W lutym repertuar poznańskich kin nie porażał wielorakością. Zapewne, ze względu na ferie i „Walentynki”, ekrany multipleksów zdominowane były przez pozycje przeznaczone dla najmłodszych (śniegu nie było, coś z dzieciakami robić trzeba…) oraz komedie romantyczne. Nie będąc fanką żadnego z tych gatunków, musiałam nieco uważniej przestudiować propozycje, żeby w końcu wybrać z nich dwa filmy. Oba mieszczą się w kategorii „dramat psychologiczny” i oba skupione są na problemach rodzinnych. Oba też, w kategorii „najlepszy scenariusz oryginalny”, nominowane są do tegorocznych nagród Amerykańskiej Akademii Sztuki i Wiedzy Filmowej, Oscarów.
W „Obsesji” Todda Haynesa mamy do czynienia z rodziną państwa Gracie (Julianne Moore) i Joe (Charles Melton) Yoo, których stadło, mimo długiego trwania i pozorów normalności, ciągle budzi emocje nie tylko w miejscowym społeczeństwie. U podstaw tej ekscytacji leży skandal obyczajowy, którego przed laty dopuściła się Gracie (wówczas jeszcze Atherton) nawiązując intymną relację się trzynastoletnim chłopcem, kolegą własnego syna. Za swój czyn została skazana, w więzieniu urodziła córkę Joego, po częściowym zawieszeniu kary, przyszło na świat drugie dziecko, a po odsiedzeniu wyroku Gracie poślubiła (wtedy już pełnoletniego) partnera.
Bohaterów poznajemy w momencie, w którym do ich domu przyjeżdża Elisabeth Berry (Natalie Portman), aktorka mająca wcielić w rolę Gracie, w produkowanym przez siebie, niezależnym filmie opowiadającym historię małżeństwa państwa Yoo. Elisabeth, pragnąc jak najlepiej przygotować się do roli Gracie, uczestniczy (momentami aż nadaktywnie) w jej życiu codziennym a także wnikliwie bada kontekst wypytując o nią rodzinę i znajomych.
Opowieść (oparta na prawdziwych wydarzeniach) skupia się na napięciach między bohaterkami i poszczególnymi członkami rodziny. W trakcie filmu, powoli odkrywamy, że obraz szczęśliwej i bardzo ze sobą związanej rodziny Yoo, to jedynie fasada, za którą skrywa się wiele negatywnych emocji.
Podpatrująca rodzinną codzienność Elisabeth, próbując „wejść w skórę Gracie”, zrozumieć impulsy, które nakazały jej romans z trzynastolatkiem. Choć początkowo wydaje się być pozytywnie nastawiona do pierwowzoru bohaterki, z czasem odkrywa coraz więcej rys, i skaz nie tylko na charakterze Gracie, ale i na wzajemnych relacjach małżonków i dzieci. Równocześnie, coraz bardziej fascynuje ją niejednoznaczna osobowość kobiety, którą przyjdzie jej zagrać. Dostrzega, że tak naprawdę, Gracie jest toksyczną, wypierająca swą winę, bezwzględną manipulatorką, równocześnie nie zauważając, iż sama też nie jest wolna od żądzy przeprowadzenia własnych planów. Żadnej z bohaterek polubić się nie da…
Wizyta aktorki (a raczej jej wścibstwo) ma też swoje konsekwencje dla rodziny Yoo. Pod wpływem Elisabeth, Joe zaczyna „budzić się z głębokiego letargu” w jaki zapadł przez zbyt pospieszny związek z manipulującą nim, dojrzałą kobietą. Dociera do niego prawda o rzeczywistym charakterze aktu, którego przed laty dopuściła się na nim Gracie. Mężczyzna wreszcie znajduje odwagę by przeanalizować swoje życie oraz postawić (sobie i żonie) pytania o istotę i sens ich związku.
Film wybitnym nie jest (choć chyba twórcy mieli takie ambicje). Mimo, niewątpliwie ciekawego pomysłu, mam wrażenie, że jest „nazbyt rozlazły” i przegadany, jednak da się go obejrzeć do końca. Siłą obrazu są piękne zdjęcia, muzyka, a przede wszystkim aktorstwo pań Moore i Portman. Chwiejna emocjonalnie, momentami infantylna, momentami okrutna Gracie i konsekwentna, bezwzględnie realizująca swój projekt Elisabeth, toczą na ekranie swoisty pojedynek o uwagę widza.
Nieporównanie ciekawszym jest drugie z obejrzanych przeze mnie dzieł.
„Anatomia upadku” francuskiej reżyserki (a także scenarzystki i montażystki) Justine Triet to dramat, którego akcja toczy się wokół procesu sądowego, jaki wytoczono podejrzanej o zabicie męża Sandrze.
Pochodząca z małej, niemieckiej miejscowości Sandra Voyter (doskonała w tej roli Sandra Huller) jest odnoszącą sukcesy autorką powieści i tłumaczką, matką nastoletniego Dawida oraz żoną Samuela Maleski, nauczyciela marzącego o pisarstwie. Małżonkowie poznali się w Londynie i tam również urodził się ich syn Dawid. Ich ówczesne życie zmienia się gdy Dawid, w skutek wypadku, doznaje poważnego uszczerbku wzroku. Nowa sytuacja wymusiła na Sandrze i Samuelu zmianę dotychczasowego stylu życia. Każde z nich próbowało na własną rękę poradzić sobie z ułomnością dziecka, co skutkowało ich wzajemnym, emocjonalnym oddaleniem.
