią, astrologią oraz alchemią. Przy tym wszystkim był także hojnym filantropem. Jako gorący orędownik rozwoju oświaty, z własnych środków ufundował swej macierzystej Alma Mater drugą katedrę medycyny. Aby ułatwić szerszy dostęp do choćby podstawowej wiedzy, z własnych funduszy zakładał przy krakowskich kościołach szkoły początkowe. Jako lekarz, wspierał finansowo krakowskie przytułki, szpitale i chorych. Nie zapomniał też o swoim rodzinnym Miechowie i bożogrobcach, u których pobierał pierwsze nauki, szczodrze dotując ich klasztor.
Był też autorem wielu prac naukowych w tym „Traktatu o dwóch Sarmacjach” i „Kroniki Polaków”. Jako ciekawostkę mogę podać, iż pierwsze wydanie „Kroniki” (z 1519 roku), ze względu na zawartą w nim krytykę rządów Aleksandra Jagiellończyka i opis wyprawy mołdawskiej Jana Olbrachta, zostało skonfiskowane i spalone przez kata na stosie. Dzieło (po ocenzurowaniu, prawdopodobnie przez prymasa Jana Łaskiego) ponownie ukazało się w 1521 roku, jednak usunięto z niego najbardziej newralgiczne fragmenty, zmieniono niektóre fakty i złagodzono wydźwięk innych. Władza „od zawsze” dbała o swój świetlany wizerunek, nie dopuszczając do ujawnienia niewygodnych dla niej faktów…
Pomnik Macieja Miechowity zaprojektował prof. Wincenty Kućma, a odsłonięto go z okazji 490 rocznicy śmierci renesansowego lekarza. Posąg ustawiono w cieniu kościelnej wieży, czyli miejscu, w którym za życia Miechowita na pewno niejednokrotnie bywał.
Podumawszy nad wszechstronnością miechowskiego lekarza, udaję się, zgodnie z wcześniejszym planem, do dworku Zacisze.Ten, modrzewiowy i kryty gontem, budynek zaliczany jest do najcenniejszych zabytków małopolskiego, drewnianego budownictwa świeckiego.
Czekając, aż otworzy dla mnie swoje podwoje, przyglądam mu się uważnie. Położony jest na stoku zniesienia, w zieleni ogrodu. Budynek założony jest na planie prostokąta, pięcioosiowy, jednokondygnacyjny i nakryty wysokim łamanym dachem, Na osiach dłuższych elewacji posiada bliźniacze ganki wsparte na drewnianych, ozdobnie ciosanych słupkach. Nad nimi, umieszczono facjatki poddasza. Dworek posiada jeden duży komin, do którego są podłączone są dwa inne ciągi, niewidoczne z zewnątrz. Zabieg taki podyktowany był oszczędnością, od 1775 roku płaciło się podymne, czyli podatek od każdego komina.
Dworek zbudowano w końcówce XVIII wieku lecz nie wiadomo, kto był jego inwestorem i pierwszym właścicielem. W pokoju frontowym, na belce stropowej wyryta jest data „16 sierpnia 1784” prawdopodobnie odnosząca się do czasu ukończenia budowy.
Najprawdopodobniej, do 1819 roku, posesja była własnością zakonu bożogrobców, a po kasacie przejął ją Skarb Państwa.
Znany jest natomiast późniejszy właściciel. W latach 40tych XIX wieku posiadłość zakupił pochodzący z Nowego Wiśnicza, szlachcic, Maurycy Tytus Kulczycki herbu Sas (1804-1878).
Pochodził ze znakomitego rodu. Jeden z jego przodków, Jerzy Franciszek Kulczycki, wykorzystując swoją znajomość języka tureckiego, podstępem przedarł się przez rozłożony pod Wiedniem obóz wroga, skontaktował się z nadciągającym z odsieczą Karolem Leopoldem Lotaryńskim, i powróciwszy z powrotem do miasta krzepiące od niego wieści przekazał oblężonym. Wiadomość o spieszących z pomocą siłach odwiodła obrońców od decyzji poddaniu miasta. Podobno, po zwycięstwie, oprócz domu w mieście i nagrody pieniężnej, z łupów wojennych pozwolono mu wybrać jedną rzecz. Kulczycki zdecydował się, na niepozorne worki zawierające nieznane ziarno, które uznano za bezwartościową pasze dla wielbłądów. Była to kawa… Dzięki swoim wcześniejszym kontaktom z Turkami (był tłumaczem Wschodniej Kampanii Handlowej) Kulczycki wiedział jaką ma moc i co z nią zrobić. Według legendy otworzył pierwszą we Wiedniu kawiarnię, w której podawał zaparzoną z miodem i mlekiem kawę oraz ciasteczka w kształcie półksiężyca. Jeszcze w połowie XIX wieku, we Wiedniu powszechnie obchodzone święto „Kolschitzky Fest,” podczas którego właściciele kawiarni dekorowali okna swych lokali portretami Franciszka Kulczyckiego.
