Kuchnia i kultura czyli o pierogach i recitalu…

Z pozoru teatr i pierogi nie mają ze sobą wiele wspólnego. Ale pozory mylą…

Znajomy, przesympatyczny młody człowiek, załatwił mi bilety do teatru.  Tak,  tak… Mimo powszechnego biadolenia nad upadkiem kultury w narodzie, biletów  „na lepsze spektakle” nadal się nie kupuje wtedy, kiedy ma się ochotę, tylko  „załatwia”.  Za przysługę chciałam się zrewanżować więc zaproponowałam, że upiekę ciasto. Spotkałam się z odmową typu: „Dziękuję, ale nie. Odchudzam się – dodał widząc moje zdziwione spojrzenie, bo dotąd nie odmawiał karpatki czy szarlotki –  Rozumiesz, „akcja lato” – tu poklepał się po wyimaginowanej wypukłości – ale… –  znacząco zawiesił głos – gdybyś zrobiła pierogi…

Tak więc, nie mogąc zignorować związku miedzy pierogami a Melpomeną, udałam się do sklepu, a następnie do kuchni.  Nieobacznie, w rozmowie z synem, „chlapnęło” mi się iż mam w planie pierogi. Wyraźnie się ożywił. „Mogłabyś zrobić też ruskie?”   Chętnie byśmy zjedli coś „domowego”. Chyba nie do końca zapanowałam nad mimiką, bo dodał tytułem wyjaśnienia : „skoro i tak robisz to by było za jedną robotą…”  Określenie „jedna robota” przy pierogach z dwoma różnymi farszami nie jest ścisłe, ale czego się dla dziecka nie robi? Jakoś nie potrafię się oprzeć temu proszącemu błyskowi w niebieskich oczach. Dlatego spędziłam w kuchni więcej czasu niż pierwotnie zakładałam, bo siekania, mielenia a potem zagniatania i lepienia było co niemiara, jako że ilości miałam wykonać hurtowe.

Kiedy farsze były już gotowe  powstał problem, jak po ugotowaniu odróżnię, które są które? I tu wpadłam na pomysł, genialny w swojej prostocie. Do ciasta przeznaczonego na pierogi z mięsem dodałam kurkumy. Zyskało słoneczny żółty kolor. Idąc za ciosem, ciasto do tych „ruskich”  zabarwiłam słodką, sproszkowaną papryką dzięki czemu ma energetyczną pomarańczową barwę, ładnie korelującą z kremowo białym farszem. Jedne i drugie, smakowo i kolorystycznie, dobrze się ze sobą komponują i można je podawać jako „mix” na jednym talerzu. Kiedy już wykonałam, co miałam, z czystym sumieniem mogłam wreszcie zacząć przygotowywać się do wyjścia. Na szczęście spektakl był na dwudziestą więc zdążyłam zmyć resztki ciasta z paznokci. a dresy zmienić na sukienkę.

Tym razem trafiam na małą „scenę trzecią” Teatru Nowego.  Nie bez powodu. Recital Andrzeja Lajborka „Dwie drogi” to kameralny koncert będący wiązanką utworów radzieckiej poezji śpiewanej. A jak radziecka poezja śpiewana to oczywiście dwóch najwybitniejszych bardów czyli  Bułat Okudżawa i Włodzimierz Wysocki.  Obaj związani byli z Moskwą, każdy z nich sławił ją jednak po swojemu. Bułat lirycznie, Włodzimierz zadziornie. Obaj też mocno akcentowali wspomnienia z wielkiej wojny ojczyźnianej, choć Okudżawa własne, a Wysocki (rocznik 1938) cudze. W twórczości obydwóch pobrzmiewa słowiańska nuta smutku, mimo iż etnicznie Okudżawy do Słowian zaliczyć nie można. I jednego i drugiego „życie bolało” bardziej niż przeciętnych obywateli, czemu dawali wyraz w swej poezji. I u jednego i drugiego zachwyca mnie oszczędność formy i celność puenty. Słowem Mistrzowie niedościgli… Obu uwielbiam za ich teksty a Wysockiego dodatkowo za głos i tylko jednego nie mogę im  wybaczyć… Tego, że odeszli zbyt szybko.

Niewielka, dość duszna salka (przydałaby się klima) jest prawie po brzegi wypełniona publicznością. Skromna dekoracja sceny koreluje z atmosferą siermiężnych lat, w których utwory powstawały i zdobywały popularność.  Szary parawan jest tłem,  w zasadzie neutralnym, niosącym jednak, dzięki częstej zmianie kolorów, różne konotacje. Czasem staje się ekranem,  czasem zwykłą tapetą przywodzącą na myśl wszechobecne wówczas na ścianach „słomianki”, a czasem, gdy wymaga tego sytuacja, zamienia się w czytnik. Poza parawanem, na scenie tylko krzesło i aktor z gitarą. Wystarczy, żeby zbudować klimat.

