Zamek Wedel Tuczyńskich w Tucznie

O konieczności zobaczenia zamku w Tucznie mówiłyśmy kilkukrotnie, jednak do tej pory na mówieniu się kończyło. Tym razem, nad podziw sprawnie załatwiwszy obowiązki w Wałczu, udało nam się wygospodarować tyle czasu, że wystarczyło go na podjechanie do Tuczna. Tamtejszy zamek, jest dobrym przykładem budowli obronnej przekształconej w renesansową rezydencję.

Początki Tuczna okryte są pomroką dziejów… Przypuszcza się, iż miejscowość wykształciła się z osady słowiańskiej. W XIII wieku ziemie te należały do księcia wielkopolskiego, ale na skutek intryg margrabiów z dynastii Askańskiej zostały przejęte przez Marchię Brandenburską.  Pod koniec stulecia tereny te objął, wywodzący się możnego holsztyńskiego rycerstwa, Hasso von Wedel. Jego potomkowie pozostali tu przez szereg kolejnych stuleci.

Do połowy XIV wieku von Wedlowie weszli w posiadanie większości ziemi wałeckiej, mirosławieckiej, bytyńskiej, zajmując tereny od Świdwina aż po Ujście. Z  sprawą rodziny Wedlów na ziemiach tych powstawały osady i miasta zakładane na prawie magdeburskim.  Sami Wedlowie na swą siedzibę rodową wybrali Tuczno, budując tu zamek. Warowny charakter przyszłej rezydencji wymuszony był kłopotliwym sąsiedztwem margrabiów brandenburskich i Zakonu Krzyżackiego. W owym czasie von Wedlowie wykazywali  pragmatyczną postawę, w zależności od spodziewanych korzyści przychylając swą sympatię, a to stronie polskiej, a to Krzyżakom. Ostatecznie jednak, po bitwie pod Grunwaldem, ród opowiedział się przy Polsce i tereny Wedlów zostały włączone w granice Królestwa.

W tym też czasie wyłoniły się trzy spolonizowane gałęzie rodu :  Wedlowie Fryndlandzcy (z Mirosławca), Wedelscy (z Drawna) i Wedel Tuczyńscy z Tuczna. Za protoplastę Wedlów Tuczyńskich uważa się, zmarłego ok 1462 roku, Jana von Wedla, który pierwszy zaczął posługiwać się nazwiskiem „Tuczyński”.  Jan cieszył się zaufaniem polskich władców, Jagiełło obdarzył go godnością miecznika poznańskiego, a jego syn, Władysław Jagiellończyk, powierzył Tuczyńskiemu starostwo zamków w Wałczu i Drahimiu. Całkowicie spolonizowany był już syn Jana, Maciej Wedel Tuczyński, który złożył królowi Zygmuntowi Staremu przysięgę, iż nigdy nie odda tucznowskiego zamku w obce ręce. Maciej za żonę pojął Polkę, córkę kasztelana rogozińskiego Jana Danaborskiego z Danaborza, Katarzynę Danaborską herbu Pałuka. Piątka ich dzieci nosiła już rdzennie polskie imiona, choć  synowie (Stanisław, Jan i Krzysztof) spędziwszy młodość na protestanckich uniwersytetach w Niemczech, przyjęli luteranizm. O dwóch córkach Katarzyny i Macieja w zasadzie nie wiadomo nic, poza tym, że młodsza z nich nosiła imię Anna i wyszła za Andrzeja Jankowskiego.