Przodek Tytusa Kulczyckiego się wzbogacił, jednak przez kolejne dwa wieki ród bardzo się rozrodził i niektóre z jego gałęzi, ubożały. Do takiej musiał należeć i Tytus Maurycy Kulczycki, bo do Miechowa przyjechał „za chlebem”, przyjmując zaproponowaną przez naczelnika miechowskiego powiatu, Wincentego Piątkowskiego, posadę rachmistrza. Niewykluczone, iż panowie Wincenty i Tytus Maurycy, znali się jeszcze z Wiśnicza i dlatego Piątkowski zaproponował Kulczyckiemu pewną, bo państwową, posadę. Przeprowadzka dla Kulczyckiego łączyła się z koniecznością zakupu lokum, i tu zapewne, znowu pomocną dłonią posłużył Piątkowski rekomendując podwładnemu, mająteczek, niemal sąsiadujący z jego Wielko-Zagórzem. Ponieważ obaj panowie byli w podobnym wieku prawdopodobnie utrzymywali też z sobą kontakty towarzyskie. Niestety, o pierwszych latach pobytu Tytusa Kulczyckiego w Miechowie wiadomo niewiele. Przypuszczalnie, w tym czasie ożenił się, gdyż w 1856 roku urodził się syn Tytusa Maurycego, Jakub Kulczycki. Być może, pierwsza żona Tytusa zmarła w połogu, gdyż dziedzic Zacisza ponownie wstąpił w związek małżeński, żeniąc się z Józefą Chylińską. Druga małżonka także urodziła mu syna. Chłopca ochrzczono imieniem Julian.
W lutym 1863 roku, kiedy po bitwie miechowskiej Rosjanie palili miasto, modrzewiowy dworek Kulczyckich był kilkakrotnie zagrożony pożarem. Tytus Kulczycki ocalił swoje domostwo tłumacząc podpalaczom, iż dom położony jest poza granicami miasta, w związku z czym nie powinien podlegać represjom. Sugestię tę, każdorazowo gdy Moskal zbliżał płonącą żagiew do gontów, podpierał mocniejszym argumentem w postaci wręczanej Rosjaninowi łapówki. Gotówka okazała się środkiem skutecznie zwalczającym żołdackie poczucie obowiązku i dwór ocalał .
Po śmierci Tytusa i Józefy, dworek wraz z przyległościami (kiedyś istniały przy domu oficyny i zabudowania gospodarcze) odziedziczył syn z drugiego małżeństwa Julian, żonaty z Katarzyną z domu Gluzińską. Małżeństwo doczekało się córki Heleny, która podczas I wojny pracowała jako sanitariuszka i wyjeżdżała na pola bitewne Europy by w lazaretach pielęgnować rannych. Po wojnie, owdowiała, bezdzietna Helena, odziedziczony po rodzicach dom przekazała spokrewnionej z Kulczyckimi, Władysławie z Przybyszewskich Ziółkowskiej. Rodzina Ziółkowskich dzierżyła posiadłość do lat 70tych XX wieku, kiedy to wnuk Władysławy, Maciej Gajewski sprzedał dworek państwu. Dwór był wówczas w kiepskim stanie i pilnie wymagał remontu. Po zakończeniu prac renowacyjnych w dworku „Zacisze” otworzono Muzeum Tadeusza Kościuszki. Obecnie dworek jest oddziałem miechowskiego BWA i prezentowane są tam meble i sprzęty z przełomu XIX i XX wieku pozyskane głównie od prywatnych darczyńców.
Pomieszczenia parteru ułożone są amfiladowo. Z podłużnej sieni wchodzi się do pokoju frontowego. To pokój dzienny, w którym zapewne państwo Kulczyccy w niepogodne dni przyjmowali gości.
W pomieszczeniu znajduje się piec z otwartym paleniskiem a na ścianach powieszono obrazy i kilim standardowe ozdoby ziemiańskich dworków, W latach 80tych XX wieku, w dworku mieściło się muzeum poświęcone Tadeuszowi Kościuszce. Została po nim zdobiąca ścianę drugiego z pokojów, fotografia „Panoramy Racławickiej”.Obecnie dworek jest oddziałem miechowskiego BWA i odbywają się w nim koncerty, warsztaty i inne imprezy.
Nie zdążyłam w Miechowie zobaczyć „wszystkiego” jednak to, co widziałam utwierdza mnie w przekonaniu, że do miasteczka warto było przyjechać. Dziwi mnie natomiast nikły(żeby nie powiedzieć „żaden”) ruch turystyczny w mieście. Mimo iż byłam tam w szczycie sezonu wycieczkowego ani w bazylice, ani w muzeum czy BWA nie spotkałam żadnej grupy zwiedzających. A przecież Miechów ma naprawdę dużo do zaoferowania miłośnikom historii i sztuki , a na dodatek jest bardzo przyjaźnie nastawiony do turystów. Wszystkim, bawiącym w Małopolsce polecam wizytę w tym mieście…