Wśród wykonywanych piosenek kilka ogólnie znanych jak choćby „Na bratskich mogiłach” , „On nie wiernułsja iz boja” Wysockiego i „Modlitwy” Okudżawy ale przeważają  nieznane u nas utwory. Większość z nich zaśpiewana jest po polsku, w autorskim tłumaczeniu Lajborka. Piosenki wojenne, filmowe ballady, pieśni „błatnyje”, romanse „duszoszczypatielnyje” – repertuar jest bardzo urozmaicony. Wszystkie utwory piękne, mądre, zmuszające do refleksji i przywołujące wspomnienia. Dla mojego pokolenia poetycka twórczość Okudżawy i Wysockiego jest kultową. Żaden rajd, ognisko czy wyjazd nie mogły się obyć bez ich ballad śpiewanych, lepiej lub gorzej, przy wtórze gitary. Były dla nas te pieśni  przedmiotem prawdziwej fascynacji, przybliżały nam „inną”, poza ogólnie w owym czasie propagowaną, twarz narodu rosyjskiego. Urzekały melodyką, zaskakiwały drugą prawdą o „radzieckim raju”, dawały nadzieję i niosły zarzewie buntu. W moim pokoleniu znajomość języka rosyjskiego była powszechna, więc bez trudu wyszukiwaliśmy zawarte w tekstach aluzje i mogliśmy porównywać wierność i kunszt przekładów. Polska poezja  śpiewana dopiero raczkowała, do amerykańskiej twórczości Leonarda Cohena czy Boba Dylana dostęp mieliśmy bardzo ograniczony więc w zasadzie naszą wrażliwość kształtowaliśmy właśnie na Okudżawie i Wysockim.

Aktor ułożył swój recital na zasadzie triady. Trzy piosenki i krótki komentarz o życiu danego poety. I potem kolejne trzy i znów parę słów na temat danego utworu… Pojawiają się piosenki innych autorów Olega Mitajewa, Walerija Kanera, Żanny Biczewskiej, jednak śpiewający aktor co rusz powraca do utworów Wysockiego i Okudżawy, widać, że ich twórczość jest mu najbliższa. Zabrakło mi w koncercie moich ulubionych utworów, czyli „Polowania na wilki” i  „Piosenki o przyjacielu” Wysockiego oraz „Majstra Griszy”, „Drogi na Smoleńsk” czy „Kropli duńskiego króla” Okudżawy, no ale przeogromnego dorobku poetów nie da się zmieścić w jednym koncercie.  Jednak nawet bez nich czas spektaklu mija błyskawicznie. Kiedy Andrzej Lajborek zaprasza publiczność do wspólnego śpiewania, to znak, że nieuchronnie zbliża się finał. Szkoda, bo jeszcze by się chciało posłuchać, poprzeżywać, ponucić, powspominać. Ale  nagrodzony brawami publiczności artysta po kilku krótkich bisach schodzi ze sceny.  Wychodzimy i my. Mimo, iż jest już późny wieczór, zmrok dopiero zapada a na poznańskich ulicach spaceruje wiele osób korzystających z uroków weekendu. Nie spieszymy się i my, wolnym krokiem kierujemy się do auta, po drodze  dzieląc się wrażeniami z koncertu i wdychając upojny zapach rozkwitłych robinii.

To był bardzo udany wieczór i sprawił mi wielką przyjemność. Mam nadzieję, że moje pierogi też dostarczą jej choć trochę.

 

 

4 uwagi do wpisu “Kuchnia i kultura czyli o pierogach i recitalu…

  1. To musiał być bardzo udany wieczór … Ach, ten Okudżawa … choć muszę przyznać, że w młodości Cohen był mi chyba bliższy (może wiązało się to z faktem iż zawsze miałam kiepskich nauczycieli rosyjskiego, a z kolei rodzice zadbali bym od dzieciństwa uczyła się angielskiego) Teraz z chęcią słucham Okudżawy i tylko dziwię się, że moje dzieci nic a nic nie rozumieją po rosyjsku (może aż tak kiepscy ci moi nauczyciele nie byli 😉 )

    Polubienie

    • Mnie z kolei chyba „bliższy” jest Wysocki jako enfant terrible 😉 ale obu słucham z przyjemnością i gdy mam okazję zawsze udaję się na koncerty ich piosenek. Chyba największe wrażenie wywarł na mnie odtwórca jego twórczości Evgen Malinowski, którego miałam przyjemność posłuchać „na żywo”.

      Polubione przez 1 osoba

Dodaj komentarz