Z trójki „młodych” Tuczyńskich, Tuczno objął Stanisław żonaty z Katarzyną, córką  kasztelana lędzkiego, Macieja Opalińskiego herbu Łodzia. Stanisław, w latach 1542-1581, przebudował, będącą już mocno „de mode”, gotycką warownię na dużo wygodniejszą, renesansową rezydencję. Pozostając wiernym religii protestanckiej, przekształcił miejscowy kościół w zbór.  Córki Katarzyny i Stanisława  dobrze wydano za mąż. Małgorzatę, za Stanisława z Kalinowy Zarembę, Elżbietę, za Gerda von Manteuffel z Kołbacza i Popielewa. Synowie Katarzyny i Stanisława: Andrzej, Piotr i Krzysztof wychowywali się w Poznaniu, gdzie pozostawali pod  znacznym wpływem Opalińskich, katolickiej rodziny matki. Zapewne z inicjatywy Opalińskich młodzi Tuczyńscy  pobierali nauki w jednej z najbardziej prestiżowych szkół ówczesnej Rzeczpospolitej Obojga Narodów, poznańskim kolegium jezuickim. Nic więc dziwnego, że mocno zaszczepione przez jezuitów  ideały,  w dojrzałym życiu zaowocowały, i  po śmierci ojca (1587), wszyscy trzej Tuczyńscy powrócili na łono Kościoła Katolickiego. Andrzej wstąpił do zakonu i  zmarł w klasztorze, Piotr zmarł młodo nie założywszy rodziny.

Obowiązek przedłużenia rodu spoczął na Krzysztofie (1565-1649), który trzeba przyznać w tej materii robił co mógł, żeniąc się czterokrotnie. Pierwszą żoną Krzysztofa została Marianna Zborowska herbu Jastrzębiec (bratanica niesławnego Samuela) córka Andrzeja, jedynego spośród 6 braci Zborowskich, który wyznawał katolicyzm. Niestety, biedaczka zmarła w rok po ślubie, wydając na świat córkę, która również nie przeżyła.

W siedem lat po śmierci Marianny, Krzysztof ożenił się powtórnie, na małżonkę wybierając  Annę Firlejównę, córkę Elżbiety z Ligęzów i Mikołaja Firlejów  herbu Lewart. Ta spełniła swój żoniny obowiązek rodząc syna Andrzeja i dodatkowo jeszcze córki: Mariannę, która później wydano za kasztelana bydgoskiego Jana Sokołowskiego z Warzymowa herbu Pomian i Małgorzatę, którą zaślubiono Maciejowi Wejherowi. O dwóch kolejnych żonach Krzysztofa nie wiadomo nic, poza tym, że najprawdopodobniej nie miały z małżonkiem łatwego życia…

Krzysztof bowiem był człowiekiem pełnym sprzeczności.   Dobrze wykształcony, przykładał dużą wagę do rozwoju nauki, a pozostając pod  wpływem jezuitów, sprowadził ich na ziemię wałecką. Był  wraz z Gostomskim współzałożycielem i głównym sponsorem „Wałeckich Aten” kolegium jezuickiego w Wałczu  i co roku łożył na jego utrzymanie ogromne sumy.  Udzielał się w życiu publicznym pełniąc godność kasztelana poznańskiego i santockiego oraz uczestnicząc w kolejnych sejmach a jako senator. Także samo Tuczno zawdzięcza Krzysztofowi wiele. On to, na miejscu pierwotnego, drewnianego, wzniósł tam pierwszy murowany kościół. Świątynia została zbudowana w 1660 roku.  W latach 1608 -1631 Krzysztof Tuczyński rozbudował też  zamek, dobudowując doń dwa skrzydła (południowe i zachodnie) i trzecią okrągłą basztę.

Przy całym swym wykształceniu i sponsoringu był jednak człowiekiem gwałtownym i okrutnym, w gniewie nieokiełznanym.  Napadał i łupił bezlitośnie sąsiednie majątki, a na sumieniu miał wiele niewinnych ofiar. Jezuicki wychowanek, fanatyczny katolik, chorobliwie obawiał się wszelakiej magii za którą uznawał również zielarstwo. Z powodu tej fobii  Krzysztof w swych włościach urządzał (popierane przez jezuitów) „polowania na czarownice”. W ich wyniku, w Tucznie często rozpalano stosy, na których w płomieniach ginęły nieszczęsne kobiety.

Egzekucje „czarownic”  nie były jedynym  przestępstwem Krzysztofa Tuczyńskiego.  Antagonistów, skazywał na ścięcie głowy, bez wyroków wtrącał do więzienia i bez pardonu wypędzał z miasta tych, którzy nie chcieli poddać się jego woli.