Remedium na rodzinne konflikty i kłopoty miało być przeniesienie się rodziny z Londynu w rodzinne strony Samuela, ustronia we francuskich Alpach. Zamiast uzdrowienia sytuacji, przeprowadzka tylko pogłębiła małżeńskie problemy. Odcięta od londyńskiego życia i niezbędnego jej grona znajomych, Sandra ucieka „w pracę” a Samuel, choć ma do wykonania konkretne zadania (remont domu i opieka nad synem) zdaje się zmierzać ku depresji.
Pewnego dnia, Dawid wracając ze spaceru z psem, przed domem znajduje zakrwawionego, martwego ojca. Czy Samuel Maleski przypadkiem wypadł przez okno, został wypchnięty, czy też może celowo chciał skończyć swoje życie? Wypadek, morderstwo czy samobójstwo? Odpowiedź na te pytania ma przynieść toczący się proces wytoczony Sandrze, jako jedynej podejrzanej.
Rozpoczyna się pasjonująca gra między oskarżycielem (Antoine Reinartz) a obrońcą (Swann Arlaud), z których każdy forsuje swoją, krańcowo odmienną, wersję wydarzeń, opierającą się nie tylko na poszlakach ale, przede wszystkim na analizie osobowości i wzajemnych stosunkach małżonków.
Adwokat Sandry, broni wersji samobójstwa. Prokurator, za wszelką cenę chce udowodnić, iż było to zabójstwo. Każdy z nich nie waha się wyciągnąć różnych niewygodnych faktów z życia małżonków, by je przypasować do własnej hipotezy. Atakowana przez oskarżyciela Sandra musi nie tylko przed sadem obnażyć swe intymne sekrety, ale również w taki sposób zarysować sylwetkę zmarłego męża, aby wersja o samobójstwie stała się wiarygodną. Obrońca, z pewną dezynwolturą, skupia się na podważaniu poszlak i zebranych dowodów próbując siać ziarno wątpliwości. Słowna szermierka obu prawników prowadzona jest z taką ekspresją, iż momentami aż iskrzy, podczas gdy prowadząca rozprawę sędzina (zapewne prawem kontrastu) wykazuje wręcz flegmatyczny spokój.
W tym wszystkim musi odnaleźć się jedenastoletni Dawid (bardzo dojrzale grający Milo Machado Graner), który jako jedyny świadek, może rzucić nieco światła na stosunki panujące miedzy rodzicami. Dziecko jest rozdarte i zagubione. Widać w nim zarówno naturalną żałobę, kiełkujące podejrzenia, próby wyparcia, lęk przed prawdą przy równoczesnym pragnieniu jej poznania. Przychodzi jednak moment, w którym chłopiec musi podjąć decyzję, którego z rodziców bronić. W tym celu skleja strzępki wspomnień, dokonuje traumatycznej próby na ukochanym psie by, najpierw samego siebie, a następnie sąd, próbować przekonać o niewinności matki.
Sandra jest bohaterką niejednoznaczną, silną kobietą, która wie, czego chce i nie waha się burzyć stereotypów. Jej postawa wyraźnie prowokuje mizoginistycznego prokuratora, który w odporności psychicznej kobiety i jej umiejętności radzenia sobie z rzeczywistością, upatruje cech morderczyni. Samuel Maleski (którego widz poznaje dopiero w charakterze denata) w retrospekcjach jawi się jako neurastenik, mężczyzna sfrustrowany i niespełniony, który nie jest stanie udźwignąć odpowiedzialności za popełnione błędy. Źródła swych niepowodzeń upatruje głównie w żonie, której funduje emocjonalny rollercoaster.
„Prawda nie ma znaczenia” cynicznie stwierdza adwokat Sandry. Rzeczywiście, w tym filmie nie chodzi o proste wyjaśnienie „kto zabił”. Jeśli już, to raczej „dlaczego”, jednak dla mnie, obraz jest raczej próbą pokazania narastania konfliktów małżeńskich w związku, w którym jedna ze stron odnosi sukcesy. Trzeba przyznać, że to bardzo udana próba… Walory fabuły i przekazu wizualnego podbija też ścieżka dźwiękowa, w której jako leitmotiv przewija się cover utworu P.I.M.P wykonywany przez Bacao Rythm&Steel Band.
Poza rewelacyjną, nominowaną za tę rolę do Oscara 2024, Sandrą Huller (już się cieszę na „Strefę interesów” z jej udziałem), na wyróżnienie zasługuje też gra mało u nas znanych Swanna Arlaud’a i Antoine Reinartz’a. Film, aż w pięciu kategoriach nominowany jest do głównej nagrody Akademii Filmowej, a już przed „Oscarami” został (moim zdanie słusznie) obsypany nagrodami. Złota Palma w Cannes, dwa Złote Globy, i siedem nagród Brytyjskiej Akademii Filmowej (BAFTA) mówią same za siebie. Jako ciekawostkę mogę podać, iż doceniono też, grającego Snoopi’ego, border collie „Messiego” którego na festiwalu w Cannes nagrodzono „Psią Palmą”.