O maleńkim Trzebiechowie zrobiło się głośno kilkanaście lat temu, przy okazji „odkrycia” dzieł Henry’ego van der Velde’a, w tamtejszym Domu Opieki Społecznej. Słowo „odkrycie” jest nadużyciem, bo odkrywać niczego nie trzeba było. Vanderveldowskie realizacje były bowiem cały czas w miejscu ogólnodostępnym, na widoku publicznym. Chodziło raczej o ich rozpoznanie i powiązanie z osobą czołowego secesyjnego artysty. Prawnuczka carycy Katarzyny i szwagierka carycy bułgarskiej, bliska krewna Wettinów, księżna Maria Aleksandra, popełniła mezalians wychodząc za Henryka VII von Reuss’a. Wybranek był od niej o dwadzieścia lat starszy, pełnił tylko funkcję ambasadora i był właścicielem majątku Trebschen na rubieżach Brandenburgii (dzisiejszego Trzebiechowa leżącego pod Zieloną Górą). Po tym, jak w W 1894 księżna dopuściła się skandalu ostentacyjnie przyjmując, będącego już w niełasce Bismarcka, w swym wiedeńskim pałacu, von Reussom dano do zrozumienia, że lepiej będzie, gdy osiedlą się na stałe w Trzebiechowie. Odsunięta, od stołecznego życia elit, księżna poszukała sobie alternatywne zajęcie.
W 1903 zainicjowała, na terenie swej posiadłości, powstanie luksusowego zakładu fizjoterapeutyczno- dietetycznego. Z iście książęcym rozmachem zamówiła projekt budynków u Maxa Schindlera, któremu zabudowania zawdzięczają historyzujący styl. Jako kapitału do tego przedsięwzięcia użyła majątku odziedziczonego po matce, księżnej Zofii (córce Wilhelma II króla Holandii i Anny Pawłowej Romanowej, wielkiej księżnej Rosji). Kiedy architektoniczny kompleks już stanął, jego dekorację i wyposażenie księżna powierzyła przebywającemu wówczas na dworze w Weimarze ( z którym to dworem, jako córka Wielkiego Księcia Saksonii-Weimar -Eisenach, była skoligacona), Henry’emu van der Velde’owi. Ten genialny guru funkcjonalizmu swoje zadanie wykonał sumiennie, aczkolwiek nigdy się nim publicznie nie pochwalił. I tak to sobie piękna stolarka, detale architektoniczne, przeszklenia, posadzki z czerwonego lastrico, kominek, przez sto lat pozostawały w zasadzie „bezimienne”. Pewnie niszczałyby (lub, co jeszcze gorsze, zostałyby wymienione na taśmowe półfabrykaty) gdyby nie pan Erwin Bockhorn von der Bank, który udowodnił, że ich autorem jest belgijski artysta. Pan der Bank, jest wnukiem lekarza, który w latach 1920 – 1945 był ordynatorem trzebiechowskiego sanatorium. Zapewne z rodzinnych przekazów dowiedział się o tym, kto jest autorem wystroju wnętrz.
Losy zakładu fizjoterapeutycznego były krótkie. Ze względu na jego nierentowność, zamknięto go po kilku latach. W budynkach urządzono wiejska szkołę z internatem. Ciekawa jestem, czy któregoś z jej uczniów współobcowanie z dziełami mistrza uwrażliwiło estetycznie?
Po I wojnie światowej urządzono w zabudowaniach sanatorium przeciwgruzlicze. Było to możliwe dzięki hojnemu zapisowi Hermana Vollmara, który sam cierpiąc na tę chorobę, przekazał cały swój majątek na walkę z nią. Swoją decyzję uzasadnił wzruszającym wpisem w testamencie: „Gdy istnieje opieka i pomoc, bieda i choroba są trudne, lecz gdy ich brak, cierpienie i choroba są jeszcze trudniejsze. Chciałem dorzucić swój grosz, aby ulżyć biedakom”.
Z powodu trudności gospodarczych von Reussowie utracili Trzebiechów. Majątek, w 1943, roku nabyła książęca rodzina Bentheim Tecklenburg, która piastowała go do 1945 roku. Po wojnie przejął go Skarb Państwa. Do 1965 roku funkcjonowało w nim sanatorium przeciwgruzlicze, następnie oddział Specjalistycznego Szpitala z Zielonej Góry a od 1974 DPS.
Zwiedzanie zaczynamy od „domu lekarza”, gdzie nabywamy bilet uprawniający do swobodnego chodzenia po obiektach i opieki „przewodnika”. W „izbie pamięci” van der Velde’a ciekawe meble zdominowane są przez koszmarne wiązanki sztucznych kwiatów… Ale już po chwili uroda stolarki drzwiowej, detali klatki schodowej, kominka pozwalają nam otrząsnąć się z tego dysonansu. Mimo że sztuka van der Velde wyrasta z nurtu secesji formalnie bliższa jest zgeometryzowanej stylistyce art deco.
Wspaniałym łącznikiem przechodzimy do głównego budynku sanatoryjnego. Kapryśne secesyjne linie balustrad, zabezpieczeń parapetów, kolorystyka posadzek cieszą nasze oczy. Stylowe lampy zwracają uwagę, a główny salon po prostu zachwyca. Wspaniałe przeszklenie ściany i sufitu! Wspinamy się na wyższą kondygnację, aby podziwiać zrekonstruowane sklepienie jadalni. Wszędzie natykamy się na genialne ślady działalności belgijskiego artysty – klamki, ozdobne balustrady, malowane na ścianach fryzy. Wchodzimy jeszcze wyżej, aby znalezć się na tarasie, z którego rozciąga się widok na okolicę. Przewodnik pokazuje nam, widoczną w oddali, wieżę kościoła w Podlegórzu. Może on się poszczycić pięknymi witrażami (podobno najpiękniejsze w diecezji) i wspaniałymi organami autorstwa Wilhelma Sauera ( autora największych w 1913 roku na świecie, organów we wrocławskiej Hali Stulecia), ufundowanymi przez Henryka VII von Reuss z okazji srebrnego jubileuszu małżeństwa. Na podlegórskim cmentarzu znajduje się grobowiec właścicieli Trzebiechowa, Marii i Henryka VII von Reussów.
Stylową klatką schodową, na balustradzie której zachowała się wizytówka wykonawcy schodzimy z powrotem na parter. Jeszcze tylko spacer po ogrodzie, w poszukiwaniu jadalnych kasztanów, po których znajdujemy tylko, podobne go zielonych jeżowców, skorupki. Niestety musimy opuszczać to niesamowite miejsce. W prawdzie z oryginalnych budynków jest jeszcze dawna kręgielnia, ale dowiadujemy się, że obecnie pełni funkcje kostnicy…
Na krótką chwilę podjeżdżamy tez pod trzebiechowski kościół usytuowany na osi pałacu. Świątynię ufundował Henryk IV von Reuss, brat Henryka VII, który projekt kościoła zamówił w pracowni Karla Fridricha Schinkla. Niestety, mimo wielkiego napisu „Przyjdzcie do mnie wszyscy, którzy utrudzeni i smutkiem obciążeni jesteście, ja was pokrzepię”, kościół jest zamknięty. No cóż, widocznie my nie jesteśmy ani utrudzone, ani smutkiem obciążone, ani pokrzepienia wymagające… Fakt, że takowe dopiero byłyśmy, gdy wracając, utknęłyśmy w gigantycznym korku pod Komornikami.
A cóż to za mina ?
A co do cało kształtu coś niesamowitego wszystko tak dopracowane detalicznie i takie wysmakowane.
PolubieniePolubienie
van der Velde to artysta światowej klasy, więc nie ma się co dziwić, że wnętrza dopracowane. A co do miny to mógłbyś doprecyzować o którą Ci chodzi? 😀
PolubieniePolubione przez 1 osoba
To widać ze światowej klasy. A mina 9 zdjęcie od góry.
PolubieniePolubienie
😀 nie wiem do czego taką minę zrobiłam, ale widocznie coś ją wywołało 😉
PolubieniePolubione przez 1 osoba
dlatego pytałem co takiego
PolubieniePolubienie
Teraz to raczej nie odtworzę tamtego zdarzenia 😉 Ale dziwne miny to moja specjalność 😀
PolubieniePolubione przez 1 osoba
zauważyłem 😀
PolubieniePolubienie
Zarzucasz coś mojej mimice? Przecież jakoś muszę sobie zmarszczki wyhodować, żeby pasować do własnej metryki 😀
PolubieniePolubione przez 1 osoba
No jasne !
PolubieniePolubienie
Jasne że zarzucasz? Czy jasne, że mam te zmarszczki hodować? 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
a można je hodować
PolubieniePolubienie
Są dwie szkoły 😀 Jedne z nimi walczą i wygładzają, inne hodują często się śmiejąc 😉
PolubieniePolubienie
Lata temu byłem częstym gościem w Trzebiechowie. Odwiedzałem tam kolegę ze szkoły średniej.
PolubieniePolubienie
Trzebiechów jest po prostu magiczny 🙂 Bardzo mile wspominam wizytę w tej miejscowości i długi czas byłam pod urokiem historii rodziny von Reussów 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Lata dziecinne spędziłem w Konotopie, nieodległej od Trzebiechowa wsi. W średniej szkole odwiedzałem tam kolegę z równoległej klasy.
PolubieniePolubienie