Założenie folwarczne w Goraju gmina Przytoczna

Kiedyś  pisałam o, leżącym w powiecie czarnkowsko-trzcianeckim,  Goraju i mieszczącym się tam, wspaniałym założeniu pałacowym, należącym  do książąt Hochbergów. Dzisiejszy wpis chciałabym także poświęcić Gorajowi, tyle że leżącemu w województwie lubuskim, w gminie Przytoczna. Znajdujący się tam zespół folwarczny (pałac niestety się nie zachował) jest na pewno mniej spektakularny, ale również warty odwiedzenia.

Wieś została założona gdzieś na przełomie XIV i XV stulecia (pierwsze pisemne o niej wzmianki pochodzą z początku XV wieku) i wówczas miała stanowić gniazdo rodowe Gorayskich herbu Orla.  W tym samym XV stuleciu, dobra gorajskie stanowiły część majątku Przytoczna i były wówczas w posiadaniu Sędziwoja  Ostroroga Niewierskiego.  Pod koniec tegoż stulecia, połowę wsi nabył Jan Przetocki herbu Nałęcz z Przytocznej. W XVI wieku właścicielem  przynajmniej części Goraja był Łukasz Kwilecki herbu Szreniawa, inna część majątku znajdowała się w rękach Franciszka i Joachima Gorajskich.

W końcu XVI stulecia, wieś dzierżył Franciszek Scheinech, pochodzący ze spolonizowanej gałęzi arystokratycznego, dolnośląskiego rodu Schoneich’ów. Jego córka (?) Barbara  Scheinech, poślubiła Ernesta von Briesen wnosząc mu Goraj we wianie. Ernest posługując się herbem własnym spolszczył nazwisko na „Breza” i zaczął się pisać „z Goraja”. Ich córka, urodzona w Goraju Barbara (1601-1662) słynęła  z urody jednak do historii przeszła jako poczwórna morderczyni.

„Barbara Brezianka” zabiła swych trzech kolejnych mężów oraz teścia. Pierwszego (Tomasza Śremskiego) i drugiego małżonka (Macieja Bronisza) oraz teścia otruła, podobno dobrze doprawionym sosem grzybowym. Trzeci, Andrzeja Skóra Obornicki, najwyraźniej sosów nie lubił i tego, Barbara z konieczności, zastrzeliła w piwnicach chalińskiego dworu. Tego zabójstwa nie udało się zatuszować „wypadkiem”, Oborniccy oddali sprawę do trybunału, który zajął się także tajemniczymi zgonami poprzednich małżonków nadobnej Barbary.

Choć  w sprawie o poczwórne morderstwo wyrok mógł być tylko jeden, to Barbarze okazano łaskę skazując ją na infamię i banicję.  A i tak uniknęła nawet takiej kary, bo jej czwarty małżonek, wielce wpływowy Piotr Bniński herbu Łodzia, sprawił iż Sąd Sejmowy wyrok anulował. Swoją drogą, Piotr musiał być  szaleńczo odważny jeśli zdecydował się (znając losy jej trzech poprzednich mężów) Breziankę poślubić. O dziwo, to małżeństwo okazało się długotrwałe i zgodne. Kiedy w 1626 roku, Piotr Bniński został sekretarzem  króla Zygmunta III Wazy para przeniosła się do Warszawy. Co ciekawe, Barbara mimo popełnionych morderstw pozostawała gorliwą katoliczką. W czasie szwedzkiego „potopu”  stanęła na czele miejscowej partyzantki i dowodziła obroną kościoła w Kamionnej, który Krzysztof von Unruh wraz ze szwedzkimi rajtarami  chciał złupić. Choć zdaje się, iż na jej postawie zaważyła raczej osobista, wzmożona niechęć do dzierżącego Międzychód  arystokratycznego rodu von Unruh, niż patriotyzm czy katolicyzm.

Nie wiadomo, czy świadomość popełnionych zbrodni  jakoś Barbarze doskwierała, przypuszczam jednak, iż ufundowane przez nią w Goraju kościół (a także powstała z jej fundacji świątynia w Lewicach) oraz przytułek i szkoła oraz mogły być jakąś formą ekspiacji.