Kolejnym dziedzicem na Tucznie został syn Krzysztofa i Firlejówny, Andrzej II Tuczyński (1602-1641). Pełnił on funkcję pokojowca na dworze królowej Cecylii Renaty, małżonki Władysława IV. Za żonę pojął Mariannę Leszczyńską herbu Wieniawa, która urodziła mu synów Kazimierza, Jana i Stanisława Krzysztofa oraz córki Katarzynę , Annę i Zofię.

Dwie starsze wydano za mąż, Katarzyna poszła za Andrzeja Smoszewskiego herbu Topór, a owdowiawszy, poślubiła Wojciecha (?)  Nałęcza Tolibowskiego. Anna została żoną Zygmunta Łaszcza herbu Prawdzic. Zofię oddano do benedyktyńskiego klasztoru. Z  trzech synów, najstarszy Kazimierz zmarł w wieku 22 lat.  Jan, pod komendą Stefana Czarneckiego brał udział w wojnie ze Szwedami, a po zakończeniu działań wojennych  wybrał stan duchowny i został kanonikiem w Gnieźnie.  Stanisław  Krzysztof (trzeci już tego imienia w rodzie) w 1663 roku, ożenił się z Konstancją z Kolna Prusimską herbu Nałęcz, która obdarzyła go synem Stanisławem oraz córkami: Marianną i Anną.

Stanisław  Krzysztof (1650-1694), piastował godności kasztelana gnieźnieńskiego i starosty powidzkiego. a także uczestniczył w koronacji Michała Korybuta Wiśniowieckiego. Był rotmistrzem chorągwi pancernej, walczył w wojnie z Turkami i odznaczył się męstwem podczas bitwy chocimskiej 1673 roku. Prywatnie był dwukrotnie żonaty. Po śmierci wzmiankowanej wyżej Konstancji z Prusimskich, w 1682 roku ożenił się ponownie, za małżonkę biorąc Apolinarę Smogulecką herbu Grzymała. Z małżeństwa z Prusimską miał  syna Andrzeja (dwaj inni zmarli w niemowlęctwie) oraz córki Mariannę (żonę kolejno: Jędrzeja Mycielskiego, Adama Radońskiego i Mikołaja Skoraszewskiego) i Annę, żonę Andrzeja Niemojewskiego. Stanisław Krzysztof zmarł w grudniu 1694 roku i został pochowany w rodowej krypcie kościoła w Tucznie.

Ostatnim dziedzicem Tuczna z rodziny Tuczyńskich de Wedel był syn Konstancji i Stanisława Krzysztofa, Andrzej Józef. Andrzej żonaty był z wdową po Adamie Mycielskim herbu Dołęga, Anną z Niegolewskich herbu Grzymała. Małżeństwo to pozostało bezpotomne.

W 1717 roku zmarł Andrzej Józef Tuczyński de Wedel a  wdowa po nim, Anna z Niegolewskich, mieszkała w tucznowskiej rezydencji do śmierci w 1723 roku. Po niej majątek w Tucznie objęli, skoligaceni z Tuczyńskimi de Wedel, Mycielscy herbu Dołęga, a następnie  powinowaci przez małżeństwo Anny Teresy de Wedel (siostry Andrzeja) Niemojewscy herbu Rola.

W XIX wieku, nie posiadający stałego, troskliwego gospodarza pałac, zaczął chylić się ku ruinie. Jego remont przedsięwzięto dopiero w początkach XX stulecia, przed przekazaniem go na potrzeby Caritasu, który gmach wykorzystał jako szpital. W 1945 roku, podczas walk o przełamanie wału pomorskiego, pałac mocno ucierpiał, a w dwa lata później pożar zmienił go w ruinę. Jego odbudowę rozpoczęto w 1957 roku, ukończono w dwadzieścia lat później i wtedy obiekt przekazano Stowarzyszeniu Architektów Polskich, które uczyniło zeń centrum konferencyjne z zapleczem hotelowo gastronomicznym. W gestii SARPu  pałac i przyległy doń teren pozostają do dziś.

Zwiedzanie Tuczna zaczynamy od kościoła, Na teren kościelny (dawniej zajmowany przez cmentarz) prowadzi barokowa, trójdzielna brama. Kościół został wzniesiony w stylu późnogotyckim w 1522 roku, jednak później był wielokrotnie przebudowywany. Świątynia jest orientowaną, trzynawową halą o wielobocznie zamkniętym prezbiterium i  (pochodzącej z 1670 roku) masywnej, kwadratowej wieży zwieńczonej barokowym, baniastym hełmem. Niestety, podczas naszej wizyty kościół był zamknięty, czego bardzo żałuję, bo świątynia ma bogate i ciekawe wyposażenie. Posiada, między innymi, ufundowane przez Tuczyńskich obrazy ze szkoły Hermana Hana.  Na jednym z nich, umieszczonym w ołtarzu głównym, wyobrażono scenę Wniebowzięcia NMP które towarzyszą przedstawiciele szlachty, najprawdopodobniej Tuczyńscy. W kościele mają też się znajdować portrety trumienne Tuczyńskich, drewniana Pieta z XVI stulecia, barokowe ołtarze oraz ambona.

Bardzo mi przykro, że nie mogę tego zobaczyć, ale kościół otwierany jest tylko na msze odbywające się jedynie trzy razy w tygodniu… Nie mając innej możliwości, oglądam świątynię jedynie z zewnątrz,  obchodząc ją dookoła. Zwracam uwagę na wczesnobarokowy portal prowadzący do zakrystii.

Z kościoła kierujemy się do zamku. Na jego teren prowadzi trójdzielna brama.

Najstarszą  częścią zamku jest skrzydło wschodnie, które jednak zostało gruntownie przebudowane w XVI wieku. Zmieniono wówczas jego charakter z obronnego na rezydencjonalny. Skrzydło flankują dwie okrągłe baszty a zdobi (odtworzona w 2 połowie XX wieku) sgraffitowa dekoracja. Barokowe szczyty (prawdopodobnie w miejsce pierwotnej attyki) dodano w XVII wieku. Od strony dziedzińca do tej części zamku prowadzi renesansowy portal.

Centralną część zamku tworzy środkowe skrzydło południowe.  Barokowe, nakryte mansardowym dachem powstało w latach 1608-1631. W XVIII wieku do fasady dobudowano ryzalit, w którym mieści się reprezentacyjne, arkadowe wejście główne. Jego obudowę tworzy portal składający się z dwóch półkolumn dźwigających architraw na którym opiera się przerwany, profilowany naczółek

Narożniki ryzalitu są boniowane, a składający się z łagodnych ślimacznic i półokrągłego naczółka, szczyt zawiera kartusz z rodowym herbem. Zamknięte łukiem wycinkowym okna posiadają profilowane opaski z klińcami.

Siedemnastowiecznej przebudowie zawdzięcza też swój kształt skrzydło zachodnie.W jego narożniku umieszczono okrągłą basztę, w XVIII wieku podwyższoną o jedną kondygnację.

Dawny, obronny charakter budynku najlepiej widać od strony szosy. Posadowiony na wzniesieniu i oflankowany basztami zamek robi imponujące wrażenie.

Zamek otoczony jest parkiem krajobrazowym, w którym oprócz starodrzewu znajdują się także resztki wysadzonych w powietrze w 1945 roku bunkrów.

Zamkowe wnętrza, adaptowane obecnie do potrzeb dzisiejszego użytkownika, częściowo zachowują swój pierwotny, historyczny charakter.

Dla wytrwałych czytelników na koniec jeszcze związana z tucznowskim zamkiem legenda…

W XIV wieku, jeden z von Wedlów ożenić się miał z  piękną Wielkopolanką. Uroda żony nie była jednak w stanie na dłużej utrzymać go w Tucznie i pociągnął na dwór królewski do Krakowa. Zaniedbywana żona  nawiązała romans z młodym zamkowym sokolnikiem. Ich schadzki odbywały się w basztowej komnacie, do której pani, aby mieć pretekst bywania, kazała wstawić kołowrotek i krosna. Kiedy pan zamku wreszcie powrócił z Krakowa urządzono na jego cześć wielkie polowanie, podczas którego strzała śmiertelnie ugodziła owego sokolnika. Na wieść o jego śmierci, pani von Wedel zamknęła się w owej wieży, która była świadkiem chwil jej szczęścia. Tam zmarła. Służba szeptała, że sama się otruła się, aby zakończyć życie, które po śmierci ukochanego wydawało jej się nie do zniesienia. Nieszczęsną pochowano w rodowej krypcie, basztę zamknięto, pan zamku ożenił się po raz wtóry, i wszyscy zapomnieliby o zdarzeniu, gdyby nie to, że w zamku zaczęły dziać się dziwne rzeczy. Z zamkniętej wieży dochodził turkot kołowrotka, wieczorami w oknie widywano błysk światła, a byli i tacy, którzy na zamkowych korytarzach widywali kobieca postać owiniętą całunem oraz widmo giermka z sokołem na ramieniu…

 

 

Głogówiec. Pałac Marii i Stefana Byszewskich herbu Jastrzębiec

Wiosną wszystko wydaje się bardziej intensywne. Barwy są czyste, dźwięki głośniejsze, aromaty wyrazistsze…Tego dnia pogoda była ładna, a kujawskie pola (bliskość Kruszwicy zobowiązuje) żółte od rzepaku… Wracając z Janikowa, aby dłużej nacieszyć się urokami przyrody, postanowiłyśmy na chwilę zatrzymać się w Głogówcu. To niewielka wieś położona na brzegu jeziora Pakoskiego. Chciałyśmy zobaczy tamtejsze założenie pałacowe. Czytaj dalej

Łubowo kościół pod wezwaniem św. Mikołaja.

Łubowo leży na trasie z Poznania do Gniezna, więc służbowo przejeżdżamy przez nie dość często. Za każdym razem frapował nas stojący we wsi drewniany kościół.  Z przyjemnością śledziłyśmy postępy w jego remoncie, jednak nigdy nie miałyśmy dość czasu, aby się przy nim zatrzymać. Tym razem, wprawdzie też nie planowałyśmy tam postoju, ale  przejeżdżając zauważyłyśmy, że drzwi do świątyni stoją otworem. Takiej okazji  zobaczenia jej wnętrza, nie można było zignorować… Czytaj dalej

Węgierce. Pałac Dembińskich

Urokiem naszych podróży służbowych jest to, że obfitują w momenty zaskoczenia. Wyjeżdżając nigdy nie jesteśmy pewne, jak będzie przebiegała nasz trasa i co uda nam się „dodatkowo” zobaczyć. Wizyty w Węgiercach nie miałyśmy akurat w dziennym planie, ale gdy wracając z Inowrocławia, zobaczyłyśmy doń drogowskaz, spontanicznie skręciłyśmy. Miejscowość jest niewielka i leży na uboczu, chyba  więc nieczęsto odwiedzana jest przez turystów. A szkoda, bo stojący tam pałac jest pięknym budynkiem.

Miejscowość znana jest od XII wieku.  Jej nazwa sugeruje, iż początek dali jej węgierscy osadnicy. Noszących podobne miano (Węgierki, Węgierskie, Węgierce, Węgry) jest w Polsce sporo, jako że w średniowieczu nasze układy z tym sąsiadem układały się bardzo dobrze.

Pochodzący z  1195 roku  dokument mówi o przekazaniu wsi  przez księcia Bolesława Mieszkowica pannom Norbertankom ze Strzelna. Może stało się to za sprawą Wierzchosławy, córki księcia z małżeństwa z Dobrosławą Pomorską, która wstąpiła do owego klasztoru. O tym, że strzelneński klasztor był bliski sercom piastowskich książąt świadczy też fakt, iż nadanie Bolesława potwierdził jego ojciec Mieszko III Stary i bratanek Mieszka III książę Konrad I zwany później mazowieckim.

W rękach zakonu norbertanek Węgierce pozostawały do XV stulecia, kiedy to wieś przeszła na własność Kościeleckich z Kościelca herbu Ogończyk.  Nie tylko na Kujawach wiele znaczący ród Ogończyków Kościeleckich, przynajmniej fragment tych dóbr utrzymał do końca XVI stulecia. Część majątku trafiła do Piotra Potulickiego  herbu Grzymała, którego córka Katarzyna poślubiła Jana Rozdrażewskiego herbu Doliwa. Katarzyna i Jan Rozdrażewscy także mieli swoje udziały w węgierzeckim majątku.  Jan i jego małżonka byli ewangelikami, choć  stryjeczny brat Jana, Hieronim piastował w Kościele Katolickim godność biskupa, a inny, Stanisław wstąpił do zakonu jezuitów. Obaj wywierali na Jana naciski, aby powrócił na łono kościoła, jednak on do śmierci pozostawał wierny swemu wyznaniu. Spoczął w ufundowanej przez siebie dla Braci Czeskich świątyni w dziedzicznym Krotoszynie. Po jego śmierci, Katarzyna z Potulickich przekazała zbór katolikom, zastrzegając jednak, że nagrobek jej małżonka musi w niej „na zawsze” pozostać. Ale to już inna historia…

Ani Kościeleccy, ani Potulicki, ani Razdrażewscy w majątku nie mieszkali.  Węgierce w owym czasie nie stanowiły gniazda rodowego, ich posiadacze rezydowali w dziedzicznych majątkach a wieś była puszczana w dzierżawę lub sprzedawana „wyderkaufem” czyli z opcją jej wykupienia. W XVII wieku, w majątku gospodarowali Palendzcy i Wyrzyscy.  W końcówce stulecia, prawie całe Węgierce należały do męża Izabelli  z Grudny Grudzińskiej, Pawła Działyńskiego herbu Ogończyk. Para ta miała syna Zygmunta, który dzierżył starostwo inowrocławskie, a od 1678 roku został mianowany  wojewodą kaliskim. Żoną Zygmunta została Katarzyna z Witosławskich herbu Prawdzic, która urodziła mu czterech synów: Pawła, Macieja, Jana i Jakuba. W  wyniku działów (a mieli Działyńscy co dzielić…) Węgierce wraz z dobrami pakoskimi dostały się Jakubowi, który w 1726 roku przekazał je swemu bratankowi, Józefowi Działyńskiemu.

Po Działyńskich, od 1737 roku, Węgierce objęli Korytowscy herbu Mora. Pierwszym Korytowskim na Węgiercach był Władysław, a po nim dziedziczył Józef, rotmistrz Wojsk Koronnych. Kolejnymi z tej rodziny dziedzicami majątku byli:  Stanisław Korytowski, Rozalia Korytowska i Florian Korytowski. W 1805 roku, siostra Floriana, Barbara z Korytowskich i jej małżonek Jan Jakub Boby piszący się z Kornelina, sprzedali Węgierce Bonawenturze Boruckiemu  z Borucina herbu Rola. W dziesięć lat później pan Bonawentura, który zdaje się miał same córki, prawdopodobnie aby podołać posagom,  sprzedał Węgierce na licytacji.

Część tych włości nabył Friedrich Wilhelm Knopf, który ożenił się z Eleonorą  z Mittelstaedt’ów, wdową po dotychczasowym dzierżawcy Węgierców,  Mateuszu Kunklu. W 1820 roku w Węgiercach zmarła Eleonora Knopf, Wilhelm przeżył ją o dwanaście lat. Ich córka, Sofia Emilia Knopf poślubiła Edwarda von Colbe, który w 1844 roku wykupił wystawione na licytacje Węgierce, w których wzrastała jego małżonka.

Cztery lata później odsprzedał go Bronisławie z Bychowskich i Abinowi Kozłowskim herbu Jastrzębiec. Albin gospodarował w Węgiercach do śmierci, czyli do roku 1859. Jego żona,  Bronisława przeżyła go o prawie ćwierć wieku. Doczekała jeszcze ślubu (1879 rok) swej (niemłodej już, bo trzydziestosześcioletniej) córki Felicji z Antonim Dembińskim herbu Rawicz. Po ciężkiej chorobie, Bronisława Kozłowska zmarła w 1883 roku, w rok po niej zasnęła na zawsze Zosia Dembińska, maleńka córeczka Felicji i Antoniego.

Tak więc pierwsze lata po ślubie nie przyniosły młodemu małżeństwu  zbyt wielu radości. Może dlatego  Antoni Dębiński skupił się na pracy. Aktywnie działał społecznie, głównie w inowrocławskim vicepatronacie Kółek Rolniczych. Unowocześnił także swoje gospodarstwo doprowadzając Węgierce do rozkwitu.  Był też inwestorem stojącego do dziś pałacu. Projekt przyszłej rezydencji wykonał jego kuzyn, Wojciech Dembiński (syn Albertyny z Braunków i Teodora) a jej budowę nadzorował Jan Łuczak z Pakości. Równocześnie z powstawaniem pałacu zakładano wokół niego park krajobrazowy. Rezydencja była gotowa w 1905 roku, w pięć lat później zmarła Felicja.

Owdowiały Antoni ożenił się ponownie, na małżonkę wybierając Marię Amrogowicz herbu Wąż. I to małżeństwo pozostało bezdzietne, po śmierci Antoniego, w 1926 roku, Węgierce odziedziczył jego bratanek (syn Anieli z Thielów i Bronisława) Zbigniew Dembiński herbu Rawicz. Kiedy obejmował majątek miał już za sobą szkołę piechoty podchorążych w Ostrowie i  specjalistyczne studia rolnicze na warszawskiej SGGW oraz ślub z Zofią Hojnowską herbu Korczak. Para ta, wychowując czwórkę  nieletnich dzieci, gospodarowała w Węgiercach do 1939 roku. Zbigniew działał też na niwie gospodarczej  i politycznej, m.in był posłem na Sejm i prezesem Kółka rolniczego w Janikowie. Po wybuchu II wojny wziął udział w kampanii wrześniowej. Wojnę spędził w niewoli. Po wojnie Węgierce zostały upaństwowione, a Zbigniew znalazł zatrudnienie w warszawskim Biurze Urządzeń i Melioracji Rolnych a następnie przy organizacji Państwowych Gospodarstw Rolnych. Zmarł w 1981 roku w Poznaniu.

Brama prowadząca do założenia pałacowego stoi otworem. Wokół, nie licząc wspaniałego rudego kota, nie ma nikogo, więc staramy się jak najszybciej przyjrzeć się budynkowi, zrobić zdjęcia i odjechać. Gmach wzniesiony jest na planie prostokąta, podpiwniczony, dwukondygnacyjny i nakryty czterospadowym dachem.

Pałac jest prześliczny i w każdej z jego elewacji znajdują się elementy zasługujące na uwagę. Oględziny zaczynamy od fasady, której oś główną akcentuje ryzalit zwieńczony trójkątnym frontonem. Przed lico ryzalitu występuje ganek , którego cztery kolumny o fantazyjnych głowicach, dźwigają belkowanie na którym opiera się trójkątny naczółek z herbem Dębińskich Rawiczem i dekoracyjnymi wiciami roślinnymi.W opozycji do, utrzymanej konwencji historycznej dekoracji ganku, stoją zapowiadające modernizm geometryczne elementy zdobnicze wyższych partii ryzalitu.  W parterowej części  fasady, po obu stronach ryzalitu  symetrycznie umieszczono półokrągłe aneksy nakryte wielopołaciowymi daszkami.W drugiej z dłuższych elewacji umieszczono taras, na który prowadzą jednobiegowe schody w efektownym obramowaniu.Z kolei przy drugiej z krótszych elewacji umieszczono piękną, półokrągłą  oranżerię o dużych, arkadowych oknach.Nad nią, w licu ściany znajduje się dekoracyjna arkada wypełniona geometryczną dekoracją o zróżnicowanej fakturze. Wszystkie elewacje w pierwszej kondygnacji pokrywa boniowanie, poziomego podziału ścian dokonują gzymsy, a otwory okienne są różnego kształtu. Zastosowany tu eklektyzm środków stylistycznych nie razi, wręcz przeciwnie, nadaje budynkowi indywidualne piękno.

Dookoła pałacu roztacza się piękny, bujny park krajobrazowy, w którym zauważam porozstawiane na cokołach posążki świętych. Ciszę przerywa tylko świergot ptaków gnieżdżących się w starodrzewie, w powietrzu unosi się zapach mokrej po deszczu ziemi pomieszany ze słodkim aromatem kwitnącego rzepaku. Jest pięknie…

Korzkwy. Dwór Szeniców.

Tego dnia miałyśmy sporo do  przejechania i zrobienia, więc służbowy wyjazd  wymagał od nas wczesnej pobudki. Nie przepadam za zrywaniem się z łóżka o świcie, jednak dla ciekawej trasy jestem gotowa poświęcić nawet świeżo nabyte lenistwo. Na dodatek, zapowiadana, zmienna pogoda  wymagała przygotowania alternatywnego zestawu garderoby, co wprawiło mnie w dodatkowe rozterki. Tak rozpoczęty dzień pracy okazał się męczący, jednak nie na tyle, żeby po załatwieniu spraw służbowych, nie zaniosło nas na boczne drogi… Nie mogłyśmy sobie odmówić wizyty w Korzkwach. Czytaj dalej

Dwór w Łabiszynku

Nie tak dawno pisałam o leżącym w województwie kujawsko-pomorskim, uroczym miasteczku, Łabiszynie. Dziś chciałabym opowiedzieć o Łabiszynku, do którego trafiłam podczas licznych podróży po Wielkopolsce. Wbrew logice, Łabiszynek to nie „mały Łabiszyn”, podmiejska osada  a leżąca  w Wielkopolsce wioska w powiecie gnieźnieńskim. Miejscowość jest nieduża, za to jej historia sięga połowy XIII wieku. Chciałam zobaczyć stojący tam dwór. Czytaj dalej

Tarce. Pałac Ostrorogów Gorzeńskich

Tym razem, będąc służbowo w okolicach Jarocina, postanowiłyśmy odwiedzić Tarce. We wsi znajduje się przepiękne założenie pałacowe. Budynek pałacu, dla ówczesnych właścicieli  majątku Ostrorogów Gorzeńskich, zaprojektował Stanisław Hebanowski, autor wielu wielkopolskich rezydencji. Pałac ten, od momentu swego powstania, zaliczany był do najpiękniejszych w Wielkopolsce. Dzisiaj, po pieczołowitym remoncie, po prostu olśniewa! Czytaj dalej

Sulęcin

Tym razem obowiązki służbowe miały nas poprowadzić do Sulęcina. Ucieszyłam się z tego, bo do tej pory nigdy tam nie byłam, a lubię poznawać nowe miasteczka. Może dlatego że nastawiłam się na schludne miasteczko, Sulęcin mocno mnie rozczarował… Jego zabudowa jest niespójna, co częściowo (ale tylko częściowo) można tłumaczyć  zniszczeniami wojennymi jakich, zdobywane przez Armię Czerwoną, miasto doznało w 1945 roku. Jednak przez przeszło siedemdziesiąt pięć lat, które upłynęły od zakończenia II wojny, można było sporo nadrobić. Tymczasem  układ urbanistyczny miasta i jego zabudowa sprawiają wrażenie przypadkowych, jakby powstawały „na dziko” bez szerszego planu. W śródmieściu ciągle jeszcze straszy  dużo  wolnych, dziko zarośniętych placów, na których czasem stoją prowizoryczne konstrukcje. Chaos wprowadza niejednolita stylowo  architektura, a na ulicach, fragmentami,  można  jeszcze natknąć się na bruk.  Mimo, iż Sulęcin posiada wielki potencjał, trudno uznać go za miasto ładne… Czytaj dalej

Park Feliksa w Nowym Tomyślu

W Wielkopolsce są miasta, które znamy dość dobrze, bo  w ramach służbowych obowiązków cyklicznie w nich bywamy.   Mimo to, za każdym kolejnym razem, odnajdujemy w nich coś, czego do tej pory nie miałyśmy czasu obejrzeć. Do takich miejscowości należy Nowym Tomyśl, o którym już niejednokrotnie pisałam.  Tym razem przy okazji wizyty w mieście pozwoliłyśmy sobie na krótki spacer po parku Feliksa. Czytaj dalej