W drugiej połowie XVII wieku dobra należały do Sebastiana z Kolna Prusimskiego herbu Nałęcz. Dziedzic żonaty był z Zofią z Gurowskich herbu Wczele, która powiła mu synów: Józefa, Adolfa, Rocha, Melchiora i Franciszka oraz córkę Annę Urszulę którą, gdy dorosła do małżeństwa, wydano za Józefa Dobrzyckiego herbu Leszczyc. Dwaj najstarsi synowie, wybrali stan duchowny, środkowy Roch zmarł młodo nie założywszy rodziny, a dwaj najmłodsi ożenili się. Franciszek pojął za małżonkę Joannę ze Święcickich herbu Jastrzębiec, Melchior, Mariannę z Korczaków Biernawskich.

Zofia i Sebastian Prusimscy byli fundatorami gorajskiego kościoła oraz  murowanej rezydencji, w której osiedli. W rękach  Prusimskich majątek pozostawał do połowy XIX wieku. Ostatnim z tej rodziny  właścicielem Goraja był Jan Prusimski herbu Nałęcz.

Prawdopodobnie, w końcu XIX wieku majątek przeszedł w ręce niemieckie. Dzierżyła go rodzina  von Jacobi. Myślę, że to oni byli inwestorami rozbudowy gorajskiego (niestety już nie istniejącego) pałacu oraz założenia folwarcznego. Z Goraja pochodził Ludolf von Jacobi, dwudziestodwuletni kapral pułku dragonów, który 16 lutego 1915 roku, poległ pod Bieżuniem. Jego grób znajduje się na, obecnie zniszczonym, dawnym rodowym cmentarzu Jacobich w Goraju.

Po Jacobich Goraj, do 1945 roku, był własnością rodziny von Willich z Gorzynia o którym kiedyś pisałam. Ostatni z Willich na Goraju, Sigismond von Willich (1889-1945, syn dziedziców Gorzynia Gertrudy i Kurta von Willich) zginął w styczniu 1945 roku. Dziedzic, pod koniec wojny został wcielony do międzychodzkiego oddziału Volkssturmu, poległ na froncie.

Tak, w skrócie, przedstawia się historia Goraja, Jak już wspomniałam, pałac we wsi już nie istnieje. Został spalony przez Rosjan w 1945 roku.  Pozostał jednak barokowy kościół fundowany przez Ostrorogów Prusimskich herbu Nałęcz oraz bardzo ciekawe założenie folwarczne.

Prowadzi nań, stylowa, czerwonoceglana brama.  Po lewej jej stronie usytuowany jest budynek dawnej rządcówki. Od strony drogi poprzedza go niewielki ogród.Budynek jest  podmurowany, parterowy z użytkowym poddaszem. W elewacji od strony drogi posiada (obecnie nieco zdezelowaną) murowaną werandę. W czterospadowym dachu umieszczono wystawkę o konstrukcji ryglowej oraz facjatki.W części otworów okiennych zachowała się oryginalna stolarka. Fasada, w której umieszczone jest wejście główne, zwrócona jest w stronę dziedzińca. Ma to swoje pragmatyczne uzasadnienie, administrator majątku nie musiał obchodzić budynku aby znaleźć się w swoim miejscu pracy. Mógł z ganku pohukiwać na opieszałych pracowników a i do stajni, po konia „pod wierzch” miał dosłownie dwa kroki. Na ganku rządcówki spotykamy dwóch rozmawiających ze sobą panów. Są wyraźnie zaciekawieni naszą obecnością, nieco nieufni „co tu oglądać?” jednak nie mają nic przeciwko temu, abyśmy pokręciły się po podwórzu i porobiły zdjęcia.

Wśród zabudowań folwarcznych największe wrażenie robi budynek czerwonoceglany gorzelni. Dowiadujemy się jednak, iż  niestety, konserwator wydał już zgodę na rozebranie (przynajmniej częściowe) jej komina, który grozi zawaleniem. Szybko robimy zdjęcie aby udokumentować całość, póki jeszcze stoi.

Nie mniej interesująco wygląda potężny spichlerz z 1920 roku. Budynek jest nietypowy,  w jego przyziemiu znajduje się arkadowa brama przejazdowa, a czterokondygnacyjną bryłę nakrywa czterospadowy dach z doświetlonym poddaszem. Całość wieńczy niewysoka kwadratowa wieżyczka ozdobiona tarczą zegarową oraz wiatrowskazem.  Przy spichrzu usytuowany jest budynek stajni. Wzniesiony z nieotynkowanej, czerwonej cegły wyróżnia się bardzo starannie opracowanym detalem. W jego szczycie umieszczono inicjały „KJ”, wskazujące, iż inwestorem była rodzina Jacobi i data „1905” odnosząca się do czasu powstania budynku.Znajdująca się poniżej Gwiazda Dawida, być może, odnosi się do żydowskiego pochodzenia von Jacobich, choć zdaje się, iż właściciele Goraja zdążyli już dokonać konwersji i byli  wyznania ewangelickiego.

Reszta zabudowań gospodarczych tworzy ogromne folwarczne podwórze. We wsi znajduje się także kilka interesujących budynków mieszkalnych wzniesionych w początkach XX wieku. Ich stylistyka pokrewna jest zabudowie folwarku.

Ponadto wieś może pochwalić się  najgrubszym w województwie cisem. Obwód jego pnia wynosi trzysta centymetrów. Wiek, rosnącego  w podworskim parku drzewa  szacowany jest na pięćset lat.

 

Sanktuarium w Rokitnie i kościół w Kalsku

Dni pracy w terenie mają swój rytm. Wczesna pobudka, przebijanie się przez poranne korki, trasa pokonywana monotonną „eską”, kolejne zadania, w dobrze już znanych lub kompletnie nowych, punktach. Najprzyjemniejszym momentem jest ten, gdy (na ogół już po wykonaniu większości zadań) siadamy przy kawie. Wtedy, zazwyczaj na stół wjeżdża mapa… Patrząc na nią, opracowujemy drogę powrotną starając się tak ją wytyczyć, aby uwzględniała miejsca, w których jeszcze nie byłyśmy.  Tym razem, jedząc drugie śniadanie na (bardzo przyzwoitej) stacji benzynowej za Przytoczną, uznałyśmy że przy dzisiejszych cenach benzyny, najbardziej sensownie jest podjechać do nieodległych, a sąsiadujących ze sobą, miejscowości. Kierując się tymi przesłankami wytypowałyśmy Rokitno i Kalsko. Każda z tych wsi posiada ciekawą historię, piękne (choć kompletnie różne) świątynie, a  Kalsko, dodatkowo  założenie dworskie. Czytaj dalej

Kaszczor i Wijewo

Najbardziej lubię, kiedy najlepsza z Szefowych, anonsuje, że ruszamy w nową trasę. Ona podaje mi nazwy punktów, które musimy odwiedzić, ja jej, nazwy miejscowości, które „przy okazji” warto zobaczyć. Tak było i tym razem. Naszym punktem docelowym było Wijewo, jednak wiedziałam (ona zapewne też) że po drodze „wymuszę”  przystanek w Kaszczorze.  Obie natomiast wiedziałyśmy, że jego długość będzie jednak uzależniona od czasu, jaki zajmie nam przejazd do Wolsztyna…

Wszystko przebiegło zgodnie z przewidywaniami i mogłyśmy sobie pozwolić na zatrzymanie się w Kaszczorze. To dawna własność klasztorna, którą już w XIII wieku zasiedlali cystersi, sprowadzeni z konwentu w Pforcie. I choć w następnym stuleciu zakon przeniósł się do pobliskiego Wielenia, to Kaszczor, do czasu pruskiej kasaty, pozostał w gestii przemęckiego opata. Pierwszy, drewniany kościół istniał już we wsi w początkach XIV wieku. Drugi, także drewniany, ufundował opat przemęcki Jakub Brzeziński herbu Szreniawa. Z także fundacji opackiej (Jana Szołdrskiego herbu Łodzia), w XVIII wieku, powstał we wsi  trzeci, tym razem murowany kościół pod wezwaniem św. Wojciecha, który stoi do dziś.

Budynek nie jest orientowany. Kościół jednonawowy, z wielobocznie zamkniętym prezbiterium, nakryty dachem dwuspadowym z niewielką sygnaturką na kalenicy. Fasada kościoła jest trójosiowa i dwukondygnacyjna Jej oś centralną stanowi  kwadratowa wieża, nakryta dachem hełmowym zwieńczonym krzyżem na kuli. Wieża sprawia wrażenie wbudowanej w fasadę dzięki znajdującym się po obu jej stronach aneksom. Jeden służył jako kostnica, drugi kryje klatkę schodową. Narożniki wieży i obu dobudówek są opilastrowane. W drugiej kondygnacji przybudówki łączą się z wieżą półszczytami.

Wejście główne znajduje się w  niewielkiej kruchcie występującej przed wieżę. W trójprzęsłowym korpusie nawowym wyróżnia się trzecie przęsło, gdyż jest nieco szersze i dłuższe od pozostałych przez co sprawia wrażenie transeptu.

Ku mojej radości,  drzwi do kościoła zastaję otwarte. Wprawdzie drugie, te prowadzące do nawy, są zamknięte, jednak dzięki ich przeszkleniu wnętrze jest dobrze widoczne.Dokładnie widać wyodrębnione arkadą prezbiterium, którego wnętrze wypełnia późnobarokowy ołtarz architektoniczny. Jego pole centralne zajmuje krucyfiks. Po obu stronach, między kolumnami, ustawiono posągi świętych Jana Chrzciciela i Józefa. Wizerunek patrona świątyni, św. Wojciecha, znajduje się w przerwanym naczółku będącym zwieńczeniem ołtarza.

Przy ścianie tęczowej umieszczono dwa ołtarze boczne z wizerunkami  Matki Bożej Niepokalanej oraz św.Rodziny. Zwraca też uwagę  umieszczona na ścianie północnej, ambona.

Otoczony murem teren przykościelny, niegdyś zajmował cmentarz. Zostało po nim kilka ciekawych nagrobków z pierwszej ćwierci XIX wieku.

W bezpośrednim sąsiedztwie terenu kościelnego, ale poza jego obrębem  znajduje się cokół z figurą św Jana Nepomucena z 1745 roku.Kaszczor własnością cysterską pozostawał do 1805 roku, kiedy to  Rząd Pruski, jako formę represji za wspieranie przez mnichów Powstania Kościuszkowskiego, część pozakonnych dóbr przemęckich sprzedał marszałkowi dworu księcia pruskiego Ludwika, hrabiemu Archibaldowi von Keyserling (1759-1829). Po śmierci hrabiego (zdaje się iż pod koniec swego życia pruski magnat popadł w długi) majątek w Kaszczorze przeszedł na własność rządu pruskiego.

Choć pierwsi ewangelicy we wsi, pojawili się na fali osadnictwa olęderskiego w wieku XVIII, to dopiero w XIX stuleciu, osadnicy niemieccy zaczęli stanowić znaczącą część społeczności Kaszczoru. Początkowo uczęszczali oni na nabożeństwa do Świętna (pisałam kiedyś o tej interesującej wsi, która w początku XX wieku była państwem) gdzie od 1800 roku istniał kościół ewangelicki.

Około połowy stulecia kaszczorscy ewangelicy rozpoczęli starania o budowę własnego zboru.  Zakończyły się one sukcesem i w 1867 roku, superintendent Friedrich Cranz uroczyście poświęcił nowo wybudowany kościół. Na jego projekcie zaciążyły ewangelickie skromność i pragmatyzm, stąd gmach miał pełnić dwojaka funkcję. Parter miała zajmować ewangelicka szkoła, w górnej kondygnacji zaplanowano salę modlitw. Budynek ten stoi do dziś i przez długie, powojenne lata  był siedzibą wiejskiego przedszkola.

Drugi ewangelicki kościół we wsi wzniesiono w 1911 roku. Modernistyczną świątynię, według rysunków Wilhelma Pabsta, zaprojektował architekt B. Hammer.Po zwycięskim Powstaniu Wielkopolskim, gdy Kaszczor znalazł się w granicach Polski (choć na jej zachodnich rubieżach), większość mieszkańców wyznania ewangelickiego wyjechała i kościół stracił na znaczeniu. Jednak do II wojny  ciągle jeszcze odwiedzał go, przyjeżdżający z Wolsztyna, pastor. Po II wojnie budynek użytkowano jako magazyn. Dopiero w XXI wieku został wpisany na listę zabytków i wyremontowany. Obecnie służy jako sala koncertowa i wystawiennicza. Co jest godne podkreślenia, budynek (po uprzednim zaanonsowaniu się) można zwiedzić a nawet wejść na jego wieżę.

Z Kaszczoru jedziemy do Wijewa. Tam, oprócz załatwienia tam spraw służbowych mamy też w planach zobaczyć wijewski dwór.

Początki osadnictwa na terenie dzisiejszej gminy Wijewo sięgają XIII wieku i związane są rodem Junoszów z Bytomia Odrzańskiego.  Jego przedstawiciel, Piotr Detleb był rycerzem drużyny księcia Władysława Odonica. Potomkowie Piotra założyli pobliską wieś Brennę. Jednak o samym Wijewie, pierwsza wzmianka pojawia się dopiero w XIV wieku i mowa w niej o nabyciu wsi przez niejakiego Neka (Nekla? ) syna Sułka.

Jeszcze w tym samym, XIV wieku, Wijewo nabył kasztelan santocki, Wojsław z Gryżyny herbu Gryzima. Po nim, cały klucz włoszakowicki wraz z Brenną, objął syn Przybysław żonaty z Małgorzatą Zbąską. Po ich bezpotomnej śmierci, włości przeszły na bratanka Andrzeja Borek Gryżyńskiego, a następnie na jego syna, także Andrzeja.

W 1513 roku, po bezpotomnej śmierci Jarosława Borek Gryżyńskiego, klucz przeszedł na spokrewnionych po kądzieli Opalińskich herbu Łodzia. Wijewo, w 1562 roku, przemęcki opat Jan Węgorzewski wymienił z Andrzejem Opalińskim na  folwark Buczyna. Z nowym, XVII już stuleciem, Wijewo objął syn Andrzeja, Łukasz Opaliński. Do końca tego wieku majątek pozostawał własnością Opalińskich herbu Łodzia. W 1695 roku Katarzyna, jedyna córka Jana Karola Opalińskiego, poślubiła Stanisława Wieniawitę Leszczyńskiego i wniosła mu Wijewo (oraz szereg innych majętności) we wianie. Po wojnie północnej, w wyniku której Stanisław Leszczyński wraz z rodziną musiał opuścić Polskę, Wijewo zostało zarekwirowane przez Augusta II Sasa i w 1738 roku sprzedane księciu Aleksandrowi Józefowi Sułkowskiemu. Po jego śmierci dobra te przypadły starszemu z synów Aleksandra, księciu Augustowi Sułkowskiemu. W 1791 roku, Antoni Sułkowski odsprzedał Wijewo Celestynowi Sokolnickiemu herbu Nowina.

Początek nowego stulecia przyniósł zmianę właściciela Wijewa. Został nim Walenty Modlibowski herbu Dryja żonaty z Weroniką ze Zbijewskich herbu Rola. W 1800 roku, na świat przyszła córka tej pary, którą ochrzczono (?) wdzięcznym imieniem „Nimfa”. Osiemnastoletnia Nimfa poślubiła Kaliksta Kęszyckiego herbu Nałęcz.  para ta objęła Lgiń koło Wschowy.

Prawdopodobnie w Wijewie, gospodarował brat Nimfy, Józef Modlibowski, już wówczas powtórnie  żonaty, z Kunegundą z Godlewskich.  W 1830 roku urodziła się w Wijewie Jadwiga Teresa (późniejsza pani Walerianowa Rychłowska herbu Nałęcz), a w trzy lata później, także w Wijewie na świecie pojawiła się jej siostra, Nimfa Franciszka Modlibowska, która w przyszłości poślubiła Stanisława Zakrzewskiego herbu Trzaska. Po dwóch latach Kunegunda urodziła następną córkę, Józefę i wkrótce po wydaniu na świat dziewczynki, zmarła. Niezrażony tym, iż kolejne jego małżonki, dość szybko opuszczają ziemski padół, Józef ożenił się po raz trzeci. Dobiegający siedemdziesiątki Modlibowski wziął sobie za małżonkę dwudziestoparoletnią Juliannę z Krzyżanowskich, która urodziła mu kolejną dwójkę dzieci, w tym syna Stanisława.

Józef Modlibowski zmarł w 1877 roku dożywszy lat dziewięćdziesięciu ośmiu. Prawdopodobnie, już wówczas Wijewo do niego nie należało.

W 1879 roku, w Wijewie, Maria Jadwiga Molinek poślubiła ówczesnego dziedzica majątku, Antoniego Biskupskiego. Na przełomie XIX i XX wieku, włości zostały częściowo rozparcelowane. Do kogo w tym czasie należała część dworska, nie udało mi się dowiedzieć. Sądząc ze stylistyki wzniesionego wówczas  dworu oraz tego, iż jest frontem zwrócony do zabudowań gospodarczych, stawiałabym na niemieckiego inwestora.Budynek, pięknie odrestaurowany, jest obecnie siedzibą władz gminnych. Dworek został wzniesiony na planie prostokąta, jest wysoko podpiwniczony kamienną podmurówką, dwukondygnacyjny, nakryty czterospadowym dachem. W fasadzie, niesymetrycznie, osadzony jest nieznaczny ryzalit zwieńczony wysokim, trójkątnym szczytem. W ryzalicie znajduje się, poprzedzone jednobiegowymi schodami i niewielkim tarasem, główne wejście do budynku. Z boku strony ryzalitu usytuowany jest parterowy aneks o szerokim, trzyskrzydłowym oknie zamkniętym łukiem koszowym.  Aneks w drugiej kondygnacji przechodzi w taras.Różnokształtne otwory okienne, dachowe facjatki, aneksy oraz dekoracyjne wstawki z glazurowanej cegły nadają elewacji malowniczości. Elewacja ogrodowa także posiada nieznaczny ryzalit oraz parterowy aneks.

We wnętrzu dworku zachowała się autentyczna glazurowana posadzka.

Autentyczna jest także (i świetnie utrzymana) stolarka drzwiowa oraz klatki schodowej.Przed dworem znajduje się kolisty podjazd, przy jednej z krótszych elewacji natomiast usytuowana jest ciekawa lodownia. Za dworem rozciąga się, świetnie utrzymany park krajobrazowy ze stawem. Wśród parkowej zieleni, ustawiono figurki występujących na tym terenie zwierząt, które edukując podnoszą równocześnie atrakcyjność terenu.

W pobliżu dworu znajdują się częściowo zachowane zabudowania folwarku.  Wijewo jest bardzo zadbane a nawet posiada (co jak na wieś jest dość niezwykłe) kawiarnię.

Jelitowo, Grzybowo, Gulczewo, Folwark – czyli nie zawsze się udaje…

Zazwyczaj opisuję te, ze swoich wypraw, które kończyły się sukcesem w postaci zobaczenia i sfotografowania zabytkowego obiektu. To jednak nie znaczy, że wszystkie moje wyjazdy uwieńczone są osiągnięciem zamierzonego celu. Wiele z nich to po prostu porażki… Czasem okazuje się, że moje wiadomości są nieaktualne i dwór, dla którego jechałam wiele kilometrów, przestał istnieć, bądź zmienił właściciela i teraz, skryty za wysokim płotem, w żaden sposób nie jest dostępnym do zwiedzenia.  Dziś więc, dla równowagi, napiszę o paru obiektach, których nie udało mi się zobaczyć, lub ujrzałam bardzo niewiele w stosunku do tego, czego się spodziewałam. Czytaj dalej

Kościół pod wezwaniem św. Urszuli w Ruchocicach

Trasa z Poznania na Wolsztyn nie ma przed nami tajemnic. Zatrzymywałyśmy się chyba już we wszystkich okolicznych miejscowościach, w których zachowało się coś godnego zobaczenia. Mimo to zawsze chętnie udajemy się w tamtym kierunku bo lubimy Wolsztyn a także mijane po drodze Granowo, Grodzisk, Rakoniewice i Rostarzewo. Tym razem, jadąc w tamtym kierunku, nie przewidywałyśmy żadnego postoju, jednak widok otwartych drzwi w kościele w Ruchocicach, kazał nam zmienić pierwotne zamiary. W dzień powszedni trudno zajrzeć do wnętrz wiejskich kościołów drewnianych, więc takiej okazji nie mogłyśmy przepuścić… Czytaj dalej

Werkowo pałac Moszczeńskich

W zasadzie do Werkowa nie miałyśmy jechać, bo na mapie bezpośredniej drogi nie było, a objazd zająłby nam za dużo czasu. Jednak „miejscowi” podpowiedzieli nam znaczny skrót, którym miałyśmy dojechać prosto do wsi. Skrót okazał się tyleż malowniczy, co niewygodny.   Obsadzona drzewami, stara wąska, aleja niegdyś służyła dziedzicowi konno objeżdżającemu swoje włości. Dla konia była idealna, bo nie utwardzona  a jedynie ubita, dla samochodu mniej wygodna. Mimo, iż jechałyśmy dość wolno rzucało nami i trzęsło niemiłosiernie.  Przy każdym podskoku auta Szefcia rzucała mi pełne wyrzutu spojrzenie z cyklu „te twoje pomysły”, ale nie mówiła nic. Obie jednak z ulgą powitałyśmy oznaki cywilizacji w postaci asfaltu… Czytaj dalej

Zielęcin. Pałac Potworowskich i kościół pod wezwaniem św. Klemensa

Ponieważ obowiązki służbowe wezwały nas do Kamieńca, namówiłam najlepszą z Szefowych, abyśmy przy okazji podjechały do Zielęcina, w którym chciałam zobaczyć kościół i to, co pozostało po tamtejszym założeniu  pałacowym. Sam pałac, po wojnie został potwornie okaleczony socjalistyczną przebudową. Dziś, patrząc na bezstylowy budynek, trudno uwierzyć, iż  do 1945 roku był ślicznym neogotyckim pałacem z wyniosłą wieżą, wgłębnym portykiem arkadowym, bogatymi zdobieniami i zwieńczonym krenelażową attyką. Czytaj dalej

Gryżyna kościół św. Marcina

W Gryżynie już raz byłam i opis tamtejszej wizyty  zamieściłam na blogu. Nie wyczerpał on jednak tematu gryżyńskich zabytków.  Wtedy skupiłam się na tym, co udało mi się wówczas zobaczyć, czyli dworze i kościele. Zabrakło mi natomiast czasu aby dotrzeć do, usytuowanych za wsią, ruin trzynastowiecznego kościoła św. Marcina.  Tym razem w Gryżynie dysponowałam większą swobodą i mogłam pokusić się o ich zobaczenie. Czytaj dalej

Lato w mieście

Temperatury powietrza przekroczyły trzydzieści stopni, a do wyjazdu na wakacje zostało mi „jeszcze trochę”. Zmuszona więc byłam poszukać jakiegoś antidotum na upały, aby we w miarę dobrej kondycji, doczekać momentu, kiedy będę mogła powiedzieć Poznaniowi „bye, bye”. Próby schłodzenia się zaczynam od delikatnej mżawki fontanny. Czytaj